Po 25. kolejce drużyny PKO Ekstraklasy mają reprezentacyjną przerwę. Dla Widzewa to świetna wiadomość. Drużyna ma wiele do poprawy.
Nie udało się. Po golu Bartłomieja Pawłowskiego Widzew prowadził z mistrzem Polski i ćwierćfinalistą Ligi Konfederacji Europy, ale radość była bardzo krótka. Już kilka minut później było 1:1, a potem 2:1 dla Lecha. I wynik już się nie zmienił, bo poznaniacy kontrolowali sytuację na boisku. Grali dojrzale, widać było, że mają większe doświadczenie i umiejętności. Lech po prostu ma lepszych piłkarzy, a już na pewno ma lepszych rezerwowych.
To druga porażka z rzędu Widzewa w Sercu Łodzi. Ostatnim razem przegrał z Wartą Poznań. – Dzisiaj czuję większe rozczarowanie. Wtedy też byliśmy dobrze zorganizowani chyba do 80. minuty i straciliśmy w ciągu chwili dwie bramki. Porównując jednak mecz z jesieni do tego dzisiejszego, to dzisiaj więcej krwi napsuliśmy Lechowi, byliśmy groźniejsi i jeszcze lepiej zorganizowani. Nie pozwoliliśmy Lechowi na tyle, ile jesienią. Zrobiliśmy bardzo duży postęp. Dzisiaj do 72. minuty nikt by nie był w stanie rozszyfrować, który zespół jest mistrzem Polski, a który jest beniaminkiem – mówił po niedzielnym meczu Niedźwiedź.
CZYTAJ TEŻ: Trener Widzewa: „Mecz trwa 90 minut, a nie 72”
Skoro już mowa o jesieni, to wtedy po ośmiu meczach Widzew miał 10 punktów, teraz o dwa mniej. Jest więc regres. Wtedy były aż trzy wygrane, a teraz tylko jedna (ze Śląskiem Wrocław) i to bardzo szczęśliwa po golu w doliczonym czasie gry. Wcześniej łódzki zespół wygrał w identycznych okolicznościach w ostatnim meczu jesieni z Koroną Kielce. Na pewne zwycięstwo, po meczu, w którym Widzew zdominowałby rywala, na które całkowicie zasłużył, kibice czekają od połowy października od wygranej 3:0 z Zagłębiem Lubin. To bardzo długo, jak na drużynę, którą wszyscy chwalą.
Bo o Widzewie cały czas nie można mówić, że całkowicie zawodzi, czy wręcz przynosi wstyd. Nie można zarzucić piłkarzom, że nie ma w nich woli walki, czy ambicji. Starają się, ale czasem brakuje umiejętności: czy to pod bramką rywali, czy pod swoją, bo błędy są w każdym meczu. Na pewno Widzewowi w tracie meczów brakuje też trochę szczęścia, bo to co „wpadało” jesienią, teraz wpaść nie chce. Czasem pojawia się ono w końcówkach spotkań, ale szczęściu trzeba pomagać i dzięki charakterowi i grze do końca kilka punktów udało się uratować.
To co aż nadto rzuca się w oczy, to pierwsze połowy czerwono-biało-czerwonych. Trudno w to wręcz uwierzyć, ale gola w pierwszej połowie nie strzelili już w jedenastu meczach z rzędu! To wręcz niewiarygodne. WIększośc bramek zdobywa w ostatnich 20 minutach. Niby fajnie, bo pokazuje, że zespół gra do końca, że nie traci sił, ale trudno w takim przypadku myśleć o regularnych i seryjnych wygranych.
Widzew jest drużyną i trener nie raz podkreślał, że w tym jest jego siła. Ale drużyna to jednak zbiór indywidualności. Gdy większość gra dobrze, to jest… dobrze. Ale gdy za dużo jest słabych punktów, to jest gorzej.
Nie można mieć większych pretensji do Mateusza Żyry i Serafina Szoty – to dobrzy obrońcy, którym czasem zdarzy się błąd. W pomocy cały czas bardzo dobrze radzi sobie Marek Hanousek, który dałby radę w każdym zespole PKO Ekstraklasy.
CZYTAJ TEŻ: W przerwie Widzew zagra z zespołem z PKO Ekstraklasy
Bartłomiej Pawłowski robi co do niego należy. Dużo umie też Juljan Shehu. I to chyba by było na tyle z piłkarzy, którzy grają seryjnie dobrze. Pozostali albo zawsze grają słabiej, albo falami. Nawet bramkarz Henrich Ravas po świetnych meczach ostatnio nie pomaga drużynie. Nie można winić go za straty bramki, ale coś jednak mogłoby czasem w niego trafić.
Słabsze momenty ma solidny zwykle Patryk Stępiński, wciąż jest problem z wahadłowymi, chociaż wydawało się, że to będzie mocny punkt Widzewa wiosną. Na lewej stronie brakuje Fabio Nunesa, a jego zmiennik Andrejs Ciganiks okazał się póki co za słaby. Do tego stopnia, że w wyprzedził go Dominik Kun, zapchajdziura, charakterny zawodnik, który jednak ma widoczne braki jakościowe: miewa problemy z przyjęciem piłki, często ją też traci.
Trudno mieć większe pretensje do Jordiego Sancheza, który zawsze walczy, ale napastnik żyje z podań. Wszystko mówi akcja z drugiej połowy, gdy Hiszpan czekał na podanie z prawej strony od Ernesta Terpiłowskiego, a ten nawet nie spróbował podać, za chwilę stracił piłkę. Terpiłowski w ogóle zawodzi.
Z rezerwowymi różne bywa. Wcześniej dużo dawał drużynie Kristoffer Normann Hansen, teraz daje znacznie mniej po krótkiej przygodzie w jedenastce. Jakub Sypek miał jeden przebłysk w Płocku, ale nic z tego nie będzie. To samo trzeba napisać o Juliuszu Letniowskim, który w kolejnym meczu w Sercu Łodzi po wejściu na boisko popełnił błąd, od którego zaczęła się bramkowa akcja rywali. To go wręcz dyskwalifikuje. – Wcześniej ławka dawała nam bardzo dużo. Zawodnicy wchodzili i zmieniali obliczę meczu, ale czasem tak bywa, że raz ktoś bardziej pomoże, a czasem nie. Na pewno nie będzie żadnych personalnych wycieczek i zwalania winy na jedną grupę, bo wszyscy pracowali na boisku. Pierwszą bramkę straciliśmy, gdy tych zmian jeszcze nie było. To nie tak, że zmiennicy spowodowali stratę dwóch bramek – mówi Niedźwiedź.
Na pewno szkoda, że zimą nie sprowadzono dwóch, trzech piłkarzy do gry. Transfer Ciganiksa to za mało, zważywszy, że Łotysz gra słabo. Może potrzebuje czasu, jak wielu nowych przed nim, ale na razie nie jest nawet uzupełnieniem składu, skoro na swojej nominalnej pozycji przegrywa rywalizację z Kunem. Dwóch naprawdę jakościowych piłkarzy mogłoby wznieść Widzew na wyższy poziom. Ale czasu się już nie cofnie.
Poszukajmy więc pozytywów. Jesienią po ośmiu meczach Widzew miał mniej punktów, niż po ośmiu wiosennych. Ale przypomnijmy sobie, że wtedy po porażce z Lechem na 29 możliwych punktów czerwono-biało-czerwoni zdobyli aż 19. Jeszcze może być pięknie.