Bartosz Jankowski (Łódzki Sport): Mecz z Legią był dla pana wyjątkowo stresujący, ale nie ze względu na wynik sportowy. Wygląda na to, że w piątek doświadczyliśmy eskalacji konfliktu na linii Widzew – Miasto.
Mateusz Dróżdż (prezes Widzewa Łódź): Całe napięcie, które pojawiło się podczas tego meczu, dotyczyło kwestii związanych z lożą prezydencką. Od tygodnia toczyły się rozmowy z Miastem, w których Miasto wskazywało na to, że nie rozumie podejścia klubu do tego tematu. My natomiast przedstawialiśmy nasze argumenty, które miałyby skutkować tym, że ta loża powinna być nam przekazana, przy także zapewnieniu określonej liczby miejsc miastu. Rozmowy trwały do czwartku przed meczem z Legią. W końcu, w czwartek otrzymaliśmy finalne pismo od MAKiS-u, że w dwóch lożach – Miasta i MAKiS-u – będzie gościć 46 osób i będą się nimi zajmowali oddelegowani do tego pracownicy MAKiS, na obiekcie znajdą się strażnicy miejscy, a część wejścia numer 4 będzie przez nich zajęta i dodatkowo wskazywano, że niepodporządkowanie się tej decyzji będzie skutkowało rażącym naruszeniem zasad korzystania ze stadionu.
Takie pismo pewnie was porządnie zaskoczyło.
W trybie natychmiastowym wykonaliśmy telefon do Miasta i poinformowaliśmy, że w takim przypadku MAKiS stałby się współorganizatorem tego wydarzenia, a taka sytuacja nie może mieć miejsca. Oczywiście wiem, że na te dwie loże klub nie ma wpływu, ale zgodnie z ustawą o bezpieczeństwie imprez masowych powinniśmy otrzymać listę z danymi osób, które przebywają na stadionie. Jeszcze w czwartek dostaliśmy jednak informację od Miasta, że lista zostanie do klubu dostarczona, ale tak się nie stało. Chciałbym zresztą zaznaczyć, że taką listę na lożę prezydencką klub zawsze otrzymywał przed meczem od przedstawicieli miasta. Już w czwartek władze MAKiS wykonywały oględziny stadionu i wskazywały w swoich pismach, że wejście numer 4 jest wyłącznone z terenu imprezy masowej. W związku z tym Miasto będzie mogło wpuszczać swoich gości i nie musi podawać nam imion, nazwisk oraz numerów PESEL tych osób.
CZYTAJ TAKŻE >>> Kontrowersje w meczu Widzewa. Ręka!
Domyślam się, że pan z takim stanowiskiem się nie zgodził.
Ja przedstawiłem argumentację, według której jest to teren imprezy masowej i powiedziałem, że tak, jak to miało miejsce wcześniej, powinna nastąpić weryfikacja osób. Skierowałem wiadomość do komendanta Komendy Miejskiej Policji w Łodzi, że jakiekolwiek próby wejścia na ten teren, będą uznane jako próby wtargnięcia na teren imprezy masowej. Komendant Dziurka wysłał mi pismo, w którym stwierdził, że nie jest to teren imprezy masowej, powołując się na rozmowy podczas odprawy przedmeczowej i przyjętą praktykę. Ja podziękowałem za opinię, ale to stwierdzenie było sprzeczne z posiadaną przez nas dokumentacją i co więcej zostało później zanegowane przez osobę, która z ramienia miasta dokonywała kontroli przebiegu imprezy masowej. Chcąc załagodzić sytuację poprosiłem więc jeszcze raz przedstawicieli MAKiS-u o imię, nazwisko oraz PESEL i powiedziałem, że te osoby zostaną wpuszczone na stadion, zgodnie z tym, co wymaga ustawa. Dostałem jednak informację, że ta lista nie będzie udostępniona, pomimo że zapewnienia z miasta były w czwartek inne.
Później do tego wszystko doszło jeszcze zamieszanie z miejscami parkingowymi?
To się zaczęło około 15:00. Ustawiono znak i zostaliśmy poinformowani, że mamy zabrać swoje samochody. My te samochody dobrowolnie zabraliśmy, a ja udałem się na rozmowy z policją i zostałem podczas nich spisany. Udowadniałem, że ten znak dopiero co tutaj powstał, a do tego powinny pojawić się koperty na samej ulicy. No ale w końcu zabraliśmy samochody. Około godziny 17 zgłosił się do nas pracownik MAKiS-u, który powiedział, że chce wejść za barierki ustawione pod klubem ze względu na to, że ma przygotować wejście dla tych 46 osób. Ponowiłem wtedy prośbę o dostarczenie tej listy z danymi osób, które mają wejść na stadion. Pół godziny później miałem telefon ze straży pożarnej, że dostali wezwanie, mówiące o tym, że barierki, które są przed każdym meczem pod stadionem, blokują drogę przeciwpożarową. Straż przyjechała na miejsce. Pokazałem strażakom, że tak wcale nie jest, że barierki mają na celu ochronę bezpieczeństwa. Straż nie podjęła dalszych czynności i odjechała do swojej siedziby.
