Pierwszy mecz na Stadionie im. Władysława Króla, trenerski debiut Marcina Pogorzały i przede wszystkim piłkarski thriller trzymający w napięciu do ostatnich sekund – to był wyjątkowy wieczór przy al. Unii. Piłkarze ŁKS-u zasłużyli po nim na wysokie noty.
To nie był dobry występ kapitana ŁKS-u. Już w 11. minucie podwyższył ciśnienie kibicom przy próbie rozegrania piłki nogami. Przy pierwszej bramce kibice mogli mieć z kolei wrażenie, że ze Stadionu im. Władysława Króla przenieśli się na parkiet siatkarskiej Ligi Narodów w Rimini – Malarz po rzucie rożnym wyszedł z bramki, wyciągnął się jak do bloku, a piłka przeleciała mu między rękami. Z pewnością bardzo mocno odetchnął po trafieniu na 3:2.
Cichy bohater meczu. Pojawił się w wyjściowym składzie po raz pierwszy od marcowego meczu ze Stomilem i z nawiązką odpłacił się Marcinowi Pogorzale za zaufanie. Jego mierzone na milimetry centry do Marcina Trąbki w sytuacjach bramkowych zasługują na najwyższe uznanie, ale nie mówią całej prawdy o piątkowym występie byłego gracza Śląska Wrocław. Tak naprawdę Dankowski mógł mieć cztery, albo i pięć asyst – wszystkie groźne okazje ŁKS-u na strzelenie bramki w pierwszych 30 minutach były efektem dośrodkowań prawego obrońcy „Rycerzy Wiosny”.
Kilka dobrych wejść, kilka pewnych odbiorów. Przestawienie Marciniaka z lewej obrony na pozycję stopera dało bardzo dobre efekty. Duet środkowych obrońców ŁKS-u prezentował się dziś solidnie. Dysponujący znaczną siłą ognia niecieczanie mieli dużo mniej do powiedzenia w szesnastce ŁKS-u niż piłkarze Miedzi Legnica przed tygodniem.
Jak wyżej – solidny występ, bez większych gaf. W ostatniej akcji meczu przytomnie dał się przewrócić, co spowodowało, że sędzia odgwizdał rzut karny.
W pierwszych minutach meczu był najsłabszy na boisku – notował straty, popełniał błędy, podejmował złe decyzje. Wraz z upływem czasu zaczął się rozkręcać.
Dobry mecz pabianiczanina. Dziś miał nieco inne zadania niż za kadencji Ireneusza Mamrota. ŁKS wrócił bowiem do ustawienia z trójką stoperów w fazie ataku, wskutek czego Rozwandowicz cofał się między Morosa i Marciniaka, by rozgrywać piłkę od tyłu. Był aktywny w ofensywie, rozgrywał piłkę z partnerami, kilkukrotnie próbował strzałów, ale też skutecznie przerywał akcje rywala.
Nie cieszył się zaufaniem Mamrota, w ostatnich meczach dostawał zaskakująco mało szans. Po przejęciu zespołu przez Pogorzałę wyraźnie odżył. Jeden z najważniejszych piłkarzy ŁKS-u w tym meczu – rozgrywał piłkę, próbował krosowych podań, biegał za dwóch.
Man of the match – tu nie ma choćby cienia wątpliwości. Nie chodzi tylko o dublet, to był po prostu bardzo dobry mecz w jego wykonaniu. Od samego początku spotkania grał bardzo aktywnie, szukał piłki, naciskał na rywali. Zaimponował zwłaszcza przy drugiej bramce, gdy fenomenalnie znalazł się w polu karnym gości, obiegając obrońców Termaliki jak treningowe pachołki.
Pozostał dziś w cieniu Michała Trąbki, co nie zmienia tego, że był dzisiaj kluczową postacią biało-czerwono-białej jedenastki i jednym z motorów napędowych akcji łodzian. Aktywny i kreatywny. Jeden z nielicznych piłkarzy, którzy nie zgaśli zupełnie po stracie bramki na 1:1. W drugiej połowie kilkukrotnie spowodował niemałe zamieszanie w polu karnym „Słoników”, próbując swojego spécialité de la maison – strzału z lewej nogi w dalszy róg bramki. Tym razem Loska pozostawał jednak czujny i Hiszpanowi nie było dane wpisanie swojego nazwiska na listę strzelców.
W pierwszej fazie meczu zdecydowanie najlepszy piłkarz ŁKS-u. Dawał sygnał do pressingu, kreował akcje ofensywne. W końcówce pierwszej części gry nie był już tak błyskotliwy, a po przerwie prawie całkowicie zgasł. Pogorzała zareagował na taki bieg wydarzeń, wprowadzając w jego miejsce Sekulskiego.
Na tle znakomitych dziś kolegów był to raczej bezbarwny występ Gryszkiewicza. Ponownie jednym ze słabszych elementów zespołu z al. Unii jest młodzieżowiec.
Sekulski dał słabą zmianę. Był niewidoczny, nie stwarzał zagrożenia w polu karnym gości. Żywot napastnika jest jednak specyficzny – przez cały mecz może być niewidoczny, ale potem zdarza się jedna, kluczowa dla losów meczu sytuacja, którą musi wykorzystać. Tak było dziś w przypadku Sekulskiego, który wykonywał rzut karny pod nieobecność zmienionego w 86. minucie Domingueza. To nie była łatwa jedenastka – Tomasz Loska tańczył i przesuwał się po linii bramkowej, próbując zdekoncentrować napastnika ŁKS-u, a sam Sekulski wybrał dość ryzykowne rozwiązanie – techniczny strzał w górny róg bramki. Pomimo tego wychowanek Wisły Płock zrobił, co do niego należało – wyszedł z próby nerwów zwycięsko i zapewnił ŁKS-owi bardzo ważne trzy punkty.
Grał krótko, nie zdążył się wyróżnić. Odnotujmy jednak, że nie zajął tym razem miejsca na prawej obronie, na której ustawiany był przez Stawowego i Mamrota. Czy Marcin Pogorzała ma nowy pomysł na gracza, który zaliczył ostatnio setny mecz w barwach ŁKS-u?
Weszli w końcówce, przy prowadzeniu ŁKS-u. Grali za krótko, by ich ocenić.