Bartosz Jankowski (Łódzki Sport): Powoli kończą się wakacje, ale sezon PKO Ekstraklasy trwa już w najlepsze. Miałeś chwilę, żeby odpocząć po awansie i wyjechać chociaż na krótki urlop?
Marcin Tarociński (Widzew Łódź): Ciężko było znaleźć czas na odpoczynek. Po awansie Widzewa do ekstraklasy zainteresowanie mediów i wszystkich dookoła było tak gigantyczne, że nie było szans, by wyjechać na jakiś urlop. A kiedy skończyło się świętowanie awansu i opowiadanie o tym, w jakich okolicznościach został wywalczony i jak wyglądała nasza droga powrotu, zaczęło się budowanie zespołu, przygotowania do ekstraklasy, wyjazdy do Warszawy na spotkania organizacyjne. Każdy oczywiście znalazł parę dni, by odsapnąć. Ja też wyjechałem na chwilę na działkę na początku lipca, ale w międzyczasie i tak musiałem podjechać do Łodzi. Później natomiast nie było już o czym mówić, bo za chwilę startowała liga. Chociaż graliśmy pierwsze mecze na wyjazdach, to po tylu latach do meczów ekstraklasy na Widzewie trzeba było się porządnie przygotować. Założyliśmy sobie, że większość pracowników, która odpowiada za obsługę meczów i drużyny, będzie jeździć także na mecze wyjazdowe, by zobaczyć, jak wyglądają te procedury na innych stadionach, w innych klubach. Dobrze się złożyło, że trafiliśmy na Pogoń i Jagiellonię, ponieważ zostaliśmy tam bardzo miło przyjęci. Niemniej jednak, te przygotowania były bardzo absorbujące.
Aż nadszedł dzień meczu z Lechią i okazało się, że spotkanie może zostać przełożone.
Nerwy i stres przed tym meczem były ogromne. Wiadomo, że są jakieś rzeczy do poprawy, jak chociażby czas wejścia kibiców na stadion. Uważam jednak, że organizacyjnie udźwignęliśmy te pierwsze mecze, mimo że przed spotkaniem z Lechią nic nam nie sprzyjało. Najpierw przecież mecz był zagrożony, bo Lechia grała w pucharach, a do tego w niedzielę rano znowu się okazało, że spotkanie może się nie odbyć, bo po potężnej ulewie w niedzielę rano boisko nie nadawało się do gry. Na szczęście ta ulewa zelżała i ogromnym wysiłkiem wszystkich zaangażowanych osób udało się udrożnić studzienki i doprowadzić murawę do stanu używalności. A przecież kolejny mecz u siebie to mecz z Legią, czyli mecz podwyższonego ryzyka i ogromnego zainteresowania. Samych wniosków akredytacyjnych przyjęliśmy przeszło 130, a na tym za małym dla nas stadionie, możemy przyjąć maksimum 40 dziennikarzy na trybunie prasowej i drugie tyle fotoreporterów. To oczywiście tylko jeden z ułamków przygotowań do meczu. Tej pracy jest znacznie więcej, bo chcemy, by wszystko było zorganizowane na jak najlepszym poziomie. To jest ekstraklasa. Wszystko jest pilnowane co do minuty. Jeśli drużyna się spóźnia w wyjściem na boisko, to od razu jest to odnotowywane. My oczywiście jesteśmy beniaminkiem, ale takim nietypowym. Ekstraklasa stara się nam pomagać i zwracać uwagę, ale wiadomo, że okres ochronny nie trwa wiecznie.
CZYTAJ TAKŻE >>> Ekspert po meczu Widzewa: „Karny dla Wisły nie powinien być podyktowany”
Czy bycie rzecznikiem prasowym Widzewa to ciężka praca?
Dobre pytanie. Na pewno nie jest to najłatwiejsza funkcja, bo to nie jest praca, jak każda inna. Z jednej strony to spełnienie marzeń, wymarzona praca w swoim ukochanym klubie. Z drugiej tych zadań jest naprawdę sporo, ale mogę liczyć na pomoc ekipy z biura prasowego. Jest Kuba, są inne osoby, z którymi współpracujemy, więc nie ma co dramatyzować. Jest tej pracy sporo, czasami trzeba szybko reagować na sytuacje kryzysowe, jak chociażby ostatnio, ale trzeba się z tym liczyć. Telefon nie milknie w ogóle, bo przecież zainteresowanie klubem jest ogromne. Jeśli chcemy, by ono nie malało, to wiadomo, że musimy być otwarci i dostarczać jak najwięcej informacji nie tylko mediom, ale i kibicom.
