Wychowankowie ŁKS-u wzbudzają coraz większe zainteresowanie europejskich klubów. Jan Łabędzki niebawem zadebiutuje we włoskiej ekstraklasie, a klub zarabia spore pieniądze.
Kiedyś to była norma, że szkółka ŁKS-u produkowała solidnych ligowców, a nawet piłkarzy, którzy robili kariery międzynarodowe. To z dawnego, piaszczystego boiska przy al. Unii w świat wyruszyli między innymi Jacek Ziober, Tomasz Wieszczycki, Paweł Golański i Marek Saganowski. Później klub upadał, a wraz z nim upadało szkolenie.
Dopiero w czasie odbudowy, gdy do klubu przyszedł Krzysztof Przytuła, zaczęto reformować szkolenie. Oprócz efektownego stylu gry, filozofia ŁKS-u miała opierać się na wychowywaniu nowych piłkarzy.
Najlepsi juniorzy mieli stanowić o sile drużyny. Liczono, że w przyszłości będzie można ich sprzedać za dobre pieniądze. W ten sposób wypromowano Jana Sobocińskiego. Blisko był Piotr Pyrdoł, ale przez złe wybory, a także pech, bo trapiły go kontuzje, skończył w Pogoni Siedlce.
Później był Mateusz Kowalczyk. Chociaż nie jest wychowankiem ŁKS-u, to w łódzkiej akademii zbierał szlify i w wieku 20 lat został powołany do reprezentacji Polski. Klub z al. Unii zarobił na nim milion euro. O tym, żeby włączyć go do pierwszej drużyny zadecydował Janusz Dziedzic, dyrektor sportowy, który przejął stanowisko od Przytuły.
– Widziałem w nim wszystkie cechy, których potrzebuje nowoczesny środkowy pomocnik. Miał 19 lat, a grał do przodu jak niejeden trzydziestolatek. Już w sezonie przed tym jak zrobiliśmy awans, dostawał pierwsze minuty – mówił Dziedzic.
Z Kowalczykiem do drużyny wszedł Aleksander Bobek. To, podobnie jak Pyrdoł i Sobociński, wychowanek ŁKS-u. Młody bramkarz jeszcze nie zadebiutował w zespole seniorów, a już zainteresowały się nim europejskie kluby. Doceniano go za to, że przy dobrych warunkach fizycznych jest bardzo sprawny i szybki.
Bobkowi przedstawiono plan na rozwój. Włączony do pierwszej drużyny miał być wsparciem dla Dawida Arndta. Bronił w Pucharze Polski ze Stalą Mielec, ale w lidze nie podnosił się z ławki. Szansę dostał przez przypadek. Przed meczem z Podbeskidziem Arndt miał zatrucie pokarmowe. