Najpierw o tym, co martwi. To chyba oczywiste, że najbardziej szkoda punktów, bo przynajmniej jeden (a może i trzy?) był w zasięgu Widzewa. Łódzka drużyna była równorzędnym rywalem dla Pogoni, a przecież to zespół budowany od kilku lat, który w poprzednim sezonie długo walczył o mistrzostwo i awansował do europejskich pucharów. Widzew z kolei to absolutny beniaminek, który poza elitą był aż osiem lat. To bardzo długo.
W pierwszej połowie chyba kluczowa była strata bramki. Chwila nieuwagi w defensywie i gospodarze wyrównali w najgorszym możliwym momencie, bo tuż przed przerwą. To na pewno wiele zmieniło w głowach „Portowców”, poczuli, że znów to oni rozdają karty, że wrócili na dobre tory. Po przerwie najbardziej szkoda niewykorzystanych okazji, bo gol dla Widzewa znów mógł odwrócić mecz. Zdecydował – jak podkreślają trener i piłkarze gości – geniusz Wahana Biczachcziana, który zdobył przepiękną bramkę. – Rozegraliśmy dobre spotkanie, mieliśmy wystarczająco sytuacji, by je wykorzystać i zdobyć przynajmniej jedną, dwie bramki. Błysk geniuszu Biczachcziana zdecydował. Wiemy, że „ma” lewą nogę i uczulaliśmy piłkarzy na to. Zrobił to kapitalnie, trafił w samo okienko – podkreślał po meczu trener Janusz Niedźwiedź.
– Z takimi zespołami jak Pogoń, które mają doświadczenie i wyróżniających się piłkarzy w ekstraklasie, reprezentantów Polski, przede wszystkim trzeba eliminować ich mocne strony. Jedną z takich była umiejętności strzelania z dystansu, jaką posiada Biczachczian. Potrafi trafić tam, gdzie chce. Wiedzieliśmy o tym przed meczem, ale nie udało nam się przed tym ustrzec – w podobnym tonie wypowiadał się Bartłomiej Pawłowski, ktry żałował, że ze Szczecina jego zespół nie wywiózł chociaż punktu.
Od Pawłowskiego płynnie przechodzimy do tego, co nas cieszy po meczu z Pogonią. 29-latek zimą zrezygnował z wyższej pensji i PKO Ekstraklasy, by pomóc wejść do niej Widzewowi. I pomógł. Bez jego dobrej gry i przede wszystkim goli nie byłoby awansu. Teraz to właśnie Pawłowski strzelił pierwszego gola w sezonie i jest to symboliczne. Można na niego liczyć. Piłkarz podkreślał zresztą po meczu, że jego indywidualne statystyki nie są dla niego ważne, tzn. są ważne w takim kontekście, że jego gole i asysty mają służyć drużynie. Pawłowski, najbardziej doświadczony z PKO Ekstraklasie z widzewiaków, wyrósł na prawdziwego lidera zespołu. Przed Bartkiem teraz trzy mecze z byłymi klubami – Jagiellonią Białystok, Lechią Gdańsk i Śląskiem Wrocław, w którym go już nie chcieli. O jego motywację możemy być chyba spokojni.
CZYTAJ TEŻ: Nie było źle, ale fajerwerków też nie było [OCENY PIŁKARZY WIDZEWA]
Do PKO Ekstraklasy, jak do siebie, wszedł Marek Hanousek. Niby już przed sezonem wiedzieliśmy, że Czech sobie poradzi, ale i tak przyjemnie było patrzeć, jak Hanousek radzi sobie w środku pola. Nie odstawał od pucharowiczów ze Szczecina, a wręcz się wyróżniał.
Cieszy też postawa Juliusza Letniowskiego, który bardzo swobodnie i bez kompleksów poczynał sobie w meczu z Pogonią. Miał dużą ochotę do gry, dużo widział, podawał w tempo, strzelał. Oczywiście w jego przypadku zawsze jest obawa, jak długo to potrwa, bo 24-latek, chyba z racji fizyczności miewa sporo kłopotów zdrowotnych. W Widzewie na pewno już jednak wiedzą, jak go „prowadzić”. Przed laty trener Stefan Majewski odpuszczał na treningach kruchemu Bartłomiejowi Grzelakowi i ten spisywał się świetnie. Może teraz będzie tak z Letniowskim?
Tych trzech piłkarzy z pierwszej i drugiej linii według nas zasługuje na największe pochwały. Czwartym jest Ernest Terpiłowski, który zaimponował zarówno dobrą akcją w ofensywnie (asysta), jak i defensywie (świetny i ofiarny odbiór). Oczekiwać trzeba jednak więcej, bo młody skrzydłowy zginął na długie minuty. To już od jakiegoś czasu gracz pierwszego składu, więc musi dawać zespołowi jeszcze więcej.
A jak było z tyłu? Henrich Ravas nie miał wielu okazji do interwencji, ale jednak bije od niego spokój. Jedyne zmiany w drużynie w porównaniu z Fortuna 1. Ligą zaszły w linii obrony. Debiuty Bożidara Czorbadżijskiego i Mateusza Żyry nie wypadły źle, chociaż obaj popełnili błędy przy pierwszym golu dla gospodarzy. Ogólnie jednak trzeba obu ocenić pozytywnie, dają nadzieję, że może być dobrze. Oczywiście potrzeba czasu, jak zawsze wszystko zweryfikuje boisko. Trzeba też podkreślić, że rzeczywiście było tak, jak zapowiadał przed startem sezonu trener Janusz Niedźwiedź. I to też cieszy. Widzew grał swoją grę, tzn. nie cofnął się, nie bronił, nie przyjechał do Szczecina trzęsąc się ze strachu i marząc o punkcie. Ta drużyna grała w Szczecinie o trzy punkty. Przegrała, więc ktoś może powiedzieć, że może jednak lepiej było „postawić w polu karnym autobus” i rzeczywiście liczyć na to, że się uda wyrwać chociaż punkcik. Ale to byłoby wbrew DNA tej drużyny i to nie byłoby w porządku. Może w piątek w Białymstoku uda się coś wywalczyć. Widzew umie grać w piłkę, co pokazał w Szczecinie, więc trzeba być dobrej myśli. Czas, każdy kolejny mecz, powinien działać na korzyść beniaminka.