Kibice Widzewa mają powody do zadowolenia, bo przecież pokonanie lokalnego rywala, to wielka sprawa. Co jeszcze powinno cieszyć fanów drużyny ze wschodniej części Łodzi?
Widzew pokonał 1:0 ŁKS i przez pół roku to on będzie najlepszą drużyną w mieście. Za nami dobry i emocjonujący mecz, prawdziwe derby Łodzi. Także na boisku, bo w przeszłości z poziomem piłkarskim bywało różnie. Tym razem naprawdę było co oglądać.
CZYTAJ TEŻ: Kapitan Widzewa nie przyjął proporczyka ŁKS-u
Skupmy się na Widzewie – w tym tekście oceniamy tylko ten zespół. Oczywiście są rzeczy, których można byłoby się czepiać, bo przecież nie wszystko było idealnie. Ale zwycięzców się nie sądzi. Co cieszy po meczu Widzewa?
Czerwono-biało-czerwoni w ostatnich latach oczywiście wygrywali z ŁKS-em, choćby ostatnio na Stadionie Króla, ale na wygraną w derbach w ekstraklasie czekali aż 17 lat. W sierpniu 2006 roku Widzew po golach Andrzeja Tychowskiego i Sashy Bogunovicia zwyciężył 2:1 (gola dla ŁKS-u zdobył Łukasz Madej). W kolejnych derbach na Widzewie wygrali już goście po golu Marcina Mięciela.
Derby to tylko dwa mecze do rozegrania w sezonie. Poza prestiżem dostaje się tylko 3 punkty za wygraną. A to jest teraz najważniejsze. Zespół trenera Janusza Niedźwiedzia miał za sobą dwie z rzędu porażki – z Pogonią Szczecin i Jagiellonią Białystok. Gdyby przegrał w sobotę, to już zrobiłaby się seria i byłoby – tego możemy być pewni – już bardzo nerwowo. Ale widzewiacy to przerwali. Teraz wypada iść za ciosem i zacząć serię wygranych spotkań.
Wiosną poprzedniego sezonu czerwono-biało-czerwoni mieli ogromne problemy ze zdobywaniem goli jako pierwsi w meczu. Gdy przegrywasz, to oczywiście o zwycięstwo znacznie trudniej, bo trzeba odrabiać straty. I pamiętamy, jak było. Widzew ani razu nie odrobił strat. Fatalna była też seria kilkunastu meczów bez zdobycia bramki przed przerwą. Teraz to już przeszłość. Widzew w ostatnich trzech meczach prowadził do przerwy. Dwa razy oddał komplet punktów rywalom. Teraz już nie.
Oczywiście ŁKS miał w derbach swoje okazje, ale bramki nie strzelił. I to jest spore wydarzenie, bo pierwszy raz w tym sezonie Widzew zagrał na sero z tyłu. Wcześniej tracił średnio 2 gole na mecz. Po raz ostatni udało się nie stracić bramki 8 maja w pamiętnym spotkaniu z Miedzią Legnica wygranym 1:0. Trzy punkty zdobyte wtedy dały łódzkiej drużynie utrzymanie.
Nie można napisać, że Hiszpan gra w tym sezonie źle. Walczy jak zawsze, zalicza asysty. Brakowało tylko goli. W sobotę w końcu się udało, Jordi trafił dwa razy. Raz był jednak na minimalnym spalonym. Ale przełamał się. Swoją ostatnią bramkę hiszpański napastnik zdobył 13 marca w meczu z Wisłą Płock. Upłynęło więc sporo czasu i aż dziesięć meczów. Ale już więcej nie trzeba liczyć.
O Jordim już było, teraz o Bartłomieju Pawłowskim. Największa gwiazda drużyny wciąż nie zawodzi, nigdy nie schodzi poniżej dobrego poziomu zarówno jeśli chodzi o samą grę, jak i zaangażowanie. W ostatnich derbach jeszcze w Fortuna 1 Lidze strzelił decydującego gola, teraz zaliczył kluczową asystę. Znów – jak jesienią poprzedniego sezonu – dobrze wygląda współpraca a Pawłowskiego z Jordim. W obecnych rozgrywkach mają razem na koncie dwa gole (po jednym) i pięć asyst (3 Pawłowski, 2 Jordi).
Od początku w derbach zagrało dwóch nowych piłkarzy w Widzewie, czyli Luis Silva i Fran Alvarez. I bez wątpienia można napisać, że obaj wzmocnili zespół. Portugalczyk nie skończył meczu, bo dostał czerwoną kartkę, co zawsze obniża ocenę, ale wcześniej grał twardo, pewnie i z charakterem. Można w końcu stwierdzić, że był lepszy od Martina Kreuzrieglera, którego zastąpił w zespole.
Bardzo dobrze spisał się też Alvarez, który imponował celnością podań. Hiszpan ma naprawdę spore umiejętności i czas powinien działać na jego korzyść.
Na pewno nie brakowało kibiców, którzy obawiali się, czy w derbach z presją poradzi sobie Filip Przybułek, który w dwóch ostatnich meczach wychodził – ku zaskoczeniu chyba wszystkich – w pierwszym składzie. I w kolejnym też wyszedł, a przecież to było niezwykle prestiżowe i trudne spotkanie. W poprzednim sezonie Przybułek grał w 4. lidze, czyli na piątym poziomie rozgrywkowym. Teraz wyszedł w jedenastce w derbach Łodzi przy pełnym stadionie i… dał radę. Wręcz zupełnie nie widać było po nim tremy. Nogi mu się nie trzęsły i “młody” grał w piłkę. Miał nawet okazję, by strzelić gola. Ale to by była historia… Bramki Przybułek nie zdobył, ale i tak może być z siebie dumny. Tak jak cała drużyna z Serca Łodzi.