– Wiesz, dlaczego wszyscy tutaj z Wami tak chętnie rozmawiają, nie odmawiają wywiadów i szanują? Bo tu jesteście. Bo jeździcie na wiele turniejów. Bo chcecie wiedzieć więcej zamiast krytykować zza komputerów daleko, daleko stąd – tłumaczył mi w meksykańskim Cancun jeden z czołowych tenisowych trenerów świata. Ale to zdanie można odnieść do wielu dziedzin życia, w tym oczywiście do każdej dyscypliny sportowej: by krytykować warto mieć jak największą wiedzę. Także dlatego w Meksyku obejrzałem kilka meczów minionej kolejki Ekstraklasy, także dlatego zaraz po powrocie z delegacji na WTA Finals włączyłem mecze Pucharu Polski.
Nie trzeba było być kibicem tenisowym, by usłyszeć falę krytyki, jaka wylała się na Igę Świątek, a przede wszystkim jej sztab po porażce w US Open, a potem słabszym występie w Tokio. Niby było to półtora miesiąca temu, a minęły jakby wieki. Bo od tamtego czasu Iga wygrała niezwykle mocno obsadzony i punktowany turniej w Pekinie, a ostatnio w wielkim stylu turniej Masters, co sprawiło, że wróciła na pierwsze miejsce w światowym rankingu i okazała się najlepszą zawodniczką 2023 roku. W Cancun zwyciężyła w wielkim stylu, oddając pięciu rywalkom z czołowej światowej dziesiątki zaledwie 20 gemów. Czyż można lepiej odpowiedzieć na krytykę i pokazać, że rację mieli ci, którzy apelowali o spokój, gdy Iga miała gorszy moment?
W futbolu porażki i zwycięstwa wyolbrzymiane są jeszcze bardziej, kibice jeszcze mocniej odbijają się od ściany do ściany. Zanim bowiem o naprawdę dobrym wczorajszym występie Widzewa w Puławach – warto poświęcić kilka słów temu, co stało się w meczu z Wartą. Krytyki nie brakowało, jak to zwykle bywa gdy łodzianie przegrywają u siebie, ale przecież to był naprawdę dobry mecz. Brakowało skuteczności, ale ta przyjść musi, gdy są sytuacje. Na początku sezonu, gdy pojechałem jako reporter Canal+Sport na mecz Warty z Górnikiem, rzuciłem do trenera Dawida Szulczka, że kolejny mecz na 0:0 sprawi, że więcej do Grodziska nie przyjadę.
– Tu nie będzie 0:0. Wygramy i coś strzelimy, pewnie nawet ze dwa gole – stwierdził z dużą pewnością w głosie trener poznaniaków. – Robimy nasze statystyki oczekiwanych goli i bilans musi w końcu być w okolicy zera, czyli liczba bramek strzelonych powinna równać się tym ze współczynnika xG. Na razie jesteśmy znacznie pod kreską, stwarzamy więcej sytuacji niż strzelamy. Gole przyjdą – zapewniał i się nie pomylił. Coś Wam to przypomina?
Gdyby Warta przegrała na Widzewie, nie stwarzając sobie tej jednej, jedynej sytuacji po której Marton Eppel oddał jedyny celny strzał zielonych na bramkę gospodarzy, jej kibice uznaliby, że to była totalna dominacja łodzian. Teraz mogą mówić o taktycznym majstersztyku. Gdy w poprzednim sezonie Widzew wygrywał brzydki mecz w Grodzisku 1:0 po bramce Patryka Lipskiego w doliczonym czasie gry, część fanów piała z zachwytu nad spokojem w grze defensywnej, a przecież gdyby poległ po przypadkowym golu 3 minuty wcześniej, byliby w rozpaczy. Nastrój fanów determinuje często przypadek, kilka centymetrów, które dzielą wygranego od przegranego w wyrównanym meczu. Trenerzy i ci, którzy są blisko zespołu, chcą go zrozumieć i zrozumieć futbol, muszą patrzeć na wszystko szerzej.
CZYTAJ TEŻ: Widzew oficjalnie osłabiony na mecz z Ruchem
Ile bramek powinno paść w meczu Widzew – Warta? Współczynnik xG wskazuje na 2,42 oczekiwanej bramki łodzian i 0,73 gości – a dodajmy, że bez tego strzału Eppela i tej jednej jedynej kontry, przewaga gospodarzy wskazywałaby na to, że… powinni strzelić 10 goli więcej od rywala. Czyli był to słaby mecz? Nie, taki wskazujący na to, że bramki muszą zacząć i wpadać. I zaczęły, w Puławach.