Jesteś rzecznikiem prasowym, spikerem, przewodnikiem po stadionie. Można powiedzieć, że Marcin Tarociński to „człowiek orkiestra” Widzewa?
Nie chciałbym sam siebie tak określać. To prawda, że funkcji jest sporo, ale dla mnie bycie spikerem podczas meczu to czysta przyjemność. Można powiedzieć, że to taki deser po całym tygodniu pracy. Co do oprowadzania wycieczek po stadionie, to co tydzień organizujemy „Wakacje z Widzewem” i każdy czwartek poświęcamy na to, by ludzie mogli być bliżej klubu, by mogli poznać stadion i jego historię. Ale to jest konieczne, jeśli chcemy, by w przyszłości stadion dalej był pełny, to trzeba tych młodych ludzi zarażać klubem, pokazywać im go nie tylko w trakcie meczów. Kogoś może dziwić, że po pięciu latach od otwarcia stadionu ludzie ciągle chcą zwiedzać ten obiekt, ale mamy tylu kibiców, że zgłoszeń jest cała masa – nie tylko z Łodzi czy województwa, ale z całej Polski. Temu służy też akcja „Widzew on Tour”, która ponownie ruszy już od początku września. Będziemy odwiedzać placówki na terenie całego województwa. Chętnych, żeby ugościć przedstawicieli Widzewa, jest mnóstwo. Wspomnę tylko, że harmonogram tych eventów mamy ustalony tydzień w tydzień do maja 2023 roku. Mi to odpowiada, bo lubię mieć kontakt z ludźmi. Czasami sytuacja wymaga, tego by trochę więcej popracować zza biurka, powysyłać trochę maili, potworzyć tabelki. To nie jest moja ulubiona forma działań. Natomiast te działania CSR-owe są kapitalne. To jest najfajniejsza część tej pracy.
Czyli apelujemy do prezesa o asystenta lub sekretarkę dla rzecznika klubu, by ktoś odciążył cię z tej papierkowej roboty?
Nawet nie próbuję. (śmiech) Ale tak na poważnie, to muszę szczerze przyznać, że nasze biuro prasowe naprawdę daje radę. Jest Kuba, Iwona, Antek, Adrian są inne osoby, które pomagają, prowadzą politykę informacyjną klubu, social media i świetnie dają sobie z tym radę.
Prezes Dróżdż wspominał ostatnio, że relacje na poziomie władz ŁKS-u i Widzewa są najlepsze od wielu lat. Czy ty masz też kontakt ze swoim odpowiednikiem w ŁKS-ie?
Z racji tego, że my teraz gramy w ekstraklasie, to na poziomie operacyjnym nie mam żadnego kontaktu ze swoimi odpowiednikami w ŁKS-ie. W I lidze było to oczywiście związane z organizacją meczów, chociażby podczas derbów. To jednak były kontakty czysto służbowe, które były konieczne. Teraz my mamy swój pomysł na budowanie klubu, ŁKS ma swój. Wiadomo, że konkurujemy w jednym mieście, więc nie ma zbyt wielu wspólnych projektów. Natomiast moim zdaniem na poziomie zarządzania takie kontakty między prezesami są konieczne, bo funkcjonujemy w tym samym mieście, często dotykają nas te same problemy natury organizacyjnej czy logistycznej.
Ale pewnie znajomych, którzy kibicują ŁKS-owi, masz.
Pewnie, że tak, bo przecież razem żyjemy w Łodzi. W tej chwili niektóre kontakty się nieco pourywały, ale pamiętam, że kiedyś miałem dwóch kolegów, z którymi często się widywaliśmy i wbijanie szpilek to była normalka. Tak było chociażby z Michałem Sieczko, z którym pracowałem jeszcze w Radiu Manhattan. Na prywatnej czy zawodowej stopie żyliśmy w zgodzie, ale oczywiście żarty i jakieś drobne złośliwości były na porządku dziennym.
Styczeń 2021 roku był dla ciebie przełomowy, bo wtedy założyłeś konto na Twitterze. Długo trzeba było cię do tego namawiać?
