Dominik Kun, drugi rok z rzędu strzelający bramkę na wagę gry w Ekstraklasie, to piłkarz, który jest wręcz ucieleśnieniem określania „widzewski charakter”. Niebawem skończy 30 lat, a zanim wrócił do elity z łódzkim klubem, zagrał w niej zaledwie 55 meczów i strzelił dwa gole. W tym sezonie – jako jedyny z podopiecznych Janusza Niedźwiedzia – wystąpił we wszystkich meczach, w każdym zostawiając na boisku serducho, ale pokazując również spore umiejętności i dając do myślenia, jak wielu jeszcze podobnych mu piłkarzy tuła się po niższych klasach rozgrywkowych.
Tacy piłkarze tworzyli niegdyś Wielki Widzew w końcówce lat 70-tych, zachowując rzecz jasna odpowiednie proporcje. Piłkarze nieoczywiści, ale niesamowicie ambitni, mający wszystkim wokół coś do udowodnienia. Kun udowadniać musi nawet wszystkim w rodzinie, że nie odstaje od brata, który właśnie zamienia mistrzowski Raków na Legię Warszawa (a właśnie: brat przeciw bratu w historii tego klasyka jeszcze chyba nie stawał?).
PAN DOMINIK nie narzekał, że aż 11 razy zaczynał mecz na ławce rezerwowych. Czekał na swoje szanse i wykorzystywał je tak, jak w poniedziałek w Legnicy. W szatni po meczu koledzy zrobili z bohatera rajdu w końcówce Messiego, ale przecież kibicom argentyńskiego futbolu Kun kojarzy się przede wszystkim z Aguero – tak odlecieli wszyscy z Widzewa, gdy ten wreszcie zapewnił sobie utrzymanie. Przestając jednak mocno mrużyć oko, by nikt nie posądził fanów łódzkiego klubu, „że oni tak na serio”, warto jednak zauważyć, że apetyty przy al. Piłsudskiego naprawdę malały w miarę dziewięciomeczowego postu od wygranych. Dlatego radość i euforia w Łodzi jest teraz tak wielka.
Oczywiście, twarz Kuna nie jest jedyną, którą kojarzyć będę z tym sezonem Widzewa. Bo w kwestii docenienia wkładu w utrzymanie, bohaterów jest znacznie więcej. Kilka postaci wybija się zdecydowanie na pierwszy plan (choć swoją cegiełkę dokładali wszyscy) i nie każdy bohater jest oczywisty.
Sześć goli, dwie asysty, cztery asysty drugiego stopnia – liczby Jordiego Sancheza może nie rzucają na kolana, ale robią przyzwoite wrażenie. Na tyle dobre, że pokuszę się o stwierdzenie, że łódzka drużyna ma dla mnie w tym sezonie także twarz Katalończyka i to na bliskim planie. Po rundzie jesiennej nikt by z tą teorią nie polemizował (miał udział przy dziewięciu golach, pięć strzelił osobiście), ale teraz miejsca na polemiki brak. Gdyby Jordi grał, jak jesienią, utrzymanie byłoby zapewnione znacznie wcześniej. Tymczasem wyniki łodzian były jak twarz Katalończyka – pełna szczęścia jesienią, bo wreszcie poczuł się jak Pan Piłkarz, i smutna wiosną.
Dlatego cieszę się, że w poniedziałek stałem kilka metrów od strefy zmian, gdy Jordi schodził wściekły z boiska. Zszedł prosto do szatni, nie podchodząc nawet do ławki, więc usłyszałem szybko pytania, czy się obraził. Ja bym tego nie powiedział. Widziałem, z jakim luzem przyjęto na ławce taką marszrutę snajpera i fakt, że wybrał się do szatni… bez klucza. Jeśli więc ktoś za nim pospieszył, to po to, by nie stał na korytarzu, a nie, by namawiać do powrotu – choć Sanchez na ławkę wrócił i po meczu znów miał szeroki uśmiech na twarzy. A swoje gole dla Widzewa jeszcze będzie strzelał.
Utrzymania nie byłoby bez Bartłomieja Pawłowskiego, który po prostu błyszczy w Ekstraklasie. Znalazł swoje miejsce i nigdzie nie powinien się z niego ruszać, o czym mam nadzieję wszyscy w Łodzi wiedzą. W marcu przedłużył kontrakt i to była doskonała wiadomość dla całej widzewskiej społeczności. Bartek wykonuje bezpośrednie rzuty wolne chyba najlepiej w lidze, kreuje grę, pomaga kolegom. Jego twarz powinna być na każdym plakacie podsumowującym walkę Widzewa w tym i poprzednim sezonie. A ja wymieniłem go tylko dlatego na trzecim miejscu, by najpierw wspomnieć o graczach mniej oczywistych. Chłopak ze Zgierza powinien grać przy al. Piłsudskiego tak długo, jak zachce, a potem dalej pracować w klubie.
Widzew miał w tym sezonie twarz Janusza Niedźwiedzia, który zaskoczył innych szkoleniowców sposobem, w jaki chciał grać od własnej bramki i budować akcje. Miał twarz Henricha Ravasa i Andrzeja Woźniaka, pod którego okiem każdy bramkarz pięknieje. Twarz każdego z obrońców, których mało kto w Ekstraklasie doceniał, a którzy jesienią spełniali swoje marzenia, słysząc swoje nazwiska skandowane na pełnym łódzkich kibiców stadionie.
Twarz całego Widzewa – z jego piłkarzami, działaczami, a także oczywiście kibicami i cała społecznością – jest też sporą częścią twarzy Ekstraklasy tym sezonie i to też jest wymierny zysk w tym sezonie. Sezonie naprawdę udanym, czego nie powinna zakryć słaba wiosna, będąca idealnym ostrzeżeniem przed kolejnymi rozgrywkami. To drobne sprawy, które trzeba doceniać.
Twarz Widzewa z sezonu 2022/23 już niebawem zobaczyć będzie można w serialu Macieja Klimka i Michała Siejaka. Premiera w Canal+ już pod koniec maja. Patrząc na tę właśnie twarz łodzian, uwiecznioną w kadrze naszej telewizji, pięknie wspomni się te rozgrywki. Polecam gorąco, Żelisław Żyżyński (Canal+Sport).
Andrzej WoźniakBartłomiej PawłowskiDominik KunHenrich RavasPKO EkstraklasaWidzew ŁódźŻelisław Żyżyński