Bartosz Jankowski (Łódzki Sport): Ile razy oglądałeś powtórkę swojego gola z meczu z Jagiellonią?
Jordi Sanchez Ribas (Widzew Łódź): Trudno to zliczyć, na pewno powyżej 50 (śmiech). Teraz to nie problem oglądać powtórki, bo wystarczy jedno kliknięcie, by włączyć sobie na telefonie konkretną akcję z danego meczu.
Nie usłyszałeś później w szatni, że dobrze, że strzeliłeś, bo inaczej koledzy mieliby pretensje o to, że mogłeś wcześniej podać do któregoś z nich?
Nie, nie, nic z tych rzeczy. W tej akcji miałem mnóstwo czasu i miejsca przed sobą. Biegłem z piłką, zobaczyłem Kuna, który zbiegł do boku i zabrał ze sobą jednego z obrońców, więc postanowiłem biec dalej, znalazłem sobie miejsce i strzeliłem gola. Udało mi się wykorzystać przestrzeń na boisku, która powstała dzięki świetnemu zachowaniu moich kolegów z drużyny.
Czy ta bramka doda ci pewności siebie?
Myślę, że to może działać trochę inaczej.
To znaczy?
Strzelony gol pokazał moim kolegom z zespołu, że można na mnie polegać i że nie odstaję poziomem. Ja wiem, na co mnie stać. Osobiście czuję się dobrze, jestem gotowy do rywalizacji i przede wszystkim jestem szczęśliwy, że mogę grać w Widzewie.
Jak ci się podoba Łódź? Masz już swoje ulubione miejsce na mapie miasta?
Lubię spędzać czas w Monopolis i w Manufakturze. Łódź jest naprawdę fajna. Do tego pogoda dopisuje, więc nie mam na co narzekać.
CZYTAJ TAKŻE >>> Kibic Widzewa? Tylko w różowych okularach [FELIETON]
Zimą będzie nieco gorzej.
Jestem na to przygotowany. Obecnie jestem naprawdę bardzo zadowolony z tego, że dołączyłem do Widzewa i zdecydowałem się na przeprowadzkę do Łodzi. Nic tylko skupić się na treningach i nauce języka polskiego.
Znasz już jakieś słowa po polsku?
Kilka. Trener codziennie podkreśla, byśmy znali podstawowe słowa w języku polskim. Umiem powiedzieć „lewa”, „prawa”, „dzień dobry”, „strzał”, „piłka”, „bramka”, „kamizelka”. No i z kolorów znam „czerwony”.
A próbowałeś już polskich dań?
Jeszcze nie. Nasza dieta jest dość restrykcyjna i muszę się jej trzymać. Jadam głównie makarony, ryż, kurczaka. Ale gdy nadarzy się okazja, to na pewno spróbuję na przykład pierogów.
Śledząc twoje media społecznościowe można odnieść wrażenie, że jesteś bardzo zżyty ze swoją rodziną. Ciężko było ci opuścić Hiszpanię i przylecieć samemu do Polski?
Pierwsze dni były bardzo trudne, bo moja mama miała niedawno operację, a ja nie mogłem przy niej być. Gdy zaakceptowałem ofertę z Widzewa mama była już w szpitalu, zadzwoniłem więc do niej i powiedziałem, że przeprowadzam się do Polski i tam będę grał w piłkę. Ona oczywiście od razu w to nie uwierzyła, ale po kilku minutach dotarło do niej, że nie żartuję. Z powodu tej operacji na początku było mi ciężko, ale teraz jest już dużo łatwiej. Gdy tylko rodzice będą już w pełni zdrowi, to na pewno przylecą do mnie w odwiedziny. Poza tym mamy świetny kontakt i często ze sobą rozmawiamy, więc ta odległość też nie jest dużym problemem. We wtorek natomiast dołączyła do mnie moja dziewczyna, więc naprawdę zaczynam się tu czuć, jak u siebie.
CZYTAJ TAKŻE >>> Bartłomiej Pawłowski z Widzewa piłkarzem kolejki
Dziś masz 27 lat i grasz w Polsce. Ale jak to się stało, że w ogóle zacząłeś grać w piłkę i poważniej myśleć o profesjonalnej karierze?