Kiedy nie pełniłem funkcji rzecznika prasowego, w ogóle mi to konto nie było potrzebne. Nie jestem uzależniony od social mediów, zresztą do dziś nie mam prywatnego konta na Twitterze, bo funkcjonuje tylko konto rzecznika Widzewa Łódź. Nikt nie musiał mnie przekonywać, bo koledzy, którzy w tym bardziej siedzą, powiedzieli, że muszę mieć to konto i koniec, kropka. Pamiętam, że jeszcze Arek Stolarek pomagał mi zakładać to konto. Powiem szczerze, że na początku miałem trochę obaw dotyczących tego narzędzia. Musiałem się nauczyć, jak ono funkcjonuje, czego nie robić, kiedy ta moja aktywność powinna być większa, kiedy nie jest ona potrzebna czy nie jest wskazana, a kiedy jest konieczna. Tak było chociażby w przypadku tego meczu z Lechią Gdańsk, gdy przekazywałem na bieżąco nasze ustalenia z zarządem i delegatem, bo dzięki temu ludzie wiedzieli, że warto przyjechać na stadion. A przecież kibice na Widzew przyjeżdżają z całej Polski.
Widzewskim królem Twittera jest w mojej opinii obecnie prezes Dróżdż. Czy konsultujecie w klubie jego aktywność?
Zarząd postawił na otwartą politykę informacyjną klubu, chcąc mieć jak najlepszy kontakt z kibicami. Dlatego prezes jest aktywny na Twitterze. Oczywiście w przypadku ważnych czy nawet strategicznych informacji dla klubu nie obywa się bez konsultacji. To nie jest tak, że ktoś prowadzi własną politykę informacyjną.
Po roku funkcjonowania zarząd Widzewa podkreślał, że w klubie doszło do wielu zmian, których na pierwszy rzut oka nie widać. Czy jako pracownik Widzewa odczułeś je na własnej skórze?
Klub z roku na rok się rozwijał. Wszyscy się uczyliśmy poszczególnych lig, wychodzenia z sytuacji kryzysowych. Rzeczywiście prezes Dróżdż postawił na wprowadzenie pewnych procedur organizacyjnych, które bez wątpienia ułatwiają funkcjonowanie. Zasady są przejrzyste i jasne. Wiadomo, kto i za co odpowiada na przykład przy organizacji meczu. Planujemy to dość dokładnie. To na pewno spora zmiana.
A czy ekstraklasa zmieniła się w ciągu tych ośmiu lat?
Oczywiście, i to bardzo. Praktycznie wszystkie kluby mają już nowoczesne stadiony. Standard oglądania meczów oraz pracy mediów jest zupełnie inny. Zmieniły się same media, które prezentują już dziś zupełnie inny poziom. Sam Canal+ się zmienił. Mamy też firmę Live Park, która dostarcza sygnał telewizyjny dla nadawców. To ogromny przeskok techniczny. Nasze mecze są transmitowane przez 15 kamer stacjonarnych, a do tego dochodzą jeszcze kamery ruchome i reporterskie. W tej chwili to jest około 100 osób ekipy technicznej, która przyjeżdża na stadion, by dostarczyć odbiorcom jak najlepszej jakości transmisję. To ogromne wyzwanie logistyczne, które trzeba uporządkować. Temu służą chociażby książki produkcyjne, które dostajemy przed każdym meczem. Kiedyś czegoś takiego w ogóle nie było. To wszystko naprawdę bardzo się zmieniło. Łącznie z tym, że kwoty z praw telewizyjnych niesamowicie wzrosły. Za tym jednak poszły koszty organizacji meczów i pensje zawodników. To już nie jest ta sama ekstraklasa, z którą żegnaliśmy się w 2014 roku. Wszystko jest inaczej. W porównaniu z niższymi ligami to jest przepaść.
Masz ulubionego piłkarza w obecnej kadrze?
Mam kilku, ale nazwisk nie zdradzę. Powiem natomiast inaczej. Już w I lidze wielu kibiców mówiło, że tę drużynę znowu da się lubić. I ja się z tym zgadzam. To jest po prostu grupa ludzi, których bardzo lubię. Fajna jest atmosfera w szatni, bo piłkarze Widzewa to są naprawdę fajni goście. Mówię tu i o Polakach i o zawodnikach z zagranicy. Naprawdę o każdym można coś pozytywnego powiedzieć.
Czy jest jakiś zawodnik, który w Widzewie w ostatnich latach grał, a którego ci w obecnym zespole brakuje?
Ciężko wymienić jedno nazwisko. Te rozstania nigdy nie są przyjemne, bo klub sportowy to nie jest zwykła firma, tylko miejsce, w którym razem żyjemy i razem funkcjonujemy. Oczywiście, gdy jakiś piłkarz robi krok naprzód, wyjeżdża za granicę, to wtedy jest radość i życzenia powodzenia. Natomiast muszę powiedzieć, że tak naprawdę na każdym etapie rozwoju klubu byli zawodnicy, których odejścia żałowałem. Często jednak życie pokazywało, że ten moment musiał nadejść. Mieliśmy chociażby historię Mateusza Michalskiego, którzy przeszedł z nami drogę od III ligi niemal do ekstraklasy. Był też Krystian Nowak czy Daniel Tanżyna. Ciągle pamiętamy też o Dario Kristo, bo przecież on sam wspominał o tym, że najchętniej zakończyłby w Widzewie karierę i rozpoczął pracę jako trener. Nie chcę nikogo pominąć, bo nie brakuje zawodników, którzy wnieśli swój wkład w awans Widzewa do ekstraklasy, ale oni sami nie mieli okazji reprezentować już jego barw w elicie.
