Początek lutego to dla każdego z dziennikarzy Canal+Sport czas intensywnej pracy nad przygotowaniem do nowej rundy. Analiza nowych piłkarzy w Ekstraklasie, ruchów kadrowych wewnątrz ligi oraz rynku transferowego, uważne przeglądanie klubowych kadr, czy aby w styczniu nie umknął nam jakiś ciekawy zawodnik, który wiosną pojawi się na boiskach. I o ile nad Łódzkim Klubem Sportowym trzeba było spędzić sporo czasu, bo przecież w jego barwach pojawi się i powinno odegrać istotne role w rundzie rewanżowej przynajmniej czterech zupełnie nowych dla polskich fanów piłkarzy, o tyle Widzew… Cóż, specjalnie czasu nam nie zabrał. I nie jest to dobra wiadomość dla jego kibiców.
NIE PRZEGAP: Pieniądze nie kłamią. Na które miejsce zasługuje Widzew?
W swoim poprzednim felietonie wspominałem, że nie tęsknię za dawną gonitwą i wyścigiem na transferowe newsy. Młodsi kibice nie mają prawa tego pamiętać, ale ponad 20 lat temu – ależ dawno temu, jeszcze studiowałem! – prowadziłem łódzki oddział świetnie się wtedy sprzedającego „Przeglądu Sportowego”, dla którego newsy transferowe były chyba jeszcze ważniejsze niż dziś dla internetowych witryn. W trakcie sezonu starałem się bywać na przynajmniej dwóch-trzech treningach Widzewa i ŁKS w tygodniu, by jak najwięcej obserwować, co się dzieje w najważniejszych klubach regionu (choć był czas, że w Ekstraklasie grały z Łódzkiego także GKS Bełchatów oraz RKS Fameg Radomsko).
Zimą było trudniej, bo kluby wyjeżdżały na zgrupowania, a telefony komórkowe nie były wcale tanim środkiem komunikacji. Walka o newsa jednak trwała i zawsze, gdy w którymś klubie udało się zdobyć informację o jakimś nazwisku, następny poranek wiązał się z dodatkowym dreszczykiem emocji podczas wizyty w kiosku z gazetami: czy wygrałeś wyścig? Czy ktoś jeszcze napisał o “twoim” piłkarzu? A może konkurencja ma nazwisko, do którego ty nie dotarłeś? Tak, tak, na weryfikację własnej skuteczności trzeba było czekać do następnego dnia, a nie jak dziś walczyć o każdą sekundę na Twitterze. I miało to swój urok. Dla kibiców również, bo przecież to oni decydowali, na którą gazetę wydadzą swoje pieniądze, która zapewnia im najlepszy dostęp do informacji o transferach.
Piszę to z pewnym sentymentem, bo doskonale pamiętam, jak wiele działo się wtedy każdego dnia w Widzewie. Gdy było “na bogato”, z klubu wyciekały naprawdę mocne nazwiska, często takie na małą notkę na pierwszą stronę. Często były to tylko listy życzeń, ale nigdy nie zmyślałem – każdy piłkarz, o którym wspomniałem w artykułach, był graczem, o którym dowiedziałem się z klubu. Owszem, bywały to czasem zmyłki, zagrania na utrudnienie biznesu konkurentom, ale nie miało to dla mnie znaczenia – coś się działo i to bez przerwy. Albo inaczej: miało znaczenie, bo w początkowych latach żyłem z wierszówki, czyli im więcej opublikowałem artykułów, im były ważniejsze, tym lepiej zarabiałem. A duże nazwisko oznaczało duży tekst.
Były też czasy ciągłego łatania dziur w Widzewie. Wtedy też jednak działo się sporo. Jeden z ówczesnych trenerów łódzkiego klubu żartował, że na treningu tylko dlatego pojawiło się zaledwie dwóch nowych zawodników, spośród kilkunastu o których donosiły media, że wszyscy zderzyli się przy bramie i zablokowali w wejściu. Codziennie słyszałem wtedy o przynajmniej kilku piłkarzach, często bardzo egzotycznych, o których informacji praktycznie nie było – przypominam, że zaczynałem moją historię w czasach mocno raczkującego internetu. Do dziś mam w głowie nazwisko Clementa Beaud i pamiętam szok, gdy sprawdziłem w Encyklopedii Piłkarskiej Fuji, że zagrał w reprezentacji Kamerunu na Igrzyskach Olimpijskich, zmieniając którąś z wielkich gwiazd ze swojej drużyny. Tytuł: “Afrykańska gwiazda w Widzewie” pisał się sam.
CZYTAJ TEŻ: Widzew potwierdził nowych graczy
Były też historie zabawne: jak wtedy, gdy w sparingu Widzewa świetnie poradził sobie młody chłopak, którego szybko przywieziono przed treningiem, a potem zapakowano do samochodu bez kontaktu z dziennikarzami. Legendarny kierownik Tadeusz Gapiński podał nam jakieś nazwisko i powiedział, że chłopak przyjechał gdzieś z Pomorskiego. Tylko ja następnego dnia opisałem jego historię: traf chciał, że kopałem z nim piłkę w juniorach łódzkiego Startu i doskonale wiedziałem, że to wieczny klubowy talent, którego działacze za nic nie chcą wypuścić z ul. Teresy, wierząc, że sprzedadzą go za gigantyczną kasę. Ostatecznie złamali Jarkowi Kurpesie karierę, bo Widzew naprawdę wtedy chciał “młodego z Pomorskiego”, ale sumy, których żądali działacze Startu były absurdalne.