Zaczęło się od tego, że chodziłem na mecze, w których grał mój kuzyn. Podobało mi się to i w wieku ośmiu lat rodzice zapisali mnie do szkółki Barcelony. W kolejnych latach zmieniałem szkółki, a później kluby, ale cały czas grałem w Katalonii. W końcu w wieku 22 lat trafiłem do rezerw Valencii. To było dla mnie wielkie wyzwanie. Dopiero wtedy moja kariera nabrała rozpędu.
To dość późno. Trenerzy Valencii jednak coś w tobie widzieli, bo przecież miałeś okazję nawet trenować z pierwszym zespołem.
Zgadza się. Poziom w tej drużynie był niebywale wysoki. Miałem szansę trenować z gigantami piłki nożnej. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek będę miał taką okazję. Czułem się dumny z tego, co osiągnąłem. Niestety nie dostałem nigdy szansy gry w pierwszej drużynie Valencii, ale trenowanie z takimi zawodnikami jak Rodrigo Moreno, Rafa Mir, Carlos Soler, Dani Parejo czy Ferran Torres to niesamowite doświadczenie.
Swoją karierę rozpoczynałeś w szkółce FC Barcelona. Nie chciałeś w niej zostać?
Hiszpańscy napastnicy mają bardzo ciężko, by przebić się w młodzieżowych drużynach Barcelony. Do szkółki trafia dużo zawodników z Ameryki Południowej. Nie dostałem za bardzo szansy, by pokazać się i zostać w Barcelonie na dłużej. Taka kolej rzeczy, ale faktycznie, jako piłkarz urodzony w Barcelonie, nie miałem okazji z bliska obserwować najpiękniejszych lat w historii klubu za czasów Ronaldinho czy Messiego.
Później też często zmieniałeś kluby.
Po dwóch latach w rezerwach Valencii podpisałem swój pierwszy profesjonalny kontrakt z Numancią, która występowała w Segunda Division. Tam jednak nie dostawałem za dużo szans, więc zmieniłem klub na UD Ibiza, a następnie wróciłem do Valencii, gdzie czułem się najlepiej. Później wybuchła pandemia, przez co też było sporo zamieszania w klubowej piłce w Hiszpanii. Sezon 2019/2020 w rezerwach Valencii był dla mnie całkiem udany, więc zgłosił się po mnie ponowne klub z Segunda Division – CD Castellon. Tam jednak miałem ten sam problem, co w Numancii – grałem bardzo niewiele. Udałem się na wypożyczenie do UCAM Murcia, gdzie szło mi nieźle i wtedy zgłosiło się po mnie Albacete, z którego trafiłem do Widzewa.
Nie było problemów z tym, byś rozwiązał kontrakt z Albacete?
Żadnych. Władze klubu wykazały się wyrozumiałością, bo taka oferta, jak ta z Widzewa, mogła się już w moim życiu nie powtórzyć. Porozmawialiśmy o tym i nie było najmniejszego problemu, bym rozwiązał kontrakt i mógł trafić do Łodzi jako wolny zawodnik.
Kiedy pierwszy raz usłyszałeś o zainteresowaniu ze strony Widzewa?
Tydzień po wywalczeniu awansu z Albacete. Wcześniej klub kontaktował się z moim menedżerem, ale do mnie żadne informacje o zainteresowaniu z Polski nie docierały.
CZYTAJ TAKŻE >>> Trener Widzewa wykorzystał zmiany w przepisach. Na boisku nie było młodzieżowca
Podobno już wcześniej byłeś blisko podpisania kontraktu z polskim klubem.
To było chyba trzy lata temu. Pojawiły się zapytania ze strony Lecha Poznań i Legii Warszawa, ale nigdy nie otrzymałem oficjalnej oferty. Z tego co wiem, wtedy do Legii zamiast mnie trafił Carlitos. Ja ostatecznie podpisałem kontrakt z klubem z Segunda Division. I chyba dobrze się stało, bo wtedy nie byłem jeszcze gotowy na wyjazd za granicę.
Teraz już transfer do Polski doszedł do skutku, a ty od kilku tygodni jesteś piłkarzem Widzewa. Z którym z kolegów z szatni dogadujesz się najlepiej?
Z Czorbą [Bożidarem Czorbadżijskim – przyp. red], Fabio Nunesem i Julianem Shehu. Trzymamy się też z Mattią Montinim. Najwięcej czasu spędzam jednak z Czorbą, bo to on pomógł mi znaleźć mieszkanie i razem zwiedzamy Łódź.
