„Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę będziem Polakami…” śpiewali zapewne (za Józefem Wybickim) w autokarze piłkarze Widzewa, podróżując do Grodziska Wielkpolskiego. W ślad za śpiewem niestety nie poszły czyny. Na Wisłę przyjdzie jeszcze pora, bo w tym sezonie w Pucharze Polski (przy wybitnej pomocy arbitrów) ta sztuka się nie udała.
Finał tych rozgrywek prowadzili sędziowie, którzy także zachorowali na „krakowski spleen”. Zaśmiałem się gorzko, słuchając tłumaczeń Głównego, dlaczego pozwolił na wykonanie rzutu wolnego nie z miejsca przewinienia, lecz 15 metrów bliżej bramki Pogoni Szczecin. Zdaniem tego Pana nie miało to żadnego znaczenia, bowiem centrę bramkarza Wisły i tak przedłużył potem jeden z piłkarzy. Wszystko pięknie, ale jaką mamy pewność, że ów golkiper kopnąłby tak daleko?
Czekam zatem na kolejne spotkania prowadzone przez tego Pana i ogromne zamieszania, gdy piłkarze będą ustawiać piłkę w dowolnym miejscu argumentując, że odległość tak naprawdę nie ma znaczenia. Jak ognia unikam od kilku zdań nazwanie owego Pana sędzią, bowiem na to określenie w tej chwili kompletnie nie zasługuje. Nie to miejsce, a wyczucie mieć trzeba.
CZYTAJ TEŻ: Dyrektor Akademii Widzewa: Trzeba odmłodzić drużynę rezerw
To tak, jak zaskoczył jednego z piłkarzy kontrowersyjny trener Orest Lenczyk. Widząc jego wyciągniętą do przywitania rękę zapytał: a skąd Pan wie, że chciałbym się z Panem przywitać?. Lekcji dobrego wychowania nigdy nie za dużo. Z Wisłą więc Widzew teraz nie zagra, ale apetyt na „przepłynięcie Warty” łodzianie mieli ogromny.
Łódzki bank informacji chyba kompletnie zignorował wieści o tym, jak bardzo groźni są w pierwszej fazie meczu podopieczni Dawida Szulczka. No i masz babo placek…, jak mawiał jeden cukiernik. Zanim nasze „orzełki” zerwały się do lotu, było już 0:2. Może uśpił nas zimowy sparing w Wiśniowej Górze, kiedy to goście przegrali z łodzianami 1:5. Dawid Szulczek tak sprytnie manewrował składem, że trudno było powiedzieć, która ekipa gości jest silniejsza.
Fortel zatem wypalił, a dodatkowo chyba wszyscy wiedzą, ile dla zielono-białych znaczy Kajetan Szmyt. Powiedzieć o młodym piłkarzu, że to MÓZG drużyny to praktycznie nic nie powiedzieć. Wokół niego toczą się wszystkie groźne akcje i bez niego ani rusz. Należało więc odcinać go od wszystkich podań i być czujnym w obronie. Pierwszy gol… piłka trafia do niepilnowanego zawodnika z numerem 7 na koszulce, czyli właśnie do niego. Ten kopie mocno w kierunku bramki, a po drodze futbolówka trafia jeszcze w Ciganiksa i kompletnie myli Rafała Gikiewicza. Drugi gol to efekt straty piłki przez Bartłomieja Pawłowskiego, dziwne skiksowane podanie do Mateusza Kupczaka, jego silny strzał zewnętrzną częścią stopy z 23 metrów i na nic się zdaje efektowna parada naszego bramkarza. Świetna decyzja i równie udany strzał.
