Zatrudnienie Mindaugasa Nikolicusa w klubie wiąże się z dużymi zmianami w pionie sportowym Widzewa. Pod komitet transferowy podłożono bombę.
Takie zmiany zwiastowały już słowa Tomasza Stamirowskiego, większościowego udziałowca klubu, z początku lutego. W rozmowie z “Przeglądem Sportowym” stwierdził, że klub chce iść w kierunku niemieckim, gdzie dyrektor sportowy ma silną pozycję. – Nie można wszystkiego układać pod trenera, skoro według statystyk – nie tylko w Polsce – szkoleniowiec w jednym klubie nie pracuje średnio nawet półtora roku – powiedział szef klubu.
CZYTAJ TEŻ: Robert Dobrzycki skomentował wybór nowego dyrektora sportowego Widzewa
Stamirowski pytany był też o konflikt Tomasza Wichniarka, wtedy dyrektora sportowego Widzewa, z Danielem Myśliwcem, wtedy trenera drużyny. Stwierdził, że wybrałby tego, kto dobrze wykonuje swoją pracę. Jak wiemy, jakiś czas później Myśliwiec został odsunięty od prowadzenia zespołu, a Wichniarek stracił swoje stanowisko, chociaż być może w klubie zostanie w innej roli. Można więc stwierdzić, że doszło do małej rewolucji i chyba można było się tego spodziewać. Bez rozstrzygania, kto z dwójki Wichniarek – Myśliwiec jest bardziej winny złej współpracy, to nie działało. W prasie (“Gazeta Wyborcza”, “Przegląd Sportowy”) pisano, że dyrektor miał proponować trenerowi kolejnych piłkarzy, a ten po kolei wszystkich odrzucał. “PS” wspomniał aż o 40 nazwiskach. Padło nawet nazwisko Daniela Fili, Czecha, który tej zimy trafił do Venezii za 4 mln euro. Maciej Szymański, wiceprezes Widzewa, potwierdził w środę, że rzeczywiście nazwisk było kilkadziesiąt. – Zawodnik, który przeszedł do Venezii był przez nas analizowany, ale nie wiem, na ile jego pozyskanie było realne – powiedział.
W każdym razie w klubie dojrzeli do tego, by proces transferowy zmienić, właśnie na model niemiecki, gdzie największą władzę i decyzyjność ma dyrektor sportowy. W Widzewie będzie to właśnie Niko. – Istotne jest to, by była wskazana bardzo jasna decyzyjność. Poprzednie funkcjonowanie komitetu nie działało, bo wydłużaliśmy proces transferowy i nikt nie brał odpowiedzialności za piłkarzy pozyskiwanych do klubu. Dlatego chcemy to zmienić – wyjaśnił Szymański.
Przypomnijmy, jak działał komitet transferowy w Widzewie. Dział skautingu, na którego czele stoi Wojciech Śmiech, wskazywał piłkarzy, którzy mogliby pomóc Widzewowi. Na komitecie razem z dyrektorem sportowym prezentował ich reszcie. Czyli prezesowi Michałowi Rydzowi, wiceprezesowi Szymańskiemu i trenerowi Myśliwcowi. Decydowano wspólnie, czy dany piłkarz się nadaje i będzie wzmocnieniem, czy nie, biorąc także pod uwagę kwestie finansowe. Oczywiście opinie na piśmie wydawali też dyrektor sportowy i dyrektor skautingu oraz trener. Na koniec nie wiadomo jednak było, kto stał za danym transferem, a kto odrzucił możliwość przeprowadzania innych. Kibice z pewnością zastanawiają się, kto np. odpowiada za zakontraktowanie Hilerego Gonga – czy na transfer nalegał trener, czy na Nigeryjczyka uparł się np. dyrektor sportowy. A może obaj.
– Za nieefektywność tego procesu jestem odpowiedzialny ja, bo to ja buduję struktury. Ten proces nie działał i należało go zmienić. Dyrektor sportowy musi mieć silną pozycję, o czym mówił w jednym z wywiadów właściciel i kimś takim będzie Niko – zapowiedział Szymański.
W tym samym tonie wypowiadał się prezes Rydz, który stwierdził wręcz, że w komitet transferowy trzeba było wrzucić… bombę. – To po prostu nie działało. Trzeba było rozgonić prawo weta. Powiedzieć sobie: “nie, to nie działa”. Nie jesteśmy w stanie tak funkcjonować, bo doszliśmy do absurdu, w którym wszyscy się wypowiadają, a nikt nie jest odpowiedzialny. Jako prezes nie mogę tolerować sytuacji, w której nie będzie osoby, która podejmuje w tym wypadku decyzję – powiedział i dodał, że oczywiście on będzie sprawdzał, czy przy transferze zgadzają się finanse. – Muszę ufać ludziom, których zatrudniam. Teraz zatrudniam Niko, bo mu wierzę – stwierdził.