Jak ocenia pan start sezonu w wykonaniu Widzewa?
– Wysoko jeśli chodzi o efektowność, niżej jeśli chodzi o efektywność. Gra była lepsza, niż liczba zdobytych punktów. Tak naprawdę w każdym z czterech meczów Widzew mógł punktować. W pierwszym – z Pogonią Szczecin – mógł być co najmniej remis. Tak samo z Lechią Gdańsk. Teraz ze Śląskiem Wrocław mógł wygrać. Bardzo szkoda tych wszystkich punktów, oby kiedyś ich nie brakło. A patrząc na samą grę, naprawdę nie jest najgorsza, szczególnie jeśli chodzi o ofensywę. Widzew stwarza sytuacje, atakuje. Jeśli chodzi o jakość gry, to jest lepiej, niż można się było spodziewać.
Powiedział pan o ofensywnie. A defensywa?
– Jest gorsza, ale nie chodzi tylko o nominalnych obrońców, ale w ogóle o grę defensywną całego zespołu. Myślę, że nie jest jeszcze zbalansowana, tak jak należy. Z przodu Widzew stwarza okazje, ale wiadomo, że wszystkich nie wykorzysta. Z tyłu brakuje asekuracji, zdarzają się błędy, które skutkują stratą punktów, np. środkowego pomocnika, którego ktoś powinien asekurować. A tego w co najmniej kilku przypadkach nie było, choćby z Lechią Gdańsk, gdy Maciej Gajos nieatakowany przebiegł kawał drogi i strzelił nie do obrony. Pogodnie było z Pogonią, gdy rywal „wziął” Juliusza Letniowskiego na zamachy. Widzew traci bardzo ładne bramki. Trenerzy od wieku juniora powtarzają piłkarzom, by nie dopuszczali przeciwników do strzałów sprzed szesnastki. A prawie było tak, że Widzew w każdym meczu tak stracił gole, bo piłkarz Śląska trafił z dystansu w poprzeczkę.
Innego beniaminka – Korony Kielce – tak nie chwalą za grę, a tymczasem na już 7 punktów, a Widzew tylko 4.
– No właśnie, to nie jest łyżwiarstwo figurowe, gdzie połowę punktów dają za styl. Gdyby tak było, to Widzew miałby 8, czyli połowę więcej. Korona gra nieładnie, broni się i wyprowadza kontry, ale gra skutecznie. Mam nadzieję, że wkrótce ładny styl Widzewa przełoży się na większą liczbę punktów.
CZYTAJ TEŻ: Jordi Sanchez już wie, co czeka Legię na Widzewie w piątek. „Piekło”
Czy Widzew nie gra jednak za odważnie? Może powinien się czasem trochę wycofać?
– Czasami tak trzeba. Widzew nie jest jeszcze Barceloną, City czy Bayernem żeby w każdym spotkaniu, obojętnie z kim się mierzy, grać tak samo swoją piłkę. Czasem taktykę, sposób gry, trzeba dopasowywać i zmieniać pod rywala. Inaczej gra się ze Stalą Mielec u siebie, a inaczej z Legią Warszawa na wyjeździe.
Trener Janusz Niedźwiedź ma jednak swój styl i chce by jego zespół go miał, by grał tak samo. Co chwilę powtarza – nomen omen – słowo „powtarzalność”.
– Też mam takie wrażenie. Rozmawiałem niedawno z kolegą piłkarzem, który grał w ekstraklasie i on miał podobne zdanie do mojego. Czasem trzeba z obrony po prostu wybić piłkę, zamiast ją wyprowadzać. W ten sposób robi się nerwowo, co nie służy piłkarzom, grze. Czasem potrzeba najprostszych środków – stoisz ustawiony w stronę trybun i walisz w trybuny. Koledzy mogą wtedy wrócić, zagęścić przestrzeń. Owszem, takie wyprowadzanie piłki fajne wygląda i nawet fajnie, że piłkarze Widzewa się tego nie boją, że próbują. Tyle tylko, że taka gra póki co nie przekłada się na punkty. Może trzeba więc spróbować inaczej?
Czy Widzew potrzebuje jeszcze wzmocnień?
– Potrzebuje ich każda drużyna. Myślę, że każdej przyda się każdy dobry zawodnik.
Odszedł Mattia Montini, to może ktoś przyjdzie w jego miejsce.
– W jego to nie, bo przecież nie mieścił się nawet w kadrze. Widać nie był potrzebny trenerowi taki piłkarz, to po co mu ktoś w jego miejsce?
Nie ma pan wrażenia, że Włoch nie dostał prawdziwej szansy? Kiedyś, gdy strzelił gola, to kolejny mecz zaczął na ławce.
– Też tak myślę. Widać było gołym okiem, że on ma pojęcie o grze. Potrafił utrzymać się przy piłce. To zresztą zawodnik o podobnym profilu do Jordiego Sancheza, obaj mają podobne piłkarskie parametry.
Mówiło się o konflikcie Montiniego z trenerem Niedźwiedziem.
– Jeśli rzeczywiście tak było, to wygrał ten, który był silniejszy. W tym wypadku trener.
Bartłomiej Pawłowski to gwiazda PKO Ekstraklasy?
