Mniej więcej od października widać było, że Widzew płynie na górę lodową. I teraz w nią uderzył. Drużyna tonie i trzeba ją ratować.
Śląsk Wrocław to najgorsza drużyna PKO Ekstraklasy, a Widzew przegrał z nią 0:3. Mógł znacznie wyżej. Drużyna, która zajmuje ostatnie miejsce w tabeli i która zdobyła zaledwie 11 punktów w 20 meczach, 4 z nich zdobyła w meczach z Widzewem. W sobotę była lepsza pod każdym względem: jej piłkarze lepiej biegali, lepiej podawali piłkę, lepiej strzelali, lepiej bronili.
CZYTAJ TEŻ: Wolni, spóźnieni, bezsilni i bezradni [OCENY WIDZEWA]
Gdy przed startem tegorocznych meczów zapytano trenera Daniela Myśliwca, co zimą poprawił w swojej drużynie, odpowiedział: – Są elementy, o których nie chcę mówić, nie chcę skupiać uwagi rywala na tym, co teraz jest dla nas kluczowe. Po kilku meczach będzie już klarownie to widać, co postanowiłem usprawnić w funkcjonowaniu zespołu. Nie zmieniamy naszej tożsamości, chcemy grać na połowie rywala, odbierać piłkę wysoko.
Nie widać nic, a właściwie widać, że wszystko się pogorszyło. Jego drużyna przypomina zbieraninę piłkarzy, którzy spotkali się po raz pierwszy i próbują grać w piłkę. Na przykład wtedy, gdy wyprowadzają piłkę spod swojej bramki. Krótkie podania od bramkarza do stoperów. Czasem rywale pressują, a że z wyszkoleniem technicznym u widzewiaków nie jest najlepiej, to w najlepszym razie kończy się stratą piłki, na szczęście nie tak blisko bramki. Czasem jednak bliżej jak przy drugim golu dla Śląska w sobotę.
Innym razem rywale nie ruszają do ataku, tylko czekają, co zrobią widzewiacy. Wtedy ci muszą wybrać długie podanie, co też zazwyczaj kończy się stratą. Kiedy takie rozgrywanie piłki dało drużynie jakąś korzyść?
Widzew nie potrafi wyjść spod swojej bramki. Nie potrafi też kreować. Można byłoby zaatakować skrzydłami, ale trzeba mieć dobrych skrzydłowych. Widzew ich niestety nie ma. Tak samo, jak dobrego napastnika. Wszyscy grają wolno, podają niecelnie. Strzały, jeśli w ogóle są, to takie, które nie robią rywalom żadnej krzywdy.
Mecz we Wrocławiu był katastrofą, bo jak inaczej nazwać porażkę 0:3 z najgorszą, absolutnie najgorszą, drużyną ligi? Ale może dobrze się stało, bo może to przebudzi ludzi, którzy mają władzę w klubie. Od wielu miesięcy widać było, że Widzew płynie na górę lodową. Świadczyły o tym wyniki, gra zespołu. Biorąc pod uwagę ostatnie dziesięć meczów (przed Śląskiem), to gorsze były tylko Lechia i właśnie drużyna z Wrocławia. Pięć ostatnich – tylko Śląsk.
Oczywiście Widzew był w sobotę bardzo osłabiony. W pierwszym składzie nie było jeszcze tak bardzo źle, bo na większość piłkarzy, którzy byli w jedenastce, trener Daniel Myśliwiec stawiał w przeszłości. Teraz brakowało m.in. Saida Hamulicia, ale przecież on zaledwie raz w tym sezonie wyszedł na boisko od pierwszej minuty. Na ławce było znacznie gorzej, bo w większości byli tam młodzi piłkarze. Ale mogliby tam być także Kreshnik Hajrizi, Antoni Klimek i Fabio Nunes, a z nich świadomie zrezygnowano. Oczywiście trener ma prawo wybierać sobie piłkarze, tyle że w miejsce tych, którzy odeszli inie przyszedł nikt w zamian.
Trudno teraz rozstrzygać, czyja wina jest większa. Czy trenera, który ma swoją wizję gry (jak widać nieskuteczną), który stawiał na tych, a nie innych piłkarzy, czy odrzucał (jeśli to prawda) propozycje pozyskania nowych graczy? Czy może jednak szefów Widzewa, którzy wyraźnie przespali zimę? Na co liczyli? Nie widzieli od jesieni, że jest źle?
Nie wiadomo, co teraz zrobić. Zwolnić trenera? Co to da? Sprowadzić na szybko nowych piłkarzy? To miałaby być łapanka na kilka dni przed zamknięciem okna?
Zarówno działacze, jak i trener sami wpakowali się w taką kabałę. Widzew przez tygodnie płynął na górę lodową i właśnie w nią uderzył. Teraz nabiera wody. Trzeba się ratować. Tylko jak? Chyba jak najszybciej działacze powinni usiąść z trenerem i ustalić plan działania na najbliższe kolejki. Schować dumę do kieszeni, zapomnieć o niesnaskach, czy konfliktach. Teraz najważniejszy jest Widzew. Jest jeszcze czas na wzmocnienie drużyny.