No dobrze, ale MAKiS ostatecznie stworzył swój punkt na stadionie?
Pracownicy MAKiS weszli na stadion, rozłożyli swoje rzeczy przy wejściu numer 4, a po chwili pojawiła się straż miejska. Zostałem wezwany do wejścia nr 4, przerwałem spotkanie z Prezesem Bońkiem i udałem się w to miejsce. Po dłuższej rozmowie ze strażą miejską, jako organizator imprezy, poprosiłem raz jeszcze o listę z imionami, nazwiskami i numerem PESEL. Tę listę miał przedstawiciel MAKiS-u, ale nie chciał mi jej udostępnić.
Obie miejskie loże były jednak pełne podczas meczu. To oznacza, że osoby jakoś weszły na stadion.
Tak, bo wyraziłem zgodę, by te osoby weszły na stadion oraz na to, by straż miejska mogła rozpocząć działania w przedmiocie zabezpieczenia osób w loży prezydenckiej. Skutek był taki, że straż miejska, będąc w pełnym umundurowaniu, zajęła parter i pierwsze piętro. W rezultacie kilka razy blokowano mi przejście z jednego miejsca na drugie, stwierdzając, że część parteru jest wyjęta z terenu imprezy masowej. Nie tylko mecz spędziłem na trybunie C, ale też nie mogłem się poruszać swobodnie po stadionie.
Czyli wszystko rozbiło się o jedną listę?
Odbieramy to jako pokaz siły. Prawda jest taka, że całej tej maskarady by nie było, gdybyśmy otrzymali wspominaną już wielokrotnie tutaj listę osób, które miały wejść na stadion. Dobrą wolą klubu było to, by wpuścić te osoby na mecz. Loże na stadionie Widzewa są co prawda wyłączone z zakresu imprezy masowej, ale cała reszta obiektu, ze względów bezpieczeństwa, stanowią teren imprezy masowej. Wskazuje też, że wielokrotnie miasto podkreślało w swoich pismach, że dysponuje tylko jedną lożą i to na 34 miejsca, okazało się jednak że są dwie na 46. Jako zarząd byliśmy zażenowani tym, że straż miejska w pełnym umundurowaniu zabezpieczała parter i pierwsze piętro. Pragnę podkreślić, że służby były na naszym terenie dwukrotnie na meczu ze Śląskiem i Tychami i za każdym razem na prośbę organizatora imprezy masowej.
CZYTAJ TAKŻE >>> Legenda Widzewa ikoną Łodzi. Zbigniew Boniek honorowym obywatelem miasta [ZDJĘCIA]
Po meczu Widzewa z Legią doszło do spotkania pana z wiceprezydentem Adamem Pustelnikiem. O czym rozmawialiście?
Po meczu wraz z właścicielem, który także wyraził swoją dezaprobatę, udałem się pod lożę prezydencką. Rozmawiałem z prezydentem Adamem Pustelnikiem o tej całej sytuacji, ale prezydent Pustelnik stwierdził, że o niczym nie wie i się tym nie zajmuje. W związku z tym uznałem, że ktoś w UMŁ powinien się zająć kwestią wejść na stadion, bo w przyszłości może dojść do niebezpiecznych sytuacji związanych z tym, że nie jest ustalana tożsamość osób, które przebywają na stadionie. Traci na tym nie tylko zarząd, który musi zajmować się organizacją meczu, ale przede wszystkim też kibice, w tym przypadku najemcy lóż. Niestety ze strony prezydenta Pustelnika nie padła żadna deklaracja.
Co musi się zmienić pana zdaniem, by ten spór zacząć łagodzić?
Musi pojawić się osoba z Miasta, która będzie mogła rozmawiać z zarządem Widzewa na temat kwestii operacyjnych. Uważam, że już same próby dialogu rozwiązałyby wiele problemów. W naszych rozmowach nie powinien występować MAKiS jako pośrednik rozmów, bo miasto wielokrotnie wskazywało nam przed tym meczem, że o pewnych działaniach tego podmiotu nie wiedziało.
Nie był pan obecny podczas przedmeczowych uroczystości z udziałem Zbigniewa Bońka. To ze względu na całe zamieszanie, o którym mówił pan wcześniej?
Zarząd klubu nie został zaproszony na uroczystość wręczenia nagrody dla prezesa Bońka. Odbieramy to jako jasny sygnał, ale podeszliśmy do tego ze zrozumieniem. Tu naprawdę nie chodzi o zarząd, tylko o to, by mecze odbywały się w normalnej atmosferze i nie tracili na tym kibice.
Może rozmowy w klubowych czy miejskich gabinetach byłyby skuteczniejsze od tych w mediach społecznościowych?