Piszę to wszystko, by pokazać, że różnie to przez lata przy al. Piłsudskiego bywało podczas okienek transferowych, ale… tak nudno, jak tej zimy, jeszcze nie było. Nawet kibice jakby stracili nadzieję, że gdzieś przeczytają jeszcze newsa – najlepiej na łamach Łódzkiego Sportu – o poważnym wzmocnieniu, na przykład o nowym napastniku. A brak emocji jest jeszcze gorszy niż sytuacja, gdy ziszcza się stara chińska klątwa: “obyś żył w ciekawych czasach”.
Widzew wzmocnień potrzebuje, o czym świadczą ostatnie jesienne wyniki. Sam zdrowy Sebastian Kerk, wzmocnienie numer jeden, może nie wystarczyć, nawet jak będzie zdrowy. Równa, ale jednak przeciętna kadra to też może być za mało do utrzymania. A smak wiosennych rozczarowań fani Widzewa znają doskonale i pamiętają. Oni wcale nie muszą zerkać na poniższą statystkę, im rundy rewanżowe w minionym sezonach i tak kojarzą się fatalnie. Przypomnijmy jednak, dla porządku:
2022/23 – 29 punktów w 17 meczach, średnia: 1,71 (wiosną: 12 w 17, średnia: 0,71)
2021/22 – 39 punktów w 20 meczach, średnia: 1,95 (wiosną: 23 w 14, średnia: 1,64)
2020/21 – 19 punktów w 15 meczach, średnia: 1,27 (wiosną: 27 w 19, średnia: 1,42)
2019/20 – 43 punktów w 20 meczach, średnia: 2,15 (wiosną: 16 w 14, średnia: 1,14)
2018/19 – 39 punktów w 20 meczach, średnia: 1,95 (wiosną: 16 w 14, średnia: 1,14)
Przed kibicami Widzewa kolejna trudna wiosna. Nadzieją jest charakter piłkarzy, którzy zostali w klubie i fakt, że Daniel Myśliwiec udowadniał w poprzednich klubach, że potrafi idealnie dobrać statystykę do umiejętności podopiecznych, maksymalnie wykorzystać ich potencjał. Od niedzieli przed nim i jego ludźmi kolejne poważne wyzwanie.
Czy mam obawy o utrzymanie Widzewa? Oczywiście. Są poważniejsi kandydaci do spadku, ale nie znaczy to, że w Łodzi mogą spać spokojnie, tak jak spokojni byli podczas całego okresu transferowego.
A coś optymistycznego na koniec? Ponad pół roku temu, przed startem sezonu, oceniałem na tych łamach – co przyznaję bez przypominania i wypominania – że ŁKS zrobił lepsze transfery niż Widzew i łatwiej mu będzie o utrzymanie. Dziś też mogę się mylić, nisko oceniając zimowe wzmocnienia. Albo raczej ich brak.
Żelisław Żyżyński, Canal+Sport
PKO Ekstraklasapublicystykatransferytransfery WidzewWidzew ŁódźŻelisław Żyżyński
1 Comment
Całkowicie się zgadzam z autorem powyższego artykułu, gdyż Widzew na gwałt potrzebuje teraz wzmocnień, a nie jałowego pieprzenia o wykonaniu planu transferowego… Jednak posiadając w swoich szeregach najgorszego dyrektora sportowego w całej lidze, nie jesteśmy w stanie zrealizować swoich przedsezonowych założeń… Aż dziw bierze, kto trzyma w swoich szeregach takiego nieudacznika jak Wichniarek, który już teraz asekurując się na wypadek niepowodzenia (czytaj spadku z ligi), oczernia nowego trenera Daniela Myśliwca za to, że nie pozyskał mu wartościowych zawodników… Ten dyletant i totalny ignorant nie potrafił nawet na czas załatwić nowych piłkarzy i w efekcie Widzew zacznie wiosenne rozgrywki z wiceliderem ligowej tabeli nie tylko nie wzmocniony, ale bardzo osłabiony odejściem niezwykle ważnego ogniwa tego zespołu, Henricha Ravasa. Jeszcze większymi dyletantami i wręcz totalnymi nieukami, są jednak jego bezpośredni zwierzchnicy w osobach Rydza i Stamirowskiego, którzy firmują swoimi nazwiskami te nieudolne i wyjątkowo szkodliwe działania. Kibice Widzewa również pomstują i wręcz plują na Wichniarka, który powiada tylko, że to jedynie wiosenny deszczyk sobie pada… Kiedyś na Widzew chodziło się z wielką radością w sercu, choć nigdy się tu nie przelewało, ale odkąd Wichniarek zabił nam tę radość w duszy, chodzimy na mecze smutni i ze zwieszonymi głowami… Dzieje się tak dlatego, że w tej chwili tylko wierny, zmartwiony kibic należycie dba o swój klub i chciałby go stale wzmacniać, a nie osłabiać, ale osoba Wichniarka i jego przełożonych, ciągnie ten wózek w odwrotną stronę… Oby tylko w czerwcu nie zaciągnęli go do 1 ligi, gdyż wszystkie znaki na niebie i ziemi, obecnie na to realnie wskazują…