Wejście Brazylijczyka odmieniło przebieg meczu w Olsztynie. ŁKS może nie zachwycił, ale, co najważniejsze, nareszcie zainkasował trzy punkty.
Ireneusz Mamrot zapowiadał na przedmeczowej konferencji prasowej zmiany w składzie, jednak obyło się bez rewolucji. Do wyjściowego składu powrócił Mikkel Rygaard, a na prawej obronie zawodzącego w derbach Macieja Wolskiego zastąpił Kamil Dankowski. Największym zaskoczeniem była obecność w podstawowym składzie niepewnego w 2021 roku Macieja Dąbrowskiego kosztem Carlosa Morosa Gracii, który w tym roku trzykrotnie był już wybierany przez kibiców ŁKS-u piłkarzem meczu.
Pierwsze oznaki wpływu Ireneusza Mamrota na zespół były widoczne raczej nie w zestawieniu personalnym łódzkiej drużyny, a w boiskowych zachowaniach piłkarzy. Przede wszystkim ŁKS odszedł od stosowanego do tej pory modelu wyprowadzania piłki od bramki, w którym defensywny pomocnik (najczęściej Maksymilian Rozwandowicz) cofał się między stoperów, by ułatwić rozpoczęcie akcji i umożliwić bocznym obrońcom większe zaangażowanie się w działania ofensywne.
W meczu ze Stomilem skrzydłowi (zwłaszcza w fazie obronnej) ustawiali się zdecydowanie bliżej własnej bramki niż za kadencji Stawowego, pozostawiając z przodu osamotnionych Rygaarda i Sekulskiego, co upodabniało ustawienie drużyny raczej do formacji 4-4-1-1 niż 4-3-3 ze zbiegającym do rozegrania piłki środkowym napastnikiem, które było stosowane w ŁKS-ie już trzeci sezon (począwszy od czasów Kazimierza Moskala). Ełkaesiacy nie bali się rozpoczynać akcji od długich podań, co w ostatnich miesiącach było w ich wykonaniu rzadkością. Nie dążyli też za wszelką cenę do zdominowania rywala i przetrzymywania piłki (do 30. minuty to Stomil miał wyraźną przewagę w jej posiadaniu – rzecz niespotykana w ostatnich meczach ŁKS-u).
W grze łodzian nie zmieniło się jedno – ilość strat. Miejsce krótkich podań i prób koronkowego rozegrania akcji zajął boiskowy chaos i wysokie piłki. Ełkaesiacy sprawiali wrażenie nieco zagubionych w nowym pomyśle na grę – ich akcje były szybko przerywane, nie potrafili stworzyć zagrożenia pod bramką Stomilu, a gra toczyła się głównie na połowie gości.
Znamienne, że pierwszą groźną sytuację biało-czerwono-biali stworzyli dzięki stałemu fragmentowi gry. Mikkel Rygaard świetnie uderzył z piłki ustawionej w okolicach dwudziestego metra, ale ta zamiast wpaść do bramki strzeżonej przez Piotra Skibę odbiła się od jej słupka.
Od 25. minuty ekipa Ireneusza Mamrota miała ułatwione zadanie. Janusz Bucholc został bowiem ukarany czerwoną kartką za faul na Piotrze Janczukowiczu, który wychodził do sytuacji sam na sam.
W ostatnim kwadransie pierwszej części gry zobaczyliśmy ŁKS swobodniej operujący piłką na połowie rywala. Gra biało-czerwono-białych nabrała rumieńców – łodzianie długimi okresami potrafili zamknąć Stomil we własnym polu karnym, stając w okolicach dwudziestego metra i wymieniając piłkę po obwodzie, niczym w szczypiorniaku. Dość długo niewiele z tego jednak wynikało (to chyba najczęściej pojawiające się zdanie w relacjach z meczów ŁKS-u w tym sezonie).
Również i druga najgroźniejsza akcja łodzian w pierwszej połowie była następstwem stałego fragmentu gry. Do piłki wybitej z pola karnego Stomilu po rzucie rożnym podbiegł Antonio Dominguez. Piotr Skiba „wypluł” piłkę po mocnym strzale Hiszpana. Do futbolówki momentalnie doskoczył Maksymilian Rozwandowicz. Pabianiczanin nie tylko nie był w stanie skierować jej do bramki, lecz, co więcej, wpadł w golkipera Stomilu z takim impetem, że zarobił żółtą kartkę.
ŁKS wszedł w drugą połowę z bardziej ofensywnym nastawieniem niż w pierwszą. Starał się prowadzić grę, narzucić rywalowi własny styl. Przełomowym momentem spotkania okazało się wejście Ricardinho, który w 59. minucie zastąpił ponownie zaskakująco bezproduktywnego Rygaarda. Brazylijczyk od pierwszego kontaktu z piłką był pełen energii, podejmował właściwe wybory, nadawał akcjom biało-czerwono-białych dynamikę. W 68. minucie Ricardinho potwierdził swoją dobrą dyspozycję wpisem do protokołu meczowego – zebrał piłkę w polu karnym Stomilu, momentalnie złożył się do strzału i pokonał Piotra Skibę, zdobywając swoją drugą bramkę dla ŁKS-u w tym sezonie.
W kolejnych minutach ełkaesiakom udawało się przez większość czasu utrzymywać piłkę z dala od własnego pola karnego. W 79. minucie serca kibiców ŁKS-u zabiły co prawda szybciej, gdy Maciej Dąbrowski musiał wybijać piłkę głową tuż sprzed bramki Arkadiusza Malarza, ale całą sytuacja skończyła się dla łodzian szczęśliwie.
W 81. minucie Łukasz Sekulski urządził nam powtórkę meczu z GKS-em Tychy. Wychowanek Wisły Płock dostał od Pirulo tak wyśmienitą piłkę, że mógł nie tylko zapytać Piotra Skibę, w który róg strzelać, ale jeszcze nawet upewnić się czy na pewno dobrze usłyszał. Sekulski nie może marnować takich sytuacji, jeśli chce zachować miejsce w składzie, gdy Ricardinho będzie już gotowy do gry przez 90 minut. Tym bardziej, że kilkadziesiąt sekund później nowy piłkarz ŁKS-u dał dowód nie tylko swojej wysokiej dyspozycji, ale także boiskowej wszechstronności.
W 83. minucie piłkarz sprowadzony z Półwyspu Arabskiego wystąpił nie w roli egzekutora, lecz rozgrywającego. Przyjął podanie od Piotra Gryszkiewicza przed polem karnym, obrócił się z piłką, zaczekał aż Pirulo wyjdzie na pozycję i obsłużył go precyzyjnym podaniem. Hiszpan zachował zimną krew i zdobył trzecią już bramkę po zimowej przerwie.
Stomil Olsztyn – ŁKS Łódź 0:2
68’ Ricardinho
84’ Pirulo
Stomil Olsztyn: Skiba – Bucholc, Byrtek, Remisz, Carolina, Straus (77′ Mosakowski) – Spychała (59′ Tecław), van Huffel (46′ Sierant) – Łuczak (68′ Szramka), Hinokio – Szczutowski
ŁKS Łódź: Malarz – Dankowski, Dąbrowski, Sobociński, Klimczak – Rozwandowicz, Dominguez (81′ Tosik) – Janczukowicz (64′ Gryszkiewicz), Rygaard (59′ Ricardinho), Pirulo – Sekulski