Niestety komunikujemy się poprzez środki masowego przekazu, co nie powinno mieć miejsca. Z drugiej strony jednak to jedyny sposób kontaktu, który z naszej perspektywy pozwala na to, by te rozmowy jakoś prowadzić. Właściciel rozmawia z Miastem na tematy systemowe, nie zajmuje się kwestiami operacyjnymi, czyli tymi, które na co dzień występują na stadionie Widzewa. Podam prosty przykład – my o te barierki od strony trybuny A prosiliśmy wiele miesięcy. Natomiast wczoraj Miasto pokazało, że zajęcie miejsc parkingowych dla ich gości to kwestia paru godzin. Po prostu chcemy być normalnie traktowani i stąd nasze rozgoryczenie.
Czy mimo wszystko ograniczy pan komunikację z Miastem przez media społecznościowe?
Proszę mnie dobrze zrozumieć. Uważam, że taki sposób komunikacji nie powinien mieć miejsca, ale nie widzę na razie innej możliwości, bo też wiem niestety ze swojego doświadczenia, że kwestie na granicy polityki i sportu, wielokrotnie muszą być nagłaśniane w taki sposób. Czy taki sposób komunikacji jest skuteczny? Po części tak, bo jest pewien odzew na niektóre sprawy. Czy powinien mieć miejsce? Nie, szczególnie jako komunikaty zarządu, ale nie widzimy alternatywy.
Nie ma pan jednak wrażenia, że na Twitterze wojuje pan nie tylko z Miastem, ale także, zupełnie niepotrzebnie, z dziennikarzami i niektórymi kibicami?
Nie zgodzę się do końca z tym stwierdzeniem. Jeśli chodzi o moją reakcję po meczu z Legią, to proszę się nie dziwić naszym publicznym reakcjom, bo z takimi rzeczami trzeba walczyć. To nie jest tak, że z każdym jesteśmy w konflikcie. Mam kontakt z wiceprezydentami, mamy bardzo dobre relacje z wojewódzką policją, czy chociażby przedstawicielami wojewody. Jeśli chodzi np. o operatora stadionu z ramienia MAKiS także mamy dobre relacje. My walczymy jednak o swoje a przede wszystkim robimy to dla kibiców i klubu i nie ma w naszej ocenie czasami innej metody. To nie jest dla nas łatwa sytuacja i naprawdę nie chcemy prowadzić tych twitterowych rozmów, ale my też musimy się tłumaczyć na przykład z tego, dlaczego wejście kibiców na stadion nie było możliwe na półtorej godziny przed meczem, tylko na godzinę i 20 minut. W przypadku meczu z Legią było tak, że policja dokonywała oględzin stadionu i na te niespełna półtorej godziny przed meczem powiedziała, że one będą trwały jeszcze jakiś czas. My już mieliśmy tłumy ludzi pod bramami i powiedziałem, że nie posłucham się opinii policji i otworzyliśmy te bramy na własną odpowiedzialność.
Dlaczego oględziny trwały tak długo?
Ze względu na oprawę i wyroby pirotechniczne oględziny były bardzo szczegółowe. Wyraziliśmy nawet zgodę na przeszukanie naszych biur, choć nie wiem finalnie czy do tego doszło. Nigdy takiej sytuacji nie mieliśmy przed meczem. Nikomu też nie przeszkadzały też barierki przed trybuną A. Wczoraj było inaczej.
Czy widzi pan możliwość postawienia ze strony zarządu Widzewa kroku wstecz w tych bardzo skomplikowanych i trudnych relacjach z Miastem?
My już zrobiliśmy krok wstecz, bo, tak jak już wspominałem, wpuściliśmy zaproszone przez Miasto osoby na teren imprezy masowej bez weryfikowania ich tożsamości. MAKiS wystawił swój punkt, straż miejska była na naszym meczu i pierwszy raz w historii zabezpieczała lożę VIP. W loży były także osoby, które mnie publicznie obrażały, ale nic nie mówiłem.Niech Miasto sobie zaprasza kogo chce do swojej loży, ale to Widzew Łódź S.A. jest organizatorem meczu a przedstawiciele miasta są na nim naszymi gości. Nie na odwrót. My natomiast nie zrezygnujemy z loży prezydenckiej. Chcemy tych samych warunków, jakie ma ŁKS. Sprawa jest jasna, bo z informacji, jakie dotarły do nas przed meczem była pierwotnie wydana zgoda przez pana Adama Pustelnika, byśmy tę lożę przejęli, ale ta decyzja finalnie nie została wykonana. My jesteśmy otwarci w tym temacie na rozmowy, ale nie ze spółką MAKiS, która stała się tutaj niepotrzebnym pośrednikiem. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że to wszystko nie może wyglądać tak, jak wygląda, bo tracą na tym wszyscy – i klub, i Miasto, ale chcemy w tym klubie normalności i wcześniej, czy później do niej doprowadzimy.
CZYTAJ TAKŻE >>> WYWIAD ŁS! Mateusz Dróżdż: “Pierwszy raz w życiu nie biorę jeńców” [cz. 1]