Istnieje w obecnym sezonie pewna prawidłowość, która mówi, że tam, gdzie gra Widzew, będzie ciekawie. Poza nielicznymi wyjątkami w meczach ze Śląskiem we Wrocławiu czy Grodzisku Wielkopolskim Widzew zachwycał. A wczoraj, wraz z Legią, przeszedł samego siebie. Zresztą nie mogło być inaczej, bo zarówno Widzew, jak i Legia to najładniej grające w tym roku drużyny.
Oczywiście to wyłącznie subiektywna opinia. Nie da się zmierzyć ot tak atrakcyjności meczów. Jedni powiedzą, że pewnym wyznacznikiem są gole, jeszcze inni oprawa na trybunach, a można znaleźć opinie, jakoby liczyły się przede wszystkim – najmniej mierzalne z elementów meczu – emocje i dramaturgia.
Biorąc pod uwagę wszystkie wyżej wymienione czynniki, można dojść do wniosku, że we wczorajszym starciu zgodziło się niemal wszystko. Od liczby bramek, przez atmosferę na trybunach, aż po emocję i dramaturgię – to był jeden z najlepszych meczów obecnego sezonu. A dodając do tego fantastyczny poziom sportowy – akcja za akcją, brak dłuższych przestojów i – bądź, co bądź – miłe dla oka granie, teoria ta wydaje się być jak najbardziej zasadna.
Najciekawszym momentem wczorajszego spotkania było wyrównanie dla Widzewa. Można się było głowić, co najlepszego teraz uczynią podopieczni Janusza Niedźwiedzia. Cofną się i postarają się ratować remis? A może jednak cała naprzód i pójdą za ciosem? Wnioskując po tym, co zobaczyliśmy – ewidentnie planowali objąć prowadzenie.
Niemniej jednak Legia ma dużo więcej jakości. Kadrowo jest to ekipa dużo silniejsza od Widzewa i nawet mimo niezbyt dobrego okresu gry, potrafiła przełamać niekorzystny impas. Podopieczni Kosty Runjaicia nieoczekiwanie zdołali po raz drugi objąć prowadzenie i ponownie byli bliscy zdobycia trzech punktów.
Ale w 2023 roku Widzew potrafi grać do końca. Wystarczy przypomnieć sobie inauguracyjny mecz z Pogonią Szczecin, kiedy trzy razy musiał gonić wynik, a ostatecznie wyrównał dopiero w doliczonym czasie gry. Warto dodać jeszcze zeszłotygodniową potyczkę ze Śląskiem, w której udało się zdobyć gola również w samej końcówce. Wczoraj udało się to uczynić na kilka minut przed końcem podstawowego czasu gry.
Nic dziwnego, że obie drużyny wciąż parły do przodu. A bliżej zgarnięcia kompletu punktów był łódzki beniaminek – gdyby w ostatniej akcji meczu nieco lepiej zachował się jeden z jego bohaterów, Kristoffer Norman Hansen, Widzew prawdopodobnie cieszyłby się z pierwszego w XXI wieku triumfu nad Legia Warszawa. Nic dziwnego, że Janusz Niedźwiedź czuł niemały niedosyt. Mimo że Widzew znów, jak z Pogonią, musiał odrabiać straty, był bliski sprawienia sensacji.
– Był to dobry, piłkarski mecz. Obie drużyny chciały grać otwartą piłkę. Oczywiście, spotkanie miało różne fazy. Po kwadransie Legia nas zdominowała i przez 20 minut nie mogliśmy odzyskać kontroli. W drugiej połowie role się odwróciły, gdyż to my naciskaliśmy, pojawiła się podobna liczba sytuacji z obu stron. Niezwykle wyrównane spotkanie. (…) Jest też niedosyt, gdyż w końcówce mieliśmy dwie sytuacje, mogliśmy zwyciężyć. Oczywiście, doceniamy klasę przeciwnika i to, gdzie przyjechaliśmy, wiemy jak ten mecz był ważny pod kątem mentalnym i jaka okazała się jego waga. Nie zdobyliśmy trzech punktów, więc widocznie nie zrobiliśmy tyle, by wygrać – powiedział.
Polski Klasyk, czyli mecze Legii z Widzewem pamiętają jedynie ci nieco starsi. A wygrany klasyk przez Widzew dużo starsi. Niemniej jednak ci najmłodsi, jeśli wczoraj po raz pierwszy w życiu obejrzeli starcie Legii z Widzewem – mogli zakochać się w futbolu. Jak już wspomniano, obok fantastycznej atmosfery na trybunach, można było podziwiać również fenomenalną grę niegdyś dwóch najlepszych polskich drużyn w historii.
Nic dziwnego, że Widzewem w Ekstraklasie zachwycają się różnej maści eksperci, a także neutralni kibice, którzy doceniają wpływ łódzkiego beniaminka na koloryt obecnych rozgrywek. Od fenomenu frekwencyjnego po miłą dla oka piłkę – Widzew wniósł do elity naprawdę bardzo wiele. I niewykluczone, że to jeszcze nie wszystko.