Maciej Dąbrowski jest już w ŁKS-ie prawie 3,5 roku i widzi, co w klubie z Al. Unii zmieniało się na przestrzeni tego czasu. Doświadczony obrońca wrócił m.in. do czasów, kiedy ŁKS-owi nie wiodło się najlepiej. Więcej dowiesz się z poniższej rozmowy z graczem biało-czerwono-białych.
Piotr Grymm: Jest Pan w ŁKS-ie już ponad 3 lata. Jak według Pana zmienił się klub przez ten czas?
Maciej Dąbrowski: Klub jest cały czas w przebudowie. Dążymy do tego, żeby wszystko było jak najlepiej poukładane. Przede wszystkim władze do tego dążą, żebyśmy my od strony piłkarskiej mieli wszystko, a sam klub był profesjonalny. Ludzie robią wszystko, żeby tak było.
Co jakiś czas mówi się w kontekście ŁKS-u o rodzinie Platków i przejęciu klubu. Czy te wszystkie informacje wpływają na drużynę w jakiś sposób?
My tak naprawdę nie powinniśmy się tym interesować. Musimy się skupić na tym, co jest na boisku. To leży w intencji klubu, żeby się porozumieć z rodziną Platków. To jest chyba wszystko już na takim etapie, że raczej wszystko idzie ku temu, iż oni wejdą w ten klub. A to dobrze dla klubu, że będzie miał dodatkowego współwłaściciela. Wydaje mi się, że z pieniędzmi, które wejdą do klubu, ŁKS będzie się jeszcze bardziej rozwijał.
Czuć w drużynie większy entuzjazm z tego powodu?
My odpowiadamy za boisko i nie ingerujemy w to. Nie zastanawiamy się, czy będzie lepiej, czy nie będzie. Klub jest poukładany, więc wszystko idzie ku dobremu.
Kiedy rozmawiałem z Bartoszem Szeligą, to przyznał, że w tym sezonie nie wymagano od was awansu do Ekstraklasy. Ten sezon miał być przejściowy – taki, w którym zbuduje się drużyna, która w kolejnych rozgrywkach ma walczyć o promocję do wyższej ligi już bez żadnych wymówek. Potwierdza Pan to?
Tak było. Dwa lata wstecz ten balonik po spadku był od razu pompowany, że musi być awans. W klubie się trochę pozmieniało. Jedni ludzie poodchodzili, nowi poprzychodzili i klub wydaje mi się, że jest prowadzony lepiej teraz, niż wcześniej. Robią to kompetentni ludzie, dlatego wydaje mi się, że to idzie w dobrym kierunku. Faktycznie przed sezonem nikt nie miał myśli o awansie. Chcieliśmy właśnie, żeby to był sezon przejściowy, żeby uporządkować drużynę. Ale skoro nadarzyła fajna okazja i stworzył się w szatni ciekawy zespół i przełożyło się to też na punkty, to ciężko nie skorzystać z takiej sytuacji, w której jesteśmy, żeby o ten awans nie powalczyć.
Czyli, gdyby teraz coś się na ostatniej prostej wysypało, to byłoby to jednak duże rozczarowanie?
Mając pięć punktów przewagi nad drugim i trzecim miejscem na osiem kolejek do końca i mając jeszcze cztery mecze u siebie do rozegrania, to ciężko mówić, że nie chcemy tego awansu. Oczywiście, że go chcemy i zrobimy wszystko, żeby on był. To jest jednak tylko sport i jest jeszcze dużo meczów do rozegrania.
W ostatnich meczach pogubiliście trochę punktów głównie przez stracone bramki z rzutów karnych. Dlaczego przeciwko ŁKS-owi dyktuje się aż tyle „jedenastek”?
Jak sobie liczyliśmy ostatnio, to na 10 meczów mieliśmy aż 8 rzutów karnych. Jest to problem, ale ja bym nie obwiniał tylko zawodników, bo widzimy, jakie te karne są gwizdane. Gdzieś tam jakaś ręka odbita, tu nieodbita… Na Termalice przy pierwszym rzucie karnym widzieliśmy, że piłka nawet nie szła w światło bramki, ale tam z kolei po strzale zawodnik został kopnięty i mamy rzut karny. Później zawodnik Termaliki kopie sobie w rękę na wysokości głowy i nie ma dla nas karnego. My nie mamy na to wpływu. My możemy jedynie wywierać trochę presji na arbitrze, ale to on podejmuje finalne decyzje.
W drużynie panuje na razie spokój czy może zawodnicy rozpamiętują te stracone punkty?
Nie raz sobie siedzimy na kawie i rozmawiamy o tych meczach. Bo mając dzisiaj cztery punkty więcej, patrząc na te ostatnie spotkania, gdzie mogliśmy wygrać, a je remisujemy, to mielibyśmy dzisiaj dziewięć punktów przewagi. Trzy mecze i moglibyśmy mieć awans w kieszeni.
Jest Pan jednym z najbardziej doświadczonych zawodników w drużynie i to m.in. Pana rola, żeby trzymać szatnię w ryzach. Czy często musi Pan przypominać jakiemuś młodszemu koledze o co gracie w tym sezonie?
Nie chcemy wywierać presji. Musimy się skupiać na każdym kolejnym meczu. Każdy mecz jest najważniejszy. Ja nie patrzę w tabelę, co będzie za trzy mecze. Najważniejsze jest teraz spotkanie z Podbeskidziem. Wiadomo, że te drużyny z czołówki: Termalica, Ruch i Wisła Kraków będą jeszcze między sobą grały. My mamy mecz z Wisłą u siebie. Każdy jeszcze te punkty potraci, ale my musimy skupić się tylko na tym, co będzie w najbliższy piątek o 20:30.