– Nie nazwałbym go tak. To prostu piłkarz na poziomie ekstraklasy. Podobało mi się, że ze Śląskiem zagrali obaj: i Pawłowski, i Sanchez. Bo Pawłowski to nie jest typowy napastnik. To dobry piłkarz, który potrafi stworzyć sobie sytuacje, ale dla mnie to nie jest typowa „dziewiątka”, bo on jest lepszy przodem do bramki, a nie tyłem. Ma gaz, umie wyjść na pozycje i może dać drużynie więcej, gdy schodzi ze skrzydła. Ale tak jak powiedziałem, czasem z innym rywalem trzeba zagrać inaczej i na kontrę Pawłowski z przodu jak najbardziej pasuje. Myślę, że z nimi oboma w składzie ofensywa Widzewa tylko zyskuje, bo jest więcej wariantów gry do wykorzystania.
Szkoda tego karnego ze Śląskiem…
– Bardzo szkoda szczególnie, że grał przeciwko byłemu zespołowi. Przyjemnie jest strzelić bramkę klubowi, w którym cię nie doceniano. A to pewnie byłby jeszcze gol zwycięski. Ale spokojnie, nie tacy nie strzelali karnych.
Nie mogę nie spytać o najbliższego rywala Widzewa.
– Legia.
To mecz inny niż wszystkie? Znów w lidze po 8 latach.
– Dla Widzewa teraz wszystkie mecze są inne, nowe, fajniejsze. Brakowało Widzewa w ekstraklasie. Jego kibice byli w niej od dawna, ale drużyny brakowało i widać to teraz co weekend. Mieliśmy przedsmak tego powrotu w Pucharze Polski, gdy na Widzew przyjeżdżały Legia, Śląsk czy Wisła Kraków. Teraz to już codzienność i to jest świetne.
Sławomir Gula
Najbliższy mecz zapowiada się oczywiście bardzo ciekawie, chyba najciekawiej pod względem sportowym, bo Legię można ograć, obu drużyn nie dzieli w tej chwili przepaść, jak jeszcze niedawno. Zespół ze stolicy jest w przebudowie. Owszem, ma lepiej opłacanych piłkarzy, ale czy lepszych?
W ubiegłym sezonie Legia przegrała aż 17 razy. W tym dała się już pokonać Cracovii 0:3. Rzeczywiście chyba jest szansa, by ją pokonać.
– W ogóle liga jest wyjątkowo wyrównana i właściwie co kolejkę mamy jakieś niespodzianki. Ta wysoka porażka Legii z Cracovią, Lecha Poznań u siebie z Wisłą Płock, czy ostatnio Rakowa z Górnikiem. Widzew też w końcu ogra faworyta. Na razie nie wiemy, kto jest faworytem do mistrzostwa, może to być całkiem nowa drużyna. Dlatego jest ciekawie.
Przed laty, gdy pan grał w Widzewie, te mecze z Legią były szczególne?
– Oj tak. Pamiętam mecz z 2000 roku, gdy w Łodzi wygraliśmy po dramatycznym meczu 3:2. Gola w samej końcówce strzelił Dariusz Gęsior. Wtedy największa trybuna, ta pod flagami, była świeżo po remoncie. Gdy wyszliśmy na boisko, to zobaczyliśmy, że jest pełna. Zapomnieliśmy trochę, jak to jest, gdy jest tam tylu kibiców. Jak krzyknęli, to dostaliśmy niesamowitej energii. Na szczęście ktoś w drużynie zorientował się, że przesadzamy, że już na rozgrzewce się „zajedziemy”. Zwolniliśmy. A byliśmy strasznie naładowani. Teraz też będzie tak głośno.
W składzie Legii może być Rafał Augustyniak, który został niedawno jej zawodnikiem. Kibice Widzewa na pewno źle go przyjmą, bo wcześniej demonstrował wręcz miłość i przywiązanie do łódzkiego klubu, a poszedł do odwiecznego rywala.
– Trzeba być facetem. Jeśli rzeczywiście deklarował się widzewiakiem z krwi i kości i mówił, że do Legii nigdy grać nie pójdzie, a poszedł, to takie deklaracje okazują się śmieszne. Jeśli tak mówił, a zrobił inaczej, to świadczy to tylko o nim. Świadczy niefajnie.
Sławomir Gula
Pan by poszedł grać do Legii?
– Ja bym nie poszedł. Miałem kiedyś propozycje z ŁKS-u za dobre pieniądze. Ale jestem wychowankiem Widzewa. Byłem widzewiakiem i zawsze nim będę. Kibice by tego nie zaakceptowali, podobnie jak fani ŁKS-u nie zaakceptowaliby mnie w swoim klubie. Tak to działa. Ale każdy musi decydować za siebie.
Jak będzie w piątek?
– Najlepszy scenariusz byłby taki, gdyby Widzew grał tak jak do tej pory, ale zwyciężył. Ale takie scenariusze nie zawsze się spełniają. Zadowoliłaby mnie więc brzydka gra, ale wygrana. Nie chciałbym pięknej porażki, bo takie już były i one nie są fajne.
A co dalej z Widzewem? Poradzi sobie?
– Fajna gra bez punktów nie ma sensu, bo będziemy co tydzień patrzeć w tabelę i widzieć Widzew na jej dole. Podobnie było nie tak dawno w ŁKS-ie, gdy wszyscy chwalili go za ładną grę, a punktów nie było i przyszedł spadek. Widzew jest w dobrej sytuacji, bo może wyciągać wnioski i to nie na swoich błędach. Jest jeszcze czas, by się nad tym zastanowić.