Na plus Widzewa trzeba przyznać, że łodzianie się nie podłamali i walczyli o zmianę wyniku. Świetny początek meczu miał Antoni Klimek, z którym ogromne problemy miał doświadczony Jakub Bartkowski. Aktywny był Sanchez i to nie tylko w kolejnych akcjach, ale także w tradycyjnych słownych starciach z arbitrem. W 24. minucie Jordi po rzucie rożnym trafił świetną główką do siatki, ale niepotrzebnie przy Jędrzeju Grobelnym „pałętał się” Luis Da Silva. Portugalczyk swoim zachowaniem sprawił, że gol nie został uznany. 6 minut wcześniej znakomity Bogdan Tiru stanął na (W)warcie i uratował wślizgiem swój zespół przed utratą gola. Jordi walczył dalej, podobnie jak psuł prawie każdą piłkę Luis. W 44. minucie Sanchez dopiął swego i znów główką trafił do siatki. Asystę zaliczył Antoni Klimek.
NIE PRZEGAP: Jordi jeszcze lepszy! Tego mu w Widzewie brakowało?
Zaskoczył mnie dobrą grą Noah Diliberto, dlatego jego zmianę w przerwie traktuję jako niepotrzebną, pochopną decyzję. Francuz grał lekko, swobodnie i widać, że umie pływać w Warcie. Po przerwie grano równie zaciekle, jak na początku meczu, ale bramkarze Gikiewicz i Grobelny błędów nie popełniali. No może raz golkiper zielonych tak długo zastanawiał się nad wybiciem piłki, aż trafił w atakującego go zawodnika Widzewa. Na szczęście dla niego i ku rozpaczy łódzkich kibiców futbolówka nie wpadła do bramki. Dwoił się i troił na murawie 30-letni jubilat Adam Zrelak, który swoje urodziny chciał ozdobić golem, ale zabrakło szczęścia i cwaniactwa. W doliczonym czasie gry na nasza bramkę popędził Tomas Prikryl, ale jeszcze raz spokojem popisał się Rafał Gikiewicz. Nie dał się ponieść nurtowi i pewnie obronił sprytny strzał Czecha.
W końcówce Daniel Myśliwiec próbował zmienić losy meczu, ale Imad Rondić i Fabio Nunes niewiele dali zespołowi. Z pewnym niepokojem przyglądam się ostatnio występom Fabia. Ten chłopak, to w tej chwili cień niezłego kiedyś zawodnika. Jeśli nie zawiodą działacze, kolejka kandydatów „do odstrzelenia” powoli się krystalizuje. Nie będę ich wymieniał, bo nie chcę ułatwiać pracy dyrektorowi sportowemu. Nie moja to działka, ale Wichniarkowi nie zazdroszczę.
Zazdroszczą nam światowe sławy iluzji, bowiem w naszej PKO Ekstraklasie dzieją cuda, o których mogą pomarzyć dawne gwiazdy takie jak: Jasper Maskelyna, Uri Geller, James Randi, Harry i Robert Houdini. Po głowie zapewne się drapie się taki As, jak David Copperfield. On musiał szukać pomysłu na gagi, a nasza EX sypie niespodziankami, jak z rękawa. Nic nie jest pewne, a cieszy się tylko pewna firma, gdzie można obstawiać wyniki. Tak naiwny to nie jestem, bym sypał przykładami, ale ponownie rozśmieszyli mnie obrońcy Lecha, którzy robili wszystko, by Ruch zdobył zwycięskiego gola. Jeden z defensorów udawał, że się zagubił i pobiegł nie tam, gdzie trzeba. Ładny cyrk!
WIĘCEJ: Widzew utrzymał się w ekstraklasie i ma szansę na historyczny wynik
Co to zatem za niespodzianka, że Widzew utopił się w Warcie, skoro koledzy z drugiej strony miasta również polegli z kretesem. Niektórzy (taką bezpieczną formę sobie wymyśliłem) nawet nie udawali, że im zależy na wyniku. Zwłaszcza ten łysy napastnik, którego szanowałem i ceniłem, zagrał koszmarnie. Myślę, że swoim występem zamknął sobie drogę do innego, lepszego sportowo klubu. Chyba, że się nauczy pływać, to wtedy i Śląsk, i Warta nie będą mu straszne.
Dariusz Postolski, dziennikarz, komentator sportowy, ekspert Radia Łódź
Dariusz PostolskiŁKS ŁódźPKO EkstraklasapublicystykaWidzew Łódź