Kazimierz Moskal to bez wątpienia najbardziej uznany trener ŁKS-u po odbudowie klubu. Zasłużony zawodnik Wisły Kraków wprowadził ełkaesiaków do ekstraklasy po latach tułaczki w niższych ligach. Niestety, łodzianie gościli w niej tylko przez rok, na co złożyło się wiele czynników. Przede wszystkim beniaminek odstawał finansowo od reszty stawki. Jakby tego było mało, w sezonie, w którym ŁKS grał w ekstraklasie spadały z niej trzy drużyny, a od następnego sezonu liga została powiększona i relegowany był tylko jeden zespół.
Moskal wrócił do ŁKS-u po dwóch latach. Przez ten czas łodzianom nie udało się wrócić do najwyższej klasy rozgrywkowej, a jakby tego było mało w poprzednim sezonie nie zakwalifikowali się nawet do barażów, chociaż dysponowali jedną z najdroższych drużyn w lidze.
– Nie rozdrapuje starych ran. Nie żywię urazy do Krzysztofa Przytuły, nie dążę do konfliktu. Po telefonie od Tomasza Salskiego z uśmiechem przyjąłem propozycję prowadzenia ŁKS-u – mówił przed sezonem.
Chociaż do końca rundy zostały jeszcze trzy spotkania, warto porównać jak szkoleniowiec radził sobie podczas pierwszego pobytu na al. Unii, a jak radzi sobie teraz.
Czytaj także: Ostatni domowy mecz ŁKS-u. I to jaki!
Po rundzie jesiennej sezonu 2018/2019, w którym ełkaesiacy awansowali do ekstraklasy, mieli na koncie 31 punktów, 26 strzelonych goli i 14 straconych. W tym sezonie są w stanie poprawić ten wynik, bo zakładając, że wygrają wszystkie trzy spotkania, które zostały, jesień mogą zakończyć z dorobkiem 34 “oczek”. Nieco gorzej wyglądał będzie bilans bramkowy. ŁKS po czternastu kolejkach ma stracone 14 bramek i strzelone 19. Żeby zbliżyć się do wyniku sprzed czterech lat, w każdym meczu łodzianie muszą zachować czyste konto.
Należy pamiętać, że od pierwszego pobytu Moskala w ŁKS-ie, liga uległa ogromnym zmianom. Wtedy awansowały tylko dwie drużyny i nie rozgrywano barażów. Oprócz piłkarzy z al. Unii, w grze o awans liczyły się Sandecja Nowy Sącz, Stal Mielec i Raków Częstochowa. Nieco podobny do ŁKS-u z poprzedniego sezonu był GKS Katowice, który snuł mocarstwowe plany, budował drużynę za ogromne pieniądze, a na koniec spadł z ligi.
W tym sezonie oprócz wielkich klubów takich jak Wisła Kraków, czy Ruch Chorzów, w lidze gra jeszcze bardziej bogata niż cztery lata temu Termalika, wspierane z miejskich pieniędzy Podbeskidzie, czy Arka Gdynia.
Taktyka jaką przyjął szkoleniowiec ŁKS-u nie uległa rewolucji, ale da zauważyć się ewolucję, niektórych elementów. Moskal nadal najchętniej korzysta z ustawienia 1-4-3-3 z trzema równorzędnie ustawionymi środkowymi pomocnikami. Różnią się tylko zadania, które powierza swoim piłkarzom. I tak, Mieszko Lorenc i Mateusz Kowalczyk często mają być tymi, którzy zawczasu zatrzymają groźną akcję rywala, a Dawid Kort, bądź Michał Trąbka usposobieni są bardziej ofensywnie. Tak było też za pierwszym razem. Wtedy za “brudną robotę” odpowiadali doświadczeni Łukasz Piątek i Lukas Bielak, a “wolnym elektronem” był Dani Ramirez. Lorenc i Kowalczyk to zawodnicy o ogromnym potencjale i już dawno poziomem umiejętności przebili swoich poprzedników. Niestety, ani Kort, ani Trąbka nie są Ramirezem i drugiej linii łodzian czasami brakuje kreatywności.
Czytaj także: Każda sekcja ŁKS-u chce promować pasje
Przyjęło się uważać, że u Moskala napastnicy nie są od strzelania. Tak było po tym jak ŁKS awansował do ekstraklasy, tak jest i teraz. Nelson Balongo nie zdobył jeszcze gola w tym sezonie, a do końca rundy zostały trzy spotkania. Tym bardziej warto przypomnieć, że w pierwszym sezonie, w którym Moskal prowadził ŁKS, Rafał Kujawa, podstawowy napastnik łodzian zdobył dziesięć bramek. Sprowadzony zimą Łukasz Sekulski dołożył sześć trafień w 11 meczach, a Jewgen Radionow zdobył trzy gole. W tym sezonie, za gole odpowiada Pirulo. Hiszpański skrzydłowy ma już na koncie siedem trafień i wiele wskazuje na to, że uda mu się pobić swój poprzedni rekord, który wynosił 12 bramek. Najlepiej strzelającym napastnikiem ŁKS-u w tym sezonie jest Piotr Janczukowicz, który zdobył dwa gole.
Łodzianie są na najlepszej drodze żeby nawet jeżeli nie wywalczą awansu bezpośredniego to zakwalifikować się do barażów. Mimo problemów organizacyjnych, w klubie do ewentualnej promocji do najwyższej klasy rozgrywkowej podchodzi się z chłodną głową.
Czytaj także: Prezes ŁKS-u: “Nie doprowadzimy do takiej sytuacji jak w poprzednim sezonie”
– Hasło “ekstraklasa albo śmierć” nie ma sensu. Zdecydowanie lepszy jest organiczny rozwój klubu. Jeżeli mielibyśmy awansować, to chcemy zostać w ekstraklasie, a nie bić się o życie. Myślę, że jesteśmy już na takim etapie, że kibice też to rozumieją, że takie jednosezonowe pobyty w ekstraklasie nie prowadzą do niczego dobrego. To destabilizuje klub. Oczywiście chcielibyśmy być w ekstraklasie i zrobimy wszystko, co w naszych mocach, żeby w niej być. Natomiast na pewno nie pójdziemy w działania, które zachwieją powoli odzyskiwaną stabilnością klubu – powiedział Jarosław Olszowy, prezes ŁKS-u.