Nareszcie zaczęło się. Tysiące kibiców oczekiwało jak na zmiłowanie początku rozgrywek. No i się doczekali. W piątek „zaszaleli” kibice ŁKS-u, oglądając popis swojej drużyny w stolicy. „Bitwa warszawska” to raczej nie była. Ogromne i może nawet słusznie rozbudzone apetyty nie zostały zaspokojone. A mogło być naprawdę ciekawie, gdyby przy stanie 0-1 doskonałą sytuację wykorzystał Kay Tejan. Napastnik ŁKS-u pokazał w meczu z kandydatem do tytułu mistrza Polski świetną technikę, doskonałe zastawianie i nieszablonowy drybling. W starciu z Kacprem Tobiaszem zabrakło odrobiny piłkarskiego szczęścia, jednak strzał w słupek to strzał niecelny.
Asystował mu Dani Ramirez. Po jego zagraniu powiało dawnym ŁKS-em. Hiszpan, mimo wielu przeciwności losu, pokazał, że nadal potrafi bardzo dobrze grać w piłkę. To z całą pewnością jeden z najciekawszych zawodników ligi. Już teraz jest liderem, ale gdy będzie w pełni sił, pokaże wszystkie swoje atuty. No i uniknie takich błędów jak przy akcji na 3-0 dla stołecznej drużyny. Stracony gol to efekt braku komunikacji (Ramirez nie dostrzegł przyczajonego piłkarza Legii). Jak i braku reakcji na szybki kontratak.
CZYTAJ TEŻ: ŁKS promuje 600 lat Łodzi. Kiedy dołączy Widzew?
Doświadczeni zawodnicy „kasują” akcję faulem już na jej początku, ryzykując nawet otrzymaniem żółtej lub czerwonej kartki. Potem już na wszystko jest za późno. Przy akcji 3 na 2, zawodnika z piłką zostawiamy najczęściej bramkarzowi, a wracając uniemożliwiamy podanie piłki do jego kolegów. Ta sytuacja i jeszcze parę innych ewidentnie pokazuje jak słaba jest obecnie gra ŁKS-u w obronie. Może i Adam Marciniak jest doświadczony i sympatyczny, ale kapitanowi grać poniżej pewnego poziomu po prostu nie wypada.
Podsumujmy zatem grę łodzian w obronie. Pierwszy gol dla Legii: czterech biało-czerwono-białych w „szesnastce” i jeden Pekhart. Gola zdobywa niefrasobliwie kryty napastnik gospodarzy. Akcję na 2-0 poprzedza błąd Adama Marciniaka. Kapitan ŁKS nie wcelował głową w piłkę, więc legioniści dograli ją na przedpole, gdzie byli bezradnie miotający się obrońcy łodzian i tak chwalony za ten mecz Bobek. Przy akcji na 3-0 mógł jeszcze łodzian uratować kapitan Marciniak, ale (został w blokach) pozwolił dograć piłkę do zawodnika Legii.
Czy ŁKS miał w tym meczu obronę? Głowacki, Dankowski, Marciniak i Monsalve to tylko nazwiska. Zabrakło zgrania, komunikacji i twardszej gry. Nie złapał jeszcze formy Pirulo. Ale kto wie, może odnajdzie się szybciej niż myślimy. Trener Moskal jest zbyt doświadczonym szkoleniowcem, by drugi raz zdecydować się na podobne ustawienie defensywy. Dla mnie marna to pociecha, że ŁKS grał z Legią. „Próbę charakteru” zdecydowanie wygrali gospodarze. A zatem, na Boga, nie zagłaszczmy Bobka. Ten utalentowany bramkarz ma wiele do poprawienia, nie tylko maturę.
Rywale zza miedzy snuli się przez pierwsze trzydzieści minut meczu z debiutantem Puszczą Niepołomice jak zagubione dzieci we mgle. Owszem, skrzydła im podciął niepowtarzalnym, cudownym golem, Artur Siemaszko, ale marne to usprawiedliwienie dla chaotycznej gry. Przy odrobinie szczęścia mogli już do przerwy prowadzić wyżej. Wszystko zmieniło się w cudowny sposób w 35. minucie po akcji i podaniu Sancheza. Alvarez pozazdrościł sławy Siemaszce i pozostawiony na moment bez opieki, trafił bezbłędnie w górny róg. Hiszpan mógł być wyniesiony z boiska przez kibiców na rękach, ale w 45. minucie w doskonałej sytuacji nie trafił z bliska do bramki.
Po przerwie oglądaliśmy już innych podopiecznych Janusza Niedźwiedzia, choć i tak nie ustrzegli się oni błędów. Pobłażliwości sędziego zawdzięcza Widzew fakt, że nie stracił do przerwy żadnego z zawodników. Rok Kidric, napastnik Puszczy, był bowiem niemiłosiernie faulowany i żółte kartki dla łodzian nie były przypadkowe.
Raz jeszcze w 55. minucie okazało się, jak ważnym piłkarzem dla łodzian jest Bartłomiej Pawłowski. Odważną akcję zakończył idealnym podaniem do Patryka Stępińskiego. Łódzki obrońca zaskakująco kopnął z lewej nogi, zdobywając w ten sposób pierwszego gola w Ekstraklasie.
W doliczonym czasie gry obejrzeliśmy jeszcze dwie bramki. Na gola dającego podwyższenie prowadzenia 3:1 zapracowali nie tylko widzewiacy, ale także obrońcy i pomocnicy Puszczy. Goście fatalnie ustawili się przy stałym fragmencie gry i Julian Shehu uciekł im środkiem pola, by idealnie podać do Ciganiksa. Strzał był już tylko uwieńczeniem dobrej akcji. W rewanżu goście wykorzystali zamieszanie pod łódzką bramką, gapiostwo Ravasa, a skutecznością w grze głową zaimponował Rok Kidric. Zrobiło się tylko 2:3, lecz Widzew nie dał już sobie wydrzeć zwycięstwa.
Goście zapłacili srogą cenę za kilkadziesiąt minut zbyt spokojnej gry. Sukces gospodarzy z pewnością cieszy, choć martwi bałagan w defensywie i kolejny zaskakujący błąd Ravasa. Niedźwiedź brakiem młodzieżowców w składzie potwierdza, że działacze muszą chyba myśleć o tym, jak uzbierać pieniądze na karę za brak młodych piłkarzy w składzie. W przypadku niewypełnienia trzech tysięcy minut można zapłacić całkiem sporo. Nie ma obowiązku ich gry, lecz konsekwencją mogą być kary finansowe. Ale kto tam bogatemu zabroni. Mecz potwierdził także marazm organizacyjny klubu (jednorazowe akredytacje, brak parkingu dla mediów). To tylko niewielka cząstka grzechów. By je zmazać, nie wystarczy iść do spowiedzi.
Dariusz Postolski, dziennikarz, komentator sportowy, ekspert Radia Łódź
Dariusz PostolskiJanusz NiedźwiedźKazimierz MoskalŁKS ŁódźPKO EkstraklasaWidzew Łódź