W niedzielę Widzew może przypieczętować awans do PKO Ekstraklasy. Po dwóch ostatnich „finałach sezonu” osiągał swój cel, chociaż nastroje były różne. Kilka dni temu wspominaliśmy ostatni awans – do Fortuna 1. Ligi w 2020 roku, a właściwie robił to jego główny architekt trener Marcin Kaczmarek. W ostatnim meczu sezonu jego zespół przegrał w Łodzi ze Zniczem Pruszków, ale dzięki temu, że GKS Katowice tylko zremisował swój mecz, awansował. Kibice byli jednak wściekli, tym bardziej, że cała runda nie była najlepsze w wykonaniu widzewiaków.
Wcześniejszy awans – z 3. do 2. ligi – też nie był łatwy. Widzew mógł go przypieczętować na swoim stadionie, ale znów nie dał rady wygrać. Trzeba było kolejnego meczu, ostatniego w sezonie. Było tak nerwowo, że działacze zwolnili Franciszka Smudę i w finale sezonu zastąpił go Radosław Mroczkowski. Po dramatycznym meczu i golu w 88. minucie Karola Świderskiego Widzew cieszył się z awansu. Wtedy radość była ogromna i wszyscy zapomnieli o słabej rundzie.
O wspomnienia tamtych dni poprzedzających mecz i samego spotkania w Ostródzie poprosiliśmy trenera Mroczkowskiego. – Mieliśmy tydzień na przygotowanie, wszystko odbywało się trochę na wariackich papierach. Oczekiwania były ogromne, podejście było takie, że trzeba ratować cały sezon i zagraliśmy va banque – opowiada. – Przez cały tydzień przygotowań do tego meczu szukaliśmy spokoju, skupienia na tym, co najważniejsze. Udało się nam, ale mieliśmy też trochę szczęścia. Mecz nam uciekał, ale pomogła determinacja i gol na przełamanie. Pamiętam jednak, że w samej końcówce nie wszyscy utrzymali koncentrację. To było jednak bardzo trudne, bo byliśmy już tak blisko, widzieliśmy radość naszych kibiców, to jak już napierali na bramę. I przy rzucie wolnym tej koncentracji zabrakło, ale się wybroniliśmy i udało się ten awans wywalczyć.
Czy Widzew da radę? Czy będzie wielka radość? Zagraj z NOBLEBET!
Mroczkowski wspomniał o spokoju i koncentracji w tygodniu poprzedzającym finał sezonu. Teraz chyba jest tak samo, bo klubowe media, szefowie Widzewa, czy trener i piłkarze, nie podgrzewają atmosfery. Raczej wyczuwa się wyczekiwanie na mecz w ciszy i spokoju. – Tak jest chyba dobrze. Trzeba się skupić na celu. Wszyscy dobrze wiedzą, jaka jest sytuacja. Wcześnie było może za dużo mówienia o różnych rzeczach i koncentracja uciekała – zastanawia się były trener Widzewa. – A może taka cisza, to taki odruch obronny? Wiadomo, jaki to jest mecz. Jest podobny do tego z Ostródy, z tą różnicą, że teraz gramy w domu. Dostrzegam dużo podobieństw.
Mroczkowski przypomina też, że Podbeskidzie też ma swój cel, bo walczy o baraże. – Nie gra o pietruszkę, to dla niego mecz ostatniej szansy i rzutem na taśmę może się udać. Spodziewam się boju o to, kto kogo zdoła przechytrzyć. Publika będzie po stronie Widzewa. Oby to ciśnienie z trybun niosło gospodarzy, a nie gości – mówi.
Wspominamy też o tym, że łódzka drużyna już dawno powinna wywalczyć awans. Kibice nie musieliby teraz drżeć o wynik w ostatnim meczu. – To jest sport. Czasami coś wydaje się być na wyciągnięcie ręki, a jest za daleko. Nie udało się zamknąć tej sprawy wcześniej. Trzeba być wyrozumiałym. To trudny moment sezonu. Widocznie drużyny nie było na to wcześniej stać, napięcie jest za dużo, brakuje koncentracji – uważa Mroczkowski. – Ale to samo mogą przecież mówić w innych miastach. Korona Kielce też miała swoją szansę, nie mówiąc już o Arce Gdynia. Też nie dały rady zamknąć sprawy. Czasem coś wydaje się bardzo proste, a okazuje się skomplikowane.
Były trener Widzewa i jego kibic od zawsze, jest dobrej myśli. – Jestem nastawiony pozytywnie. Niezależnie od tego, co zrobi Widzew w niedzielę – mówi. Pytamy, czy nie jest przekonany, że Widzew wygra. – Jeśli nie udaje się awansować z rozmachem, to trzeba się do ekstraklasy wtoczyć. Już kiedyś to przerabiałem. Byliśmy na miejscu dającym awans, ale nie wszyscy wytrzymali wtedy ciśnienie – kończy Mroczkowski.