Domyślam się, że mówi po hiszpańsku.
Tak, nawet bardzo dobrze. Ale do tego mamy podobne charaktery i szybko złapaliśmy wspólny język nie tylko na boisku, ale i poza nim.
Dostrzegasz jakieś różnice pomiędzy ligą hiszpańską a ligą polską?
Mam wrażenie, że w Polsce gra się ofensywniej. W Hiszpanii bardziej szanuje się piłkę, gra się zupełnie inaczej. Nie mówię, że polska liga jest gorsza czy lepsza. Po prostu jest inna. Warto też wspomnieć o tym, że w Hiszpanii u dzieci nie przywiązuje się wielkiej wagi do fizyczności, ale do taktyki i techniki. Praktycznie wszystkie ćwiczenia dzieci wykonują z piłką. Nacisk na fizyczność pojawia się dopiero później, u nastolatków.
Ten polski styl bardziej ci odpowiada?
Zdecydowanie tak. Jestem szybkim piłkarzem, lubię mieć trochę więcej przestrzeni i ją wykorzystać. Właśnie to jest ta różnica. W Hiszpanii nie ma tyle miejsca na boisku w trakcie meczu. Dlatego po moim pobycie w Polsce sporo sobie obiecuję.
Czym Widzew przekonał cię, byś dołączył do klubu? Zaoferował większą pensję niż Albacete?
Nie w tym rzecz. Potrzebowałem zmiany w życiu. W Hiszpanii miałem poczucie, że co roku robię to samo. Czułem się już trochę wypalony. Wiedziałem, że więcej w Hiszpanii już nie osiągnę, a stagnacja to najgorsze, co może się przytrafić w życiu. Dlatego zdecydowałem się na transfer do Polski. Mam 27 lat, jestem w dobrej formie i to był po prostu odpowiedni czas, by podjąć się tak wielkiego wyzwania.
Na razie w Widzewie nie wywalczyłeś sobie miejsca w podstawowej jedenastce. Martwi cię to?
Jeszcze nie. Mam nadzieję, że niedługo uda mi się wskoczyć do pierwszego składu. Widzew ma mocną formację ofensywną, a ja jestem w Łodzi dopiero kilka tygodni, więc daję sobie jeszcze czas. Ciężko trenuję, by być coraz lepszym i zasłużyć na miejsce w wyjściowej jedenastce.
Ile goli chcesz strzelić w tym sezonie?
Tak dużo, jak tylko się da. Nie chcę mówić o konkretnych liczbach, bo wtedy wywierałbym sam na siebie niepotrzebną presję. Jasne jest, że chcę strzelać gole, bo to wyjdzie z korzyścią dla mnie i dla całego zespołu.
W niedzielę przed tobą pierwszy mecz na własnym stadionie.
Tak i nie mogę się go doczekać. Widziałem doping kibiców Widzewa na wideo i bardzo chcę to usłyszeć na żywo. Wszyscy w Łodzi mówią mi, że to niepowtarzalne uczucie, więc z niecierpliwością czekam na niedzielę.
Jak traktujesz swój pobyt w Widzewie? To dla ciebie tylko przystanek czy chciałbyś na dłużej związać się z klubem?
Jeśli wszystko będzie szło zgodnie z planem, to chciałbym wypełnić mój kontrakt. Chciałbym być ważną częścią Widzewa w ekstraklasie.
Masz 27 lat, przed tobą jeszcze kilka lat gry w piłkę. Co chciałbyś osiągnąć w swojej karierze piłkarskiej?
Dorastając marzymy o wielkich rzeczach, ale z wiekiem powoli schodzimy na ziemię. Ja jednak wciąż marzę o trofeum. Chciałbym wygrać w swojej karierze przynajmniej jedne rozgrywki. Najlepiej PKO Ekstraklasy, ale oczywiście wiem, że to zadanie niezwykle trudne. Dlatego mniejszą wagę przykuwam do tego, jaki to byłby puchar, ale chcę zakończyć karierę, mając na koncie minimum jedno trofeum.
CZYTAJ TAKŻE >>> Legia kusiła Mariusza Stępińskiego. Masłowski: „Nie było tematu ze względu na Widzew”