Co łączy Leszka Jezierskiego, Zdzisława Kostrzewińskiego, Andrzeja Grębosza, Andrzeja Pyrdoła, Andrzeja Możejkę, Tadeusza Gapińskiego Marka Dziubę i Andrzeja Woźniaka? Każdy z nich jest legendą Widzewa.
Jest jeszcze jedno co ich łączy – w swojej wielkiej karierze byli zawodnikami ŁKS-u, a po wschodniej stronie Łodzi odnosili największe sukcesy. To nie wszyscy, bo kolejna grupa zawodników, całkiem liczna, grała z powodzeniem dla obu łódzkich klubów, a są w niej Dariusz Podolski, Jerzy Zajda, Rafał Pawlak, Maciej Terlecki, Jarosław Michalewicz, Zbigniew Wyciszkiewicz. Nawet Jan Tomaszewski, symbol klubu z al. Unii, próbował sił jako trener przy al. Piłsudskiego.
Dlaczego to przypominam? Bo pojawiły się informacje, że Widzew jest zainteresowany sprowadzeniem Daniego Ramireza. Od razu rozgorzała się dyskusja, czy to możliwe, bo przecież hiszpański pomocnik przez półtora sezonu był kluczowym zawodnikiem ŁKS-u, a po przejściu do Lecha Poznań zamieszczał posty motywacyjne i z gratulacjami, m.in. po derbach Łodzi. Miałby teraz grać i strzelać gole dla największego wroga?
Dlaczego nie? Przecież jest zawodowcem, grając w piłkę zarabia pieniądze i przede wszystkim ma ambicję. Trzy lata temu zostawił walczący o utrzymanie ŁKS, by z Lechem Poznań grać o mistrzostwo Polski.
Przy al. Unii powinien być ceniony i szanowany, gdyż pomógł mu awansować do ekstraklasy. Dziś jednak mierzy wyżej, zarówno – jak przypuszczam – finansowo i sportowo. W Zulte Waregem idzie mu średnio, więc lepiej grać w czołówce polskiej ekstraklasy niż bronić się przed spadkiem z belgijskiej. A skoro zainteresował się ofertą Widzewa, to pieniądze też muszą być podobne. Przypuszczam, że gdy dostał podobną propozycję z ŁKS-u, miałaby ona pierwszeństwo.
W 1996 roku, po zdobyciu przez Widzew mistrzostwa Polski, a przed kwalifikacjami Ligi Mistrzów, z Legii Warszawa wypożyczono m.in. Macieja Szczęsnego, mającego zastąpić Andrzeja Woźniaka. Na przedsezonowym towarzyskim turnieju na trybunie za bramką wisiał transparent “Szczęsny won”. Dziesięć miesięcy później – po zwycięstwie 3:2 na Łazienkowskiej – kibice nosili go na rękach po stadionie i do dziś jest legendą.
Dani Ramirez, ze swoją charakterystyką gry, jest Widzewowi potrzebny. To taki Juliusz Letniowski, ale dwa razy lepszy. Skoro trener, dyrektor sportowy i właściciel chcą tej klasy piłkarza, to znaczy, że nie chcą tylko utrzymania. Nadarzyła się szansa rywalizacji o coś więcej, więc grzechem byłoby nie spróbować jej wykorzystać. Tak było w 1992 roku, kiedy mający grać o utrzymanie beniaminek zakończył rozgrywki na trzecim miejscu. Cuda w sporcie się zdarzają, a tutaj nie trzeba liczyć na cud, ale spróbować wzmocnić drużynę, która nawet bez hiszpańskiego pomocnik z przeszłością w ŁKS-ie potrafiła na półmetku wdrapać się na podium. A że mała grupa będzie przeciw, czasami sobie pokrzyczy i pogwiżdże, nie będzie miało większego znaczenia. Bo za pół roku najwięksi przeciwnicy mogą zmienić się największych fanów. Patrz – casus Szczęsnego!
PS. Przypomnę też, że największy widzewiak z obecnie grających uczył się gry w piłkę w ŁKS-ie.