Chciałem jeszcze pociągnąć temat Pana roli w drużynie. Nie wracając do szczegółów, wiemy że w klubie w ostatnich latach było różnie. Czy to właśnie wtedy, jako ten doświadczony zawodnik, miał Pan najwięcej pracy poza boiskowej w szatni?
Na pewno tak. Było trochę problemów finansowych. Trzeba było rozmawiać przede wszystkim z młodymi chłopakami, którzy nie mają jakichś wielkich pensji, a jednak muszą płacić podatki, za mieszkania itd. Gdzieś tam trzeba było to łagodzić i porozmawiać z prezesem, żeby tym chłopakom coś popłacić, jak tylko było to możliwe, żeby oni mieli za co żyć. Były ciężkie momenty, ale staraliśmy się tak wszystko zrobić, żeby nikt nie został bez pomocy.
To już wracając tylko do spraw piłkarskich. Na początku rundy wiosennej wydawało się, że to Ruch Chorzów będzie waszym głównym rywalem w walce o pierwsze miejsce i o bezpośredni awans. Jak Pan teraz to widzi? Termalica i Wisła to najgroźniejsi rywale na finiszu?
Wydaje mi się, że tak. Oglądając Ruch i grając z nimi dwa mecze, to uważam, że mieli bardzo dużo szczęścia. Mają naprawdę fajną i ambitną drużynę, ale dużo meczów wygrywali w ostatnich minutach. Ja mówię, że ta suma szczęścia w piłce musi się równać zeru. Jak cały czas wygrywasz w 90. minucie, to pewnie kiedyś też w końcu przegrasz. Widać, że trochę ostatnio tych punktów pogubili. Pewnie u nich też się trochę nerwowo zrobiło, bo byli w pierwszej dwójce, a teraz są już poza nią. Baraże nie zawsze są komfortowe, bo to jest jeden mecz i dyspozycja dnia czy cokolwiek innego może zdecydować, że przegrasz ten jeden mecz barażowy i odpadasz. Póki mamy przewagę, to my musimy pamiętać, żeby wygrywać z meczu na mecz i nie patrzeć na to, co się dzieje za nami.
W rundzie wiosennej dostaje Pan trochę mniej szans gry w wyjściowym składzie. Czy jest to dla Pana problem?
Czy to jest problem? Zdaję sobie z tego sprawę, że mam 36 lat i moja rola jest w tej drużynie troszeczkę inna. Cieszę się, że w tych meczach, w których grałem w tej rundzie – bo grałem ze Skrą Częstochowa, ze Stalą Rzeszów, z Ruchem – to udało nam się zdobyć siedem punktów akurat w tych trzech spotkaniach. Strzeliłem też bramkę. Cieszę się, że jestem w tak dobrej dyspozycji, że jak trener potrzebuje ze mnie skorzystać, to jestem gotowy do gry, a zdrowie mi dopisuje.
Po zakończeniu sezonu dalej Pan widzi siebie w ŁKS-ie?
To już nie zależy ode mnie. Rozmawiałem z prezesem i powiedziałem, że zostaję w Łodzi i jeśli będą chcieli, żebym dalej był w drużynie i jej pomagał, to jak najbardziej jestem za.
Powiedział Pan, że nawet jak kontrakt wygaśnie, to zostanie Pan w Łodzi. Myśli Pan już powoli o tym, co będzie robił po zakończeniu kariery?
Nawet, jeśli nie przedłużyłbym kontaktu w ŁKS-ie, to gdzieś tam sobie pogram w piłkę. Nie wiem, czy to będzie na najwyższym poziomie, pierwszoligowym, ekstraklasowym, czy niżej. Ale mam też swoje prywatne interesy, które pozwalają mi nie martwić się o przyszłość.
A interesowałoby Pana miejsce w ŁKS-ie np. w sztabie szkoleniowym? Czy może w jakiejś innej roli?
Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Na razie skupiam się na tym, co mam do wykonania. Mam kontrakt do czerwca i czuje się na tyle dobrze przygotowany, żeby pomagać klubowi, czy to w roli zawodnika wchodzącego z ławki, czy łączącego pierwszą i drugą drużynę, nawet w sztabie – tak, jak Pan mówi. Ciężko mi to jednak określić. Jak będzie taka okazja, muszę usiąść z prezesem i porozmawiać o tym.
Z perspektywy czasu – jakby miał Pan wskazać miejsce, gdzie grało się Panu najlepiej, to gdzie wylądowałby Pan palec na mapie Polski?
Ciężko powiedzieć. Mam bardzo fajne wspomnienia w Pogoni, w której zaczynałem w Ekstraklasie. Bardzo fajne miasto i ludzie. To było naprawdę fajne otoczenie do grania. W Zagłębiu Lubin zrobiliśmy puchary po moim przyjściu. Później pojechałem do Legii Warszawa. Tam zdobyłem dwa mistrzostwa Polski i Puchar Polski. Graliśmy w Lidze Mistrzów i Lidze Europy. Ja też w tych meczach grałem. Patrząc przez pryzmat całej kariery, to w Legii na pewno były największe sukcesy i tam najwięcej osiągnąłem. Z każdego jednak klubu, w którym byłem, mam kontakt z kilkoma zawodnikami, także do każdego miejsca chętnie wracam.