To był niesamowity tydzień łódzkich drużyn. Pełen emocji, tych boiskowych i pozaboiskowych, pełen kontrowersji. Iście słodko – gorzki, tak jak kręcony w Łodzi ponad ćwierć wieku temu film Władysława Pasikowskiego.
– Słuchaj, nie możesz uznać tej bramki. Napastnik będący na spalonym odpychał obrońcę.
– Powtórz, mam słaby obraz i tętno 220. Jest 20. minuta doliczonego czasu gry!
– Nie możesz uznać tego gola. Powtarzam: to oczywisty spalony.
– Rozumiem, dziękuję.
Tak mógł, a nawet powinien wyglądać dialog między Danielem Stefańskim, sędzią VAR podczas środowego meczu Widzewa z Wisłą w Pucharze Polski a arbitrem głównym. Powinien, ale… coś poszło nie tak. I nie chodzi tu o kontrowersję, nie o kolejne zagrania z gatunku 50 na 50, a o sytuację, po której sędzia kończył mecz i która była jasna i przejrzysta, Oczywista. Gdyby sędzia Kos podjął właściwą decyzję, Widzew grałby w półfinale Pucharu Polski, bo zaraz po obejrzeniu sytuacji pobiegłby na boisko, zasygnalizował spalonego i skończył mecz. Tu nie ma drugiej drogi. Trzecia Droga tym bardziej tu nie występuje i nie trzeba retorycznych umiejętności Szymona Hołowni, by to zauważyć.
W futbolu pełno jest kontrowersji – tak było i będzie pewnie zawsze. Pole do interpretacji wielu sytuacji jest bardzo szerokie, zapis wideo nie zakończy dyskusji. Ale są sytuacje jasne i oczywiste, a ta z ostatnich sekund półfinału w Krakowie taka była.
Lubię Jarosława Królewskiego, ale brutalnie zabrnął tym razem w ślepy zaułek. Pisze, jak zasłużyła Wisła na awans, wspomina wcześniejsze kontrowersyjne sytuacje z meczu, a nawet przypomina, jak bardzo pokrzywdzona była Wisła w sezonie, w którym spadała z Ekstraklasy. Ale nie rozumie – albo zrozumieć nie chce – jak bardzo nie ma to znaczenia. To nie jest faul w początkowej fazie meczu, akcja z 30. minuty, po której wszystko jeszcze zdarzyć się może. To ostatnia akcja meczu. I żadna kontrowersja. Fałszywy werdykt sędziego zalegalizowany mimo wglądu we wszystkie możliwe dokumenty. Kara pucharowej śmierci dla Widzewa, który wprawdzie o jakąś karę się prosił, bo grał słabo, ale nie zasłużył, by zabić jego marzenia tylko dlatego, że sąsiad w dzieciństwie wiele razy bywał pokrzywdzony. To sytuacja absolutnie wyjątkowa.
Jesteś piłkarzem Widzewa, Nie grasz dobrze, ale masz wynik przez ponad 110 minut boiskowej walki, przewidzianej na 2 razy 45 minut. I ktoś ci to kradnie. A ktoś inny mówi, że rozumie, ale nie ma wyrzutów sumienia, że na tej kradzieży skorzystał i stał się posiadaczem twojej własności, bo jego też kiedyś okradli. Co myślisz?
Maciej Klimek i Michał Siejak z Canal+Sport tworzą wyjątkowy serial „Sędziowie”, gdzie pokazują pracę sędziów od kuchni. Zapis ich rozmów, dylematy, podpowiedzi. Pokazują, jacy są sędziowie, by zrozumieć, jak trudny to zawód, jak stresujący i wymagający. Polecam każdemu w Canal+Online, warto zobaczyć. Ale takie sytuacje, jak ta z Krakowa niszczą trud Maćka i Michała. Oni pokazują prawdę, ich celem wcale nie jest budowanie sędziom pomnika, a pokazanie wyzwań, jakie przed nimi stoją. A w sytuacji z Krakowa mamy spiralę pomyłek i unikania odpowiedzialności. Ktoś, kto popełnił tak wielki i tak ważny błąd jak sędzia Kos, musi ponieść karę. Podobnie jak VAR, czyli Daniel Stefański, jeśli jasno nie powiedział – ROBISZ BŁĄD, MUSISZ ANULOWAĆ GOLA.
Sędziowie pracują pod dużą presją, ale przecież wszyscy taką mamy w swojej pracy. Chcesz mniejszą – zatrudnij się w branży budowlanej, na szczeblu, gdzie tylko wykonujesz polecenia, kopiesz doły. Praca to ważna, ale błędy są do naprawienia. Nikogo nie krzywdzisz. Tu grasz na duże bramki i dobrze zarabiasz, więc ponosisz konsekwencje.
Bronię sędziów niemal od zawsze. Oglądam tysiące klipów, staram się zrozumieć i tłumaczyć widzom, dlaczego Balić w Mielcu zamiast zostać zdobywcą gola mógł zobaczyć czerwoną kartkę. Szanuję ich robotę. A jednak tego, co zrobili w Krakowie panowie Kos i Stefański nie szanuję. I nie rozumiem. Jedynym wytłumaczeniem mogłaby być presja stadionu, kilka wcześniejszych kontrowersji (bo takie były, ale naprawdę z gatunku tych nieoczywistych), ale jeśli ktoś chce się w ten sposób tłumaczyć, niech zmienia zawód. Serio. Sędziowanie nie jest dla każdego.
