Jak wytłumaczyć kibicom Widzewa, że prezydent Łodzi nie życzy źle ich klubowi, skoro jej podwładny bez powodu publikuje w miejskim wydawnictwie antywidzewski paszkwil.
Ludzie różnią się od siebie. Jedni lubią muzykę poważną, inni rockową, jedni pasjonują się motoryzacją, inni uważają samochody za zło, jedni mają poglądy prawicowe, inni lewicowe, wreszcie jedni kibicują ŁKS-owi, inni Widzewowi. I dobrze, bo dzięki temu świat jest ciekawszy, bo różnorodny. Są w nim jednak ekstrema, a właściwie ekstremiści, w najgorszym tego słowa znaczeniu, którzy nienawidzą wszystkiego, co nie jest po ich myśli.
W polskiej piłce ekstremistami są kibole, którym nie wystarcza kibicowanie swojemu klubowi, dlatego muszą nienawidzić rywala i życzyć mu wszystkiego najgorszego. Dlatego mamy dewastacje stadionów, palenie flag i bójki. Dla normalnych ludzi, interesujących się sportem okazjonalnie, to całkowicie niezrozumiałe.
Wiem o tym, bo często muszę tłumaczyć, że idiota bazgrzący po murach nie jest normalnym kibicem i nie wolno identyfikować go z klubem, na który się powołuje.
Jak z tym jednak walczyć, gdy ci idioci dostają paliwo podsycające nienawiść z instytucji, która powinna te chore podziały zasypywać. Urząd Miasta Łodzi posiada portal Łódź.pl, utrzymywany z miejskich pieniędzy, czyli moich i dziesiątek tysięcy kibiców Widzewa i ŁKS-u. Tenże magistrat stara się pokazać (raz z lepszym, raz z gorszym skutkiem), że nie faworyzuje żadnego z dwóch największych piłkarskich klubów.
Prezydent Hanna Zdanowska, uważana jest za sympatyczkę ŁKS-u. I jeśli tak jest, nie widzę w tym nic złego, bo każdy kibic ma przecież swoją ulubioną drużynę. Pani prezydent od kilku lata stara się jednak pokazać, że dobrze życzy również Widzewowi. Bywa na jego meczach, a przykładem niech będzie to, że jej podwładni zgodzili się podzielić z klubem tzw. lożą prezydencką. Mało tego, dwoje wiceprezydentów – Joanna Skrzydlewska i Adam Pustelnik – otwarcie przyznaje się do kibicowania Widzewowi. O dobrej współpracy z miastem mówią właściciel Tomasz Stamirowski i prezes Mateusz Dróżdż.
Wszyscy, którzy starali się zmienić wizerunek władz Łodzi nielubiących Widzewa, dostali w poniedziałek sygnał, że urząd jednak jest antywidzewski. Urzędnik, bo ludzie oddelegowani do pisania w Łódź.pl, są zatrudnieni przez magistrat, ni stąd, ni z owąd, postanowił przypomnieć widzewskie porażki. 10 stycznia Widzew nie przegrał z Eintrachtem Frankfurt 0:9, ani z Legią 0:6 po golu bramkarza i trzech wychowanka ŁKS-u, ani też nie upadła spółka należąca do Sylwestra Cacka. Skoro nie była to rocznica (a nie była!), trudno znaleźć racjonalny powód do takiej publikacji.
Przypuszczam, że autor dzieła “W sporcie nie zawsze się wygrywa. Trudna piłkarska historia Widzewa” postanowił sobie ulżyć i wylać (choć tutaj nasuwa się brzydsze słowo) z siebie niezrozumiałe frustracje.
A przy okazji wyświadczył niedźwiedzią przysługę swojej szefowej, usiłującej pozbyć się łatki osoby niesprzyjającej Widzewowi. Jak teraz wytłumaczyć kibicom nieprzychylnym prezydent Łodzi, że nie życzy źle lokalnemu rywalowi, mimo że serce mocniej bije dla ŁKS-u?
Skoro w miejskim portalu akurat teraz, gdy klub się odradza, ukazuje się coś tak antywidzewskiego i po porostu głupiego. Prawdziwego, bo wszystko co tam opisano, miało miejsce. Ale każdy klub, nawet ten największy, ma w swojej historii wpadki i wstydliwe historie.
Dlatego nikt z władz miasta nie powinien być zaskoczony, gdy przy następnej wizycie na meczu Widzewa, a okazje zapewne będą, prezydent Zdanowska usłyszy gwizdy. Teraz już chyba zasłużone, bo to ona jest odpowiedzialna za to, co jej podwładni wypisują w miejskich wydawnictwach.
Na koniec jeszcze jedno: bardzo słabo to wygląda, jeśli porażki Widzewa opisuje były rzecznik prasowy ŁKS-u, nawet będący dziś w opozycji do obecnego właściciela. Tomasz Salski dostał kolejny argument, że dobrze zrobił, nie biorąc go do pracy w klubie.