O miłości do Polski i Łodzi, pasji do sportu, ale też wojnie o Górny Karabach, której jest weteranem – rozmowa z Hovhannesem Yazichyanem.
Jest pan z regionu ogarniętego wojną, opowie pan o swojej przesłości?
Urodziłem się w Armenii. w kraju którego początki sięgają czasów biblijnych. Według tradycji górą, naktórej osiadła Arka Noego był Ararat, święta góra Ormian. Ormianie wywodzą swe korzenie od wnuka Noego – Hajka, stąd ormiańska nazwa państwa to Hajastan. Nazwa Armenia wywodzi się z języka greckiego.
Od l988 roku, po dzień dzisiejszy, mój kraj toczy z sąsiadującym Azerbejdżanem wojnę o Górny Karbach. Miałem to szczęście, że moje lata młodości przypadły na czasy przed konfliktem zbrojnym. Wspominam je dobrze. Chodziłem do szkoły, uczyłem się trenowałem judo. Miałem poukładane życie. Trening – szkoła – trening. Zaczynałem w wieku ośmiu lat. Od szóstej klasy szkoły podstawowej robiłem dwie jednostki treningowe dziennie. Na czarny pas zostałem pasowany dosyć szybko – już po ukończeniu osiemnastego roku życia.
A kiedy pierwszy raz miał pan okazję sprawdzić się na zawodach?
W czwartej klasie szkoły podstawowej. Spodobała mi się rywalizacja. Byłem dużym, silnym chłopakiem. Judo to sport dla osób, które lubią się bić, a ja już wtedy bardzo to lubiłem.
W jakich kategoriach wagowych pan startował?
Wtedy były inne kategorie wagowe niż teraz. Startowałem w tej do 78 kilogramów.
Gdzie zbierał pan doświadczenie w sportach walki?
Skończyłem studia na Akademii Wychowania Fizycznego w Erywaniu. Z zawodu jestem trenerem judo i nauczycielem wychowania fizycznego. Od 1996 roku, kiedy przyjechałem do Polski, wykonuję oba te zawody. Zaproponowano mi kontrakt w klubie Resursa, który już nie istnieje. Potem byłem zawodnikiem AZS-u Łódź i w nim pracowałem. Od 10 lat jestem trenerem judo w Pałacu Młodzieży na Retkini.
Wróćmy do czasów wojennych. Był pan na pierwszej wojnie o Górny Karabach. Jak to się stało?
W 1992, gdy trafiłem na front, wojna nie wyglądała tak jak teraz. Brakowało takiej technologii jak obecnie. Po tym jak skończyłem studia, musiałem zgłosić się jako poborowy. Przeszedłem krótkie szkolenie, które trwało nie dłużej niż dwa miesiące i zabrali mnie na front. Sportowcy przydzielani byli do desantu albo do zwiadu. Pułkownik jak tylko zobaczył moją posturę i dowiedział się, że jestem po AWF, przydzielił mnie do jednostki zwiadowczej artylerii. Nasza grupa liczyła dziesięciu żołnierzy, w tym dwóch oficerów. Za zadanie mieliśmy skradać się na tyły wroga, oznaczać ich pozycje. Oficerowie przez radio musieli podawać koordynaty nieprzyjaciela. Obserwowaliśmy, gdzie artyleria strzela.
Było niebezpiecznie?
Niebezpieczeństwo jest zawsze. Przechodziliśmy przecież za linię wroga. Mimo, że w naszej grupie było dwóch saperów nikt nie mógł czuć się swobodnie na polu minowym.
Wróćmy do sportu. Jakie były pana największe osiągnięcia w judo?
Byłem wielokrotnym mistrzem Armenii. Wygrywałem turnieje międzynarodowe, ale nigdy nie startowałem w mistrzostwach Europy, ani w mistrzostwach świata. Zdobyłem piąty dan.
Nie chciał się pan przekwalifikować, kiedy zaczęła się moda na MMA?
Przestałem trenować judo wyczynowo, bo miałem poważną kontuzję kolana. Zerwałem więzadła, uszkodziła mi się łękotka. Lekarzom nie udało się tego do końca naprawić. Nie mogłem wrócić na matę. Szukałem alternatywy. Cały czas potrzebowałem adrenaliny jako zawodnik, chciałem przedłużyć swoją karierę sportową. Jako trener tego nie czuję. Lubię sam podejmować decyzje, lubię rywalizować. Jak kogoś trenujesz to zawsze jesteś z boku. Twój zawodnik startuje, bije się, a ty stoisz obok maty.
I jaki sport pan dla siebie znalazł?
Wybrałem trójbój siłowy, specjalizuję się w wyciskaniu sztangi leżąc. Zaczęło się od tego, że ćwiczyłem na siłowni. Tam zauważył mnie mój trener Tomasz Andrzejczak. Zaproponował mi treningi w Tytan Team. Spodobało mi się to. Na samym starcie miałem dużą siłę, duże możliwości. Nie przygotowując się wcześniej wyciskałem ciężary o masie 160 kilogramów. Była to dobra podstawa, żeby rozwijać pozostałe elementy: siłę i technikę. Szybko zaczęły przychodzić też wyniki. Najpierw na turniejach w Polsce, później na imprezach międzynarodowych. Pierwszy medal na mistrzostwach świata zdobyłem w 2014 roku. Od 2014 do 2019, co roku wygrałem mistrzostwo świata i Europy.
Miasto jakoś panu pomaga?
Mieszkam w Pabianicach, to małe miasto, ale pomaga sportowcom. Nie mają dużych możliwości, mimo to dostaję od nich wsparcie. Za dobre wyniki otrzymuję nagrody. Żebym mógł spokojnie trenować, przyznali mi stypendium.
Jak się panu podoba praca z dziećmi i młodzieżą? Jak się pan odnajduje w tej roli, po latach uprawiania sportu wyczynowo?
To jest całym moim życiem. Daje mi wielką energię, satysfakcję. Nie wyobrażam sobie dnia bez treningu z nimi.
Wychował pan zawodników, którzy zdobywają osiągnięcia w judo?
Moi zawodnicy wygrywali i zdobywali medale w mistrzostwach Polski i turniejach międzynarodowych w kategoriach: młodzików, juniorów młodszych i młodzieży.
Pasował pan już swojego zawodnika na czarny pas?
Pasowałem jednego i to dosyć wcześnie, bo w wieku 20 lat.
Czy trening judo powinien być podstawą, dla dziecka, które chce rozpocząć przygodę ze sportem?
To jest jedna z dyscyplin sportowych, które kształtuje bardzo dobrze koordynację ruchową. Są zajęcia w stójce, są zajęcia w parterze. Mamy możliwość wykonywać ćwiczenia na macie. Nie powiem, że jest taką samą bazą do wszystkich sportów jak gimnastyka sportowa i akrobatyka. Judo jednak niewiele do nich traci. Najważniejsze elementy, które taki trening rozwija to kontrolowane upadanie, rozwój koordynacji ruchowej, rzuty. Dziecko wie jak kontrolować ciało w powietrzu.
Od jakiego wieku zaczyna pan treningi z dziećmi?
Zaczynam od przedszkolaków 5-6-latków potem klasy 1-3, 4-6 i młodzież gimnazjalna i starsze.
Kiedy wprowadza pan judogi?
Młodsze dzieci trochę pochodzą na zajęcia, złapią bakcyla to rodzice już kupują im lżejsze judogi. Taki młodzik ma z tego tyle, że nauczy się wiązać pas, zakładać poprawnie judoge. Prawdziwe treningi zaczynamy po kilku latach.
Co pan sądzi o tym odłamie judo, który zaczyna się teraz dominować: dużo agresywniejszym, bardziej widowiskowym?
Judo zaczęto podnosić z pozycji pochylnej do góry. Stało się dyscypliną widowiskową, bardziej stójkową. Nie ma pochylania się, łapania za nogi. Przepisy same dyktują warunki walki i wygląd sportu. Zawodnicy są teraz bardziej wyprostowani, wykonują więcej technik widowiskowych. Dzięki temu judo stało się bardziej czytelne. Mnie się to podoba. Od zawsze byłem zawodnikiem bardziej stójkowym.
Powiedziałby pan, że Polska to pana druga ojczyzna?
Jak przyjeżdżałem do Polskim myślałem, że spędzę tu rok, bo na tyle byłem związany kontraktem sportowym. Później przedłużałem go na kolejny i kolejny rok. Spotkałem dziewczynę, która jest teraz moją żoną, mamy dwójkę dzieci.
Kocham Polskę. Nie powiem “ten kraj”, bo ten kraj jest już moim krajem. Określiłbym siebie jako człowieka dwóch kultur. Armenia jest moją ojczyzną i Polska jest moją ojczyzną. W żyłach płynie ormiańska krew, serce bije dla Polski.
Często wraca pan do Armenii?
Co roku. Od kilku lat organizujemy w Pałacu Młodzieży we współpracy z Ministerstwem Edukacji Narodowej wymiany międzykulturowe. Zabieram polską młodzież do Armenii, ormiańską przywozimy do Polski. Armenia to górzysty kraj. Polacy bardzo lubią go odwiedzać.
