Piotr Grymm: Skąd wzięło się u Pana zamiłowanie do Nordic Walking i chęć propagowania tego sportu wśród seniorów i amatorów?
Przemysław Stupnowicz: W życiu jest czasem tak, że próbujesz czegoś przez przypadek i… potem zostaje to z tobą na całe życie. Tak było z Nordic Walking, gdy zapisałem się na zawody tylko dlatego, że przez kontuzję nie mogłem wziąć udziału w biegach. Wtedy poczułem, że to nie są jakieś „kijki” tylko pełna niuansów i prawdziwego wysiłku aktywność fizyczna. Dzisiaj jest to dla mnie recepta dla setek ludzi, którym można polecić tę aktywność. Uwielbiam ją. Stąd utworzenie Łódzkiej Szkoły Nordic Walking. Może więc to nie był taki zwykły przypadek, że tego spróbowałem?
Mimo wciąż młodego wieku pracuje Pan także z osobami niepełnosprawnymi. Pomaganie sprawia Panu po prostu radość?
Przy Nordic Walking młodzi odkrywają jak połączyć wysiłek fizyczny z wysublimowaną techniką tej aktywności, a starsi czują, że jeszcze może ich spotkać wiele sportowych przygód – jeden z moich podopiecznych, Ryszard Zieliński na swoje 66 urodziny przeszedł 66 km! Ale już totalnym odlotem jest Nordic Walking dla osób niewidomych! Przełamać swoją niepełnosprawność i pokazać się jako heros mocniejszy nawet od pełnosprawnych sportowców – Nordic Walking.
W jaki sposób niewidomi mogą uczestniczyć w takich treningach czy zawodach?
Stworzyliśmy specjalną uprząż i metodykę treningu. Przewodnik jest jakby cieniem sportowca, dba o jego bezpieczeństwo, ale sam wysiłek i przełamywanie swoich słabości to już moc samego sportowca. Oni siebie nie widzą – ale ja widzę jak oni promieniają po udanych treningach. Fundacja Szansa dla Niewidomych, z którą współpracuję dobrze wie jaka jest moc i nadzieja u tych niewidomych i słabowidzących, którzy się przełamują.
Wcześniej związany był Pan z Forever Young Łódź. Czy w pewnym momencie klub ten zrobił się dla Pana za ciasny, co zaowocowało stworzeniem Ultra Team Łódź?
Absolutnie nie – Forever Young Łódź to ekipa przyjaciół pełna pasji. Mój rozwój polega jednak na tym, że do jednej, nazwijmy to profesji, ciągle znajduję nową aktywność. Najpierw biegałem, potem zacząłem Nordic Walking, potem sędziowanie, trenowanie, naturopatia, wreszcie napisanie książki „Kod zwycięstwa” – każdy nowy etap przyciągał nowych ludzi, z którymi podejmowałem się nowych wyzwań. Tak powstała Epoka Nordica Łódź, a później Klub Sportowy Ultra Team Łódź na czele z fantastycznymi sportowcami Michałem Karwowskim i Krzysztofem Czerskim.
Właśnie, a propos książki. Co było celem napisania i wydania „Kodu zwycięstwa. Jak ultramaratończycy pokonują swoje słabości?”. Jak duże było to wyzwanie, tak różne od uprawiania sportu czy trenowania podopiecznych?
Do tej pracy przeprowadziłem kilkanaście wywiadów z najlepszymi ultrasami na świecie – Patrycją Bereznowską, Augustem Jakubikiem czy Pawłem Żukiem, ale udało się także na rozmowę złapać Amerykanina Scotta Jurka czy nawiązać korespondencję z legendarnym Janisem Kurosem. Z ich wielogodzinnych opowieści wycisnęło się eliksir, który nazwałbym właśnie receptą na pokonywanie swoich ograniczeń. Można powiedzieć, że znamy sportową miksturę na pokonanie słabości swojego organizmu. Oni opisują jak zwyciężać ból, zmęczenie, zwątpienie, to jest po prostu mądrość ultrasportowców. Mam nadzieję, że kiedyś sami opiszą swoje wielkie wyczyny.
Ale i pan ma swoje wielkie wyczyny – około 400 zawodów, ponad 100 maratonów, zawody w biegu 24-godzinnym, w którym przebiegł pan 181 kilometrów i 202 metrów i rekord kraju U23 w biegu 12-godzinnym. Czy pańscy bliscy nie ucierpieli na tym, że zamiast w domu jest pan znowu na trasie?
Moi bliscy wspierają mnie w zmaganiach sportowych. Są ze mnie dumni – to swoją drogą kolejna ważna rzecz w życiu sportowca, bo nikt nie może cię lepiej zmotywować niż rodzice, żona, dziewczyna, przyjaciele, u mnie wielką rolę odegrała babcia, która zaszczepiła we mnie konsekwencje i pracowitość… Albo trener – gdy pracuję ze swoimi podopiecznymi motywacja jest osobnym rozdziałem naszej wspólnej misji.