Młodzież stwierdziłaby teraz pewnie: Co on…, albo skwitowała to wszystko skrótem XD. I ja to rozumiem – brak im szerszego spojrzenia. Albo nie słuchali świetnego, dostępnego w całości na widzewskim YouTube wykładu trenera Daniela Myśliwca pod tytułem „xG czy XD – jak rozumieć futbol” podczas konferencji Moneyball 2. A wielu kibiców wciąż nie słuchało, bo liczba wyświetleń, na czwartek, to zaledwie 6 tysięcy. Trzeba tego posłuchać, by lepiej zrozumieć współczesny futbol, a przede wszystkim filozofię futbolu nowego szkoleniowca Widzewa – z którym zresztą parę lat temu spotkałem się na szkoleniu dotyczącym wciąż niedocenianego wówczas wskaźnika Expected Golas.
Streszczać wykładu tu nie będę, ale napiszę, że trener sam zdaje sobie sprawę, że wielu analizy xG skwituje często komentarzem XD – jak jego wywód o mniejszej skuteczności dośrodkowań, niż rozegrań środkiem w kontekście gola Bartłomieja Pawłowskiego głową w debiucie Daniela Myśliwca. Ale trener uważa, że jego wizja się obroni, bo to analiza liczbowa, próby policzenia nieprzeliczalnych przecież akcji piłkarskich, doprowadziła go z niższych klas aż do Ekstraklasy. I ja mu wierzę, blisko mi do wielu teorii z polecanego powyżej wykładu.
Mecz z Wisłą Puławy, choć to tylko drugoligowiec, pozwoli myślę uwierzyć też wielu piłkarzom w sens tego, co robią. Gdy zespół gnębi nieskuteczność, sztaby organizują często sparingi z zespołem grającym kilka klas niżej: „by chłopcy sobie postrzelali”. To, co wydarzyło się wczoraj było lepsze niż jakikolwiek sparing, zwłaszcza, że różnie to z Widzewem w Pucharze Polski bywało, więc stawka była spora. Łodzianie zdobyli dużo pewności siebie, strzeli bramki po naprawdę efektownych akcjach, po których piłka doskonale „chodziła” po trawie, a nie wysoko nad nią. I dorzucili bramkę ze stałego fragmentu po rozegraniu a nie dośrodkowaniu – posłuchajcie wspomnianego wykładu a zrozumiecie, ile musiało to znaczyć dla rozwoju zespołu. Bo sporo minut poświęcił Daniel Myśliwiec właśnie swojej koncepcji rozgrywania rzutów rożnych na podstawie godzin analiz tychże w Lidze Mistrzów.
Zastanawiam się, jak aż tak wielkie otwarcie się trenera Widzewa przed szeroką publicznością wpłynie na postawę rywali. Położył karty na stół, gra w otwarte, uważając, że i tak obroni się swoją pracą. Ryzykuje, ale mamy o czym rozmawiać. I mamy najlepszy materiał do analiz, bo źródłowy.
NIE PRZEGAP: Jest nadzieja na lepszy Widzew
Na efekty, jak wszędzie, trzeba poczekać, ale pewne trendy już widać. I jest łatwiej niż w tenisie pokazać, że to co oczekiwane zmierza ku zrównaniu się z tym, co w rzeczywistości. Bo przecież w tenisie po porażce musisz jechać na kolejny turniej, następnego meczu już nie ma, a w futbolu szansa na rehabilitację jest za kilka dni. I Widzew w Puławach skorzystał z niej doskonale.
PS. Tu miało się znaleźć jeszcze sporo ciepłych słów pod adresem Ignacego Dawida i Jakuba Szymańskiego, ale potrzebuję większej próby, większej liczby meczów tej dwójki. O Szymańskim wspominałem wcześniej, że dzięki niemu nie obawiam się wyjazdy na zgrupowanie reprezentacji Henricha Ravasa, ale Dawid mnie zaskoczył. Gra na pozycji, na której trudno o błysk, ale na której ceni się wydolność, zamiłowanie do ciężkiej pracy i dobre czytanie gry. Wydaje się, że ten chłopak to ma. A jeśli tak, konkurencja o miejsce młodzieżowca w składzie znacznie wzrośnie. Z korzyścią dla wszystkich.
Żelisław Żyżyński, Canal+Sport