Które cechy charakteru ceni pan w sobie najbardziej?
Jestem osobą, która bardzo pilnuje samodyscypliny. Lubię wszystko planować, a potem realizować swoje plany. Cenię ludzi, którzy mówią prawdę. Jeśli ktoś ma mnie okłamać, lepiej żeby nie mówił nic. Nie lubię fałszywych osób, bo sam taki nie jestem.
Obdarzam każdego kredytem zaufania. Na samym początku, kiedy przyjechałem do Polski spotkałem samych dobrych, pomocnych ludzi. Z tego powodu tu zostałem.
Jakich cech charakterystycznych dla Ormian, brakuje panu u Polaków?
Szacunku do starszych pokoleń. Słyszałem, że w Polsce też tak kiedyś było. W Armenii ludzie żyją w dużych, kilkupokoleniowych rodzinach. Młodsi szanują starszych. Tego troszkę mi brakuje w Polsce. W Armenii najstarszy jest “królem” w swoim domu. Każdego jego polecenie ma być wykonane. Wszyscy domownicy zwracają się do niego z szacunkiem.
Najbardziej do dalszego uprawnia sportu i doskonalenia się motywuje pana rywalizacja?
Żyję tym. Kocham rywalizację. Znam zawodników, którzy jak mają za tydzień zawody to nie śpią. Ja jak zaczyna się sezon sportowy czuję się jakbym wrócił do życia. Jak kończę i mam roztrenowanie to ciągle mi czegoś brakuje. Jadę na zawody i czuję pozytywną adrenalinę. Zaczynam czuć chęć rywalizacji, jak tylko wchodzę na salę. Przed tym śpię spokojnie, rozmawiam z ludźmi. Dopiero rano po przekroczeniu progów miejsca, w którym odbywają się zawody wyłączam się całkowicie. Godzinę przed rozgrzewką przygotowuję się mentalnie.
Wirus utrudnia panu starty?
Wszystko jest pozamykane. Przez jakiś czas zmuszeni byliśmy trenować w miejscach, gdzie warunki są słabe. Na szczęście jako sportowcy licencjonowani możemy trenować, gorzej ze sportem amatorskim. Za trzy miesiące odbędą się w Pabianicach mistrzostwa świata w trójboju siłowym, których jestem współorganizatorem. Drugim współorganizatorem jest Miasto i Starostwo Pabianice. Mam nadzieję, że niedługo dostaniemy patronat Marszałka Województwa Łódzkiego. Ja nie tylko jestem sportowcem. Próbuję też promować sport, nasze województwo i miasto. To będą nasze czwarte duże zawody organizowane w województwie. W 2015 roku organizowałem mistrzostwa Europy w Łodzi, drugie w Pabianicach. Teraz organizuję mistrzostwa świata w Pabianicach. Do takiego małego miasta z całego świata przyjeżdżają wybitni sportowcy. Organizujemy dla nich różne wycieczki: na Piotrkowską, do Manufaktury. Mieliśmy dwa lata temu grupę Niemców, która bardzo chciała zwiedzić łódzkie muzea. Cieszy mnie to, że sportowcy którzy tutaj przyjeżdżają są też zainteresowani regionem.
Kto oprócz Pabianic będzie partnerem mistrzostw Świata?
Jako zawodnik współpracuję z wieloma firmami, które sponsorują również mistrzostwa. Jestem ambasadorem firmy ALE – Active Life Energy. To gałąź aptek DOZ. Sponsorują mi odżywki. Oprócz tego firma Wodan i Wojtex moi stali sponsorzy. Katering Lily odpowiada za moją dietę i od pięciu lat
mnie karmi, co nie jest łatwe. Jem od 3,5 do 4 tysięcy kalorii dziennie. Dostarczają mi codziennie sześć posiłków. Firma Xfight i Monster Power, zapewniają mi sprzęt sportowy i odzież. Zawody wspierają
różne inne firmy regionalne i krajowe. Moi sponsorzy też pomagają.
To jest dobra okazja żeby się promować. Imprezy trwają od pięciu do siedmiu dni. Realizujemy programy dla młodzieży, która sportowców tej klasy, do tej pory mogła oglądać tylko w internecie. Później wraz z mistrzami prowadzę zajęcia wychowania fizycznego. Są dwa projekty: “Łączy nas sport nie narkotyki” i “Stop zwolnieniom z W-F”.
Często przypominam o tym w moich social-mediach, jeżeli wszystko wróci do normy serdecznie zapraszam wszystkich 14 kwietnia na zawody.
Fot. Archiwum Hovhannesa Yazichyana