Enkeleid Dobi miał być w Widzewie niczym drugi Franciszek Smuda. Okazał się jednak kolejnym trenerem, który odbił się od klubu. Dlaczego tak się stało?
Po zatrudnieniu Albańczyka, dziennikarze i kibice od razu zaczęli go porównywać do Smudy, legendy klubu. Dobi też przychodził jako trener anonimowi, ale pełen werwy i chęci do pracy. Nie ukrywał, że Widzew jest dla niego trampoliną do kariery, bo to klub nieporównywalny do Górnika Polkowice, w którym wcześniej pracował, z którym awansował do drugiej ligi i w którym pokonał Widzew.
Kredyt zaufania Dobi miał duży. Nie zmienił tego fatalny start sezonu i trzy kolejne porażki. Później wyniki trochę się poprawiły, jednak nie na tyle, żeby spełnić widzewskie ambicje. Drużyna nawet jak wygrywała, to zwykle po słabej grze. Widzew strzelił dotąd tylko 22 gole w 24 meczach, choć teoretycznie atak powinien być jego atutem, bo ma w nim Marcina Robaka, Karola Czubaka, a od wiosny Pawła Tomczyka, Przemysława Kitę i Piotra Samca-Talara. To nie był przypadek, skoro piłkarze Widzewa praktycznie nie stwarzali sytuacji podbramkowych. A bez tego ciężko zdobyć bramkę.
Trudno oceniać warsztat trenerski Dobiego, jednak przy Albańczyku niewielu zawodników zrobiło postęp. Większość gra za to gorzej niż potrafi, a uporczywe stawianie na słabych Mateusza Możdżenia czy Łukasza Kosakiewicza irytowało nawet najbardziej oddanych kibiców. Kolejnym zarzutem było słabe wykonywanie stałych fragmentów gry. Podobno szkoleniowiec Widzewa uważał, że nie mają one znaczenia.
Poważnym problemem była atmosfera w szatni. To w teorii miejsce zamknięte, szczelne, jednak w Widzewie co chwila wychodziły z niej informacje o konfliktach. A to między Robakiem i Danielem Mąką, a to między Robakiem a innymi doświadczonymi zawodnikami. Trener sobie z tym nie radził, co doprowadziło do wybuchu zimą, kiedy Wojciech Pawłowski otwarcie wypowiedział mu posłuszeństwo. Podobno nie był sam, jednak zarząd stanął murem za Dobim i wyrzucił do rezerw bramkarza.
Na chwilę zrobiło się normalnie, a aż siedem zimowych transferów dawało nadzieję na poprawę gry i wyników. I tak się stało. Dobre rezultaty sprawiły, że atmosfera się poprawiła. Zwycięstwa czy zwycięskie remisy, jak z Radomiakiem Radom, przesłoniły jednak to, że Widzew wciąż grał co najwyżej przeciętnie. Punkty zdobywał przede wszystkim dzięki doskonałej postawie bramkarza Jakuba Wrąbla, broniącego kapitalnie i niezwykle szczęśliwie. Gdy szczęście wróciło do normy, Widzew został rozbity w Sosnowcu.
Jak zareagował Dobi? Po swojemu, czyli nerwowo. Zrobił rewolucję w składzie. Wrócił do Możdżenia czy Kosakiewicza, licząc, że odmienią grę. Efektem był słabiutki mecz z Puszczą Niepołomice, w którym remis znów uratował Wrąbel. Niepowodzenia znów wyzwoliły złe emocje w drużynie, z czym trener sobie nie radził. Nawet jego najwięksi obrońcy stracili argumenty, nadzieję na poprawę i to, że będzie drugim Smudą.
Według nieoficjalnych informacji, Dobi miał dostać jeszcze jedną szansę w spotkaniu z Sandecją Nowy Sącz. Jednak w poniedziałek wieczorem zapadła decyzja o jego zwolnieniu. Do końca sezonu będzie na urlopie, a nadzieje ma ratować Marcin Broniszewski. Jako asystent widział niedostatki Dobiego. Problem w tym, czy będzie umiał wyciągnąć wnioski i przełożyć to grę drużyny.