Obiecuję, że pochylę się nad systemem promocji młodych sędziów w Polsce. Powinno być więcej arbitrów, ten zawód trzeba uwolnić, by nikt na presję nie narzekał, a szef Kolegium (nazwa jest doskonała. Kolegium, rozumiecie? Osądza Cie kolega…) nie odwieszał szybko tych, którzy popełnili rażące błędy mimo dysponowania zapisem wideo, bo „nie ma innych”. Panie Tomaszu Mikulski, tu nie ma co się zastanawiać, tu trzeba szkolić! Dać młodym dostęp do zawodu. Sprawić, by ktoś, kto zarabia godnie, zdawał sobie sprawę z konsekwencji swoich decyzji.
NIE PRZEGAP: Kiedy zostanie rozpatrzony protest Widzewa?
W środę Widzew został pozbawiony awansu, w sobotę skrzywdzony. We Wrocławiu oczywisty jest karny za faul na Jordim Sanchezie, którego Daniel Stefański (przypadek, ale jakże bolesny i znamienny) nie zgłosił Bartoszowi Frankowskiemu. A Frankowski uznał, że można ciągnąć za koszulkę, byle nie za mocno. Ciekawe, co zrobi w kolejnym meczu, bo wcześniej stwierdził (żeby była jasność, tu podążał za wytycznymi i przepisami!), że bramkarz nie ma prawa nawet lekko wpaść na rywala, nawet nie wpływając na jego akcję. I ja to rozumiem. Ale nie rozumiem braku karnego dla Widzewa.
Nie rozumiem także zachowania Kolegium (he, he, Kolegium. Znakomita jest ta nazwa. Przepraszam, musiałem) Sedziów pod koniec weekendu. Nagle dało się upublicznić rozważania na temat potencjalnego spalonego Nahuela Leivy? Super, ale dlaczego nie działać tak zawsze? Gdzie jest upublicznienie zapisu rozmowy sędziów w doliczonym czasie w Krakowie?
Pan Tomasz Mikulski i Paweł Gil pięknie wszystko wyjaśnili, ale nie powiedzieli jednego – skąd wziął się obraz-potworek, który zobaczyli widzowie Canal+ jako uzasadnienie decyzji VAR w sprawie spalonego? Ja już wszystko wiem, wiem, że Nahuel był 66 milimetrów dalej od linii bramkowej niż ostatni obrońca i decyzja była słuszna, ale co co cholery pokazano w transmisji?! Sędziowie zgadywali na podstawie tej dziwnej grafiki? Po co tłumacząc sytuację ich szef musiał używać innych grafik?
Ja naprawdę szanuję pracę sędziów. Bardzo. Swoją także. Bronię ich kiedy mogę i mam merytoryczne podstawy, bo wiem, jak często są obrażani bezpodstawnie, jak często ludzie nie rozumieją zawisłości przepisów i zaleceń oraz interpretacji. Ale źle tu czyni Kolegium Sędziów. Nie zawsze trzeba bronić swoich. Błąd, zwłaszcza rażący, trzeba piętnować. A decyzje, zwłaszcza te trudne, trzeba wyjaśniać.
W cieniu tych kontrowersji wygrał swój mecz ŁKS, choć też może czuć się pokrzywdzony, bo karny przeciwko łodzianom był bardzo miękki. Czy jednak na tyle twardy, by VAR (Bartosz Frankowski, tak się składa) sędziego głównego nie wezwał? Nie wiem, tu udało się wyniku nie wypaczyć. Podobnie jak sensu pięknej sportowej rywalizacji – nie pamiętam meczu w Ekstraklasie, na którym kibice gospodarzy bili na stojąco brawo strzelcowi gola dla gości. Łodzianie docenili przewrotkę Kamila Zapolnika, jak niegdyś widzowie na Stadio Delle Alpi przewrotkę Ronaldo, oraz ci na Santiago Bernabeu maestrię Ronaldinho. Po takie zagrania się chodzi na stadiony i warto dla nich wstać z krzesełka. Nawet, gdy trafia rywal. Brawo Stadion Króla!
CZYTAJ TEŻ: Widzew wierzy w powtórkę meczu z Wisłą. „By duch sportu został zachowany”
Widzew punktów we Wrocławiu nie zdobył, z różnych powodów (wszak Rondić mógł głową trafić wcześniej do siatki, zamiast wcelować w Petkova), ale jego sytuacja w walce o ligowy byt się polepszyła. ŁKS chce spadać z honorem, Marcin Matysiak ma pierwszą wygraną, a brak punktów Puszczy, zwiększa znacząco szanse Widzewa. Szanse zespołu z al. Unii zresztą też – na powrót do Ekstraklasy w przyszłym sezonie. Nikt w ŁKS nie chce w I lidze rywalizować z Widzewem, wiem co mówię.
Był czas, kiedy łódzcy kibice kochali rugby, a na stadion przy ul. Górniczej przychodziło kilka tysięcy widzów, by oklaskiwać graczy Budowlanych. Rugby to jednak czysty sport, pełen uczciwej twardej walki, a nie zapasy w błocie, jakie mamy od kilku dni na linii Widzew – Polskie Kolegium Sędziów. Tam sędziowie szybko tłumaczą widzom i graczom, jakie podejmują decyzje i dlaczego. Czemu nie zrobić tak w Ekstraklasie? Nie tłumaczcie się brakiem możliwości technicznych, darujcie sobie. Macie odwagę? Jesteście pewni swoich kompetencji? Teraz jest czas, by to pokazać. By pokazać coś, co Hemingway określał mianem „cojones”, a czego nie pokazał choćby sędzia Kos w ostatniej akcji w Krakowie.
Żelisław Żyżyński, dziennikarz Canal+Sport