CZYTAJ TAKŻE>>>Wielki sukces mastersów. Łodzianie z medalami mistrzostw świata
Kiedy Pan zrozumiał, że oprócz doskonalenia samego siebie, chce Pan jeszcze trenować innych? Jak się Pan czuje patrząc na sukcesy odnoszone przez Pana podopiecznych?
Ostatnio byłem nawet w lokalnej telewizji ze swoim sportowcem, Krzysztofem Czerskim. Co to jest za wytrwały człowiek! Gdy trenuję innych sportowców to czuję, że dostaję od nich podwójną energię, wobec tej, którą sam im przekazałem. A gdy zwyciężają, to już w ogóle zaznaję czystej euforii (śmiech). Gdy mam już zrobione uprawnienia instruktora nordic walking, trenera przygotowania motorycznego, trenera oddechu i wiele innych, czuję, że ze swoimi podopiecznymi możemy pracować holistycznie – od ciała po psychikę.
Jak wyglądają przygotowania do tak ekstremalnych zawodów jak: bieg 12-godzinny lub bieg 24-godzinny?
Człowiek, który porywa się na takie biegi na pewno ma już za sobą klasyczne maratony i czuje, że może zrobić jeszcze więcej. Tutaj oprócz trenowania należy odpowiednio się odżywiać, nawadniać, wreszcie w cyklach treningowych pamiętać o dłuższych odpoczynkach i naprawdę skutecznej regeneracji. Ultrasi to już inna kategoria sportowca, szalony umysł i twardy organizm dają nam świetne efekty, ale też wymagają bardzo indywidualnego podejścia.
Czy ciężko jest przezwyciężyć Panu własne słabości i czy w ogóle takowe Pana dopadają podczas długich startów?
W swojej książce „Kod zwycięstwa” opisuję dziesięć technik pokonywania słabości. Jedna z nich to na przykład pogodzenie się z kryzysem i świadomość, że on w końcu minie. Biegniesz ten swój – zależy od człowieka – 30 kilometr, a może drugi kilometr, bo dopiero zaczynasz, masz dość, organizm wali cię w głowę komunikatem, byś się zatrzymał, a ty mu mówisz: gościu, zaraz zmienisz zdanie, za 5 minut zapomnisz o zmęczeniu. Jeśli człowiek się nastawi na takie fale zwątpienia i będzie wiedział, że one są czasowe, to dobiegnie dalej. O dziewięciu kolejnych technikach można mówić godzinami.
Czy ma Pan złe wspomnienia związane z Pana działalnością? Jest coś, czego drugi raz podczas swojej kariery by Pan nie zrobił?
Wszystkie kryzysy i trudne wyzwania ubogacają. Osiągnąłem swoje cele, wytyczyłem następne i takie podejście polecam wszystkim współpracownikom i podopiecznym.
Sport pozwolił zwiedzić panu na pewno trochę świata. Które miejsce wspomina pan najlepiej i dlaczego?
Budapeszt z perspektywy biegacza wygląda nieźle, ale w wyjazdach zagranicznych ważne jest co innego – reprezentowanie własnego kraju. Polacy są dobrymi biegaczami i znakomitymi ultramaratończykami – dosłownie czołówka światowa. Myślę, że to te miejsca powinny nas lepiej wspominać, niż my je (śmiech). A ja jeszcze w październiku stawie się na starcie maratonu w Wenecji i Dreźnie.
Mamy okazję zadać Panu kilka pytań, gdy jest Pan świeżo po odebraniu nagrody przyznawanej przez Ministra Sportu i Turystyki. Jak Pan dowiedział się o tym wyróżnieniu i co Pan czuł odbierając nagrodę?
O decyzji przyznającej mi brązową odznakę „Za Zasługi dla Sportu’’ przez Ministra Sportu i Turystyki dowiedziałem się 2 września. Wręczenie nastąpiło 3 października w Warszawie. To uhonorowanie moich 10 lat pracy w sporcie i na rzecz sportu. Świetna nagroda i jednocześnie zawołanie – pora sięgnąć po więcej!
Jakie plany ma Pan na kolejne lata? Czym Pan jeszcze może nas zaskoczyć?
Chciałbym zaskoczyć moje otoczenie wynikami swoich podopiecznych. Prowadzę wykłady, szkolenia, trenuję świetnych sportowców. Wspomniany wcześniej Krzysztof Czerski już przywiózł dwa srebra Mistrzostw Świata Masters z Finlandii i jest to dla mnie ogromną radością. U Krzysztofa – pora na złoto, u kolejnych podopiecznych – nowe rekordy i zwycięstwa w ich dalszym hartowaniu ciała i ducha.
Z Przemysławem Stupnowiczem, łódzkim trenerem, ultramaratończykiem, lekkoatletą, ostatnio odznaczonym brązowym medalem „Za Zasługi dla Sportu” rozmawiał Piotr Grymm.
CZYTAJ TAKŻE>>>Wielkie wyróżnienie. Łodzianin z odznaką „Za Zasługi dla Sportu”