Widzew ma już muzeum, ma restaurację. Czy są jeszcze jakieś plany, by ożywić stadion w tygodniu?
Ze względu na rozmiar stadionu uważam, że na ten moment możliwości mamy wyczerpane. Do tego mamy problemy nawet z powierzchniami biurowymi. Co my możemy więc planować, skoro nie mamy nawet odpowiednio dużo miejsca do pracy. Gnieździmy się w kilka osób w jednym pomieszczeniu. Muzeum też jest niewielkie, czasami żartujemy, że 110 lat historii trzeba było zmieścić na 110 mkw. Myślę więc, że bardzo ważne jest to, by wykorzystać już to, co mamy, w jak najlepszy sposób. Poza tym uważam, że stadion żyje na co dzień. W czwartki mamy wycieczki, które przyciągają masę ludzi. Do wynajęcia są też różne powierzchnie, jak loża klubowa czy sala bankietowa. Tu odbywają się sympozja, konferencje naukowe, a oprócz tego imprezy towarzyskie. Chętnych jest sporo, bo kibice chętnie wynajmują pomieszczenia także na imprezy imieninowe czy urodzinowe.
Minione siedem lat to długa droga Widzewa do PKO Ekstraklasy. Czy mecz z Podbeskidziem i awans do PKO Ekstraklasy to dzień, który zapamiętasz do końca życia?
Nie chcę wciąż wracać do lat 90., kiedy mieliśmy wielkie dni sławy i jestem dumny, że w nich uczestniczyłem. Tak naprawdę chyba jestem jeszcze bardziej dumny z tego, że mogłem uczestniczyć i pomóc w odbudowie tego klubu. I dalej w tym jestem, bo to oczywiście nie jest proces zakończony. Tych dni z najnowszej historii jest kilka. To pierwszy trening w 2015 roku na SMS-ie, kiedy widząc kilka tysięcy ludzi, poczułem ogromną wiarę, że to wszystko się uda. Podobnie później, podczas prezentacji drużyny przy ul. Wodnej czy po awansie z IV do III ligi. No i ta Ostróda. To była totalna euforia. Ten mecz i te emocje kojarzyły mi się ze zwycięstwem 3:2 przy Łazienkowskiej z Legią. Po meczu z Sokołem puściły mi wszystkie emocje, nie ma co ukrywać. No i na koniec to Podbeskidzie. Pamiętam, że w pierwszych godzinach po meczu cieszyłem się z wygranej, ale chyba wtedy jeszcze nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę z tego, co faktycznie udało się osiągnąć – w siedem lat przeszliśmy drogę od nicości do PKO Ekstraklasy.
Mówisz „Marcin Tarociński” – myślisz „Widzew”. Czy faktycznie Widzew to dla ciebie cały świat?
Na pewno moja rodzina by powiedziała, że tak. Kilka razy usłyszałem, że poza klubem świata nie widzę. Natomiast w związku z tym, że ich skutecznie zaraziłem, to działa to tak, że żona faktycznie będzie się denerwować na czas, który poświęcam klubowi, ale z drugiej strony będzie dzwonić w trakcie meczu i komentować na bieżąco jak gramy. Syn natomiast sam gra w piłkę i jest jako kibic na każdym meczu. Dla mnie rodzina jest najważniejsza, ale rodzina to też Widzew. Udzielając odpowiedzi na to pytanie dochodzę do wniosku, że wszystko się kręci wokół Widzewa, bo jest to element naszego życia. Moi rodzice też przeżywają wszystko to, co się dzieje wokół klubu. Widzew to bardzo ważna część mojego życia, choć z wiekiem nauczyłem się wygospodarowywać czas prywatny także dla siebie i rodziny, bez tego nie da się na dłuższą metę funkcjonować, trzeba czasami nabrać trochę dystansu i spokojniejszego spojrzenia, choć to akurat nie jest łatwe. Nie chciałem używać sformułowania wielkiego prezesa, ale powiem szczerze, że po tylu latach chyba zaczynam te słowa coraz lepiej i pełniej rozumieć.