– Kilka meczów, od których bolały oczy i parę dziwnych wypowiedzi w mediach spowodowały, że odwrócili się od selekcjonera wszyscy. Odwrócili się? Nie, napadli na niego słowem, krytyką, hejtem nawet wtedy, gdy wygrywał – pisze o Jerzym Brzęczku Tomasz Łapiński
Gdy dwa lata temu został selekcjonerem, cieszyłem się. Wiedziałem, że odda się cały tej robocie, zagwarantuje zaangażowanie, wiedzę, pasję. Znałem go dobrze, w końcu kawał czasu spędziliśmy razem na boisku. Czy sobie poradzi? Wszyscy zadawaliśmy wtedy to pytanie. Ale czy jest ktoś, kto daje gwarancję sukcesu w tym zawodzie? Chyba tylko hochsztapler.
Sam wybór jego kandydatury wzbudził ogromne emocje, gorące protesty pokazały, że już na początku pracy jego wizerunek mocno ucierpiał. Mógł się obronić tylko wynikami. A startował meczami z Włochami i Portugalią!
Z uwagą obserwowałem jego poczynania, decyzje jakie podejmował, próby zmian taktyki, szybko zarzucone szukanie innego systemu gry, relacje z zawodnikami, z mediami. Szło mu różnie. Selekcjoner reprezentacji narodowej to jeden z najtrudniejszych zawodów, poddawany surowej ocenie całego rozemocjonowanego społeczeństwa. Wszyscy oczekują cudów, przy bardzo małych możliwościach czasowych wpływu trenera na drużynę.
Zadanie miał trudniejsze niż poprzednicy, bo oni ze ścisłą czołówką mierzyli się sporadycznie, w codziennych meczach ścierali się raczej ze średniakami europejskimi, on miał przed sobą Ligę Narodów, Dywizję A, czyli top topów.
Próbował trenować reprezentację, zmienić jej sposób gry, ale po dwóch porażkach, rozegranych eksperymentalną taktyką z Portugalią i Włochami, zarzucił pomysł. Uznał, że w dwa dni nie nauczy piłkarzy nowego sposobu gry, a opinia publiczna nie wykaże się cierpliwością i zrozumieniem.
Jurek skupił się na wyniku, ucierpiał styl gry.
Kilka meczów, od których bolały oczy i parę dziwnych wypowiedzi w mediach spowodowały, że odwrócili się od selekcjonera wszyscy. Odwrócili się? Nie, napadli na niego słowem, krytyką, hejtem nawet wtedy, gdy wygrywał. Zewsząd otoczyła go niechęć nieadekwatna do zdobyczy punktowych drużyny, a on podsycał ten atak ukazując siebie jako oblężonego bohatera. Później przyłożył sobie książkową biografią („W grze” Małgorzata Domagalik), mocno, celnie, aż posada się zachwiała. Ostatni gwóźdź do „trumny” przybił lider drużyny, obnażając konflikt wewnętrzny reprezentacji. Taki cios łaski, ale zadany w plecy, z zaskoczenia, sugerujący wcześniejszą, trwającą w ukryciu wojnę.
Brzękol cele zrealizował, posiwiał do szczętu, zamknął się w sobie, doświadczenie zebrał bezcenne. Teraz tylko będzie musiał bardzo mocno się starać, by ukryć nerwicę. Znam go, widziałem na jego twarzy, ile go ta praca kosztowała.
Zastanowi się pewnie czy warto było sugerować, że powiązania rodzinne są ważniejsze od profesjonalnych, piłkarskich ocen? Pomyśli, czy warto było aż tak się starać, wbrew otoczeniu, o pozostanie psychologa w sztabie? Czy trener, który przykłada tak dużą wagę do relacji, może pozwolić sobie na zepsucie stosunków z najważniejszym piłkarzem w drużynie? Pewnie zada sobie pytanie, czy było warto?
A co wy, drodzy czytelnicy, odpowiecie na nie? Czy było warto wygrać grupę eliminacyjną i awansować na Mistrzostwa Europy? Czy było warto utrzymać się w Dywizji A, Ligi Narodów?
Dziękuję Jurek!