Widzew Łódź wyszarpał w Płocku punkt. Nie był to najlepszy mecz w wykonaniu łodzian, ale – jak przyznał trener Niedźwiedź – gol w doliczonym czasie gry zdecydowanie go przyjezdnym osłodził.
Szkoleniowiec Wisły, Pavol Stano podkreślił po meczu, że strata bramki w taki sposób, jak miało to miejsce w starciu z Widzewem, nie ma prawa zdarzyć się w najwyższej klasie rozgrywkowej [WIĘCEJ]. Ale gol zdobyty przez Jordiego Sancheza nie powinien paść również dlatego, że Hiszpan piłkę wpakował do bramki Krzysztofa Kamińskiego w 96. minucie, a jak wiadomo mecz piłkarski trwa 90 minut…
Oczywiście gra się do ostatniego gwizdka arbitra. Widzew wielokrotnie potwierdzał, że doskonale tę podstawową zasadę piłkarską rozumie – nie tylko w tym sezonie [SPRAWDŹ SZCZEGÓŁY], ale też w swojej długiej historii, w meczach o najwyższą stawkę. Ale 96 czy 97 minut mecze trwają rzadko, nawet przy nowych wytycznych dotyczących przedłużania spotkań, wprowadzonych przy okazji mundialu w Katarze. A ten w Płocku miał trwać 99 minut.
CZYTAJ TEŻ: Remontada Jordiego Sancheza
Sędzia Sylwestrzak w poniedziałek nie miał jednak wyboru. Mecz ok. 62. minuty został przerwy na minimum 6 długich (zwłaszcza dla rozgrzanych na murawie piłkarzy, wybitych z rytmu meczowego) minut, przez dym z rac, który uniemożliwił kontynuowanie gry. Zapewne wielu kibiców zastanawiało się wówczas czy ta przerwa może wpłynąć negatywnie na którykolwiek z zespołów. I jeżeli tak się stało, to ucierpieli na tym gospodarze.
W kolejnych minutach zawodnicy Wisły Płock wyglądali na bardziej zmęczonych niż widzewiacy. Czy to kwestia przygotowania fizycznego, czy zastoju spowodowanego przerwą? Tego jednoznacznie określić się pewnie nie da, ale trzeba pamiętać, że aż 6 zawodników podstawowego składu Wisły ma 30 lub więcej lat na (rekordziści Jakub Rzeźniczak 36. i Piotr Tomasik 35.), a w Widzewie tę granicę przekroczyli tylko Marek Hanousek i Bartłomiej Pawłowski.
– Stracony gol to konsekwencja braku koncentracji i złamania zasad, które mamy w takich sytuacjach – zapewniał po meczu trener Wisły. – Myślę, że to nie był powód naszego straconego gola – dodał, pytany na pomeczowej konferencji prasowej o wpływ odpalenia rac na wynik końcowy meczu. Czy jednak nie jest tak, że im bardziej zmęczony organizm (a każda minuta na boisku w nadal zimowych okolicznościach powinna mieć na to wpływ), tym trudniej o zachowanie koncentracji i uniknięcie błędu?
NIE PRZEGAP: Widzew fauluje najmniej w lidze, a przez to łatwo traci bramki?
W takiej sytuacji jak w poniedziałek czas mógł na korzyść łodzian, którzy w poprzednich meczach potwierdzili, że są dobrze przygotowani fizycznie i już nieraz najgroźniejsi bywali właśnie w ostatniej fazie gry. Tymczasem sędzia po incydencie z racami doliczył do regulaminowego czasu 9 minut, z czego 6 dodatkowych ustalonych zostało przy okazji wspomnianej dłuższej przerwy w grze (osoby zasiadające na stadionie Wisły mogły dostrzec, że po rozmowie z arbitrem technicznym kierownik pierwszej drużyny Widzewa Marcin Pipczyński właśnie tylko pokazał swojej ławce).
Gdyby nie zatrzymanie gry, mecz skończyłby się więc najprawdopodobniej w 93. minucie. Czy wówczas łodzianie wracaliby do domu w znacznie gorszych humorach? Wydaje się, że mecz mógłby potoczyć się inaczej, bo sześć minut zastoju mogło mieć wpływ na dogrzanie i późniejsze boiskowe reakcje zawodników. Na szczęście Widzew skupił się przede wszystkim na grze i dążeniu do odrabiania strat. Im bliżej końcowego gwizdka, tym był groźniejszy czym zapracował na największą nagrodę, czyli gola i uratowanie wyniku trudnego meczu.
Tak źle jeszcze nie było. Czy Widzew ma się czym martwić? [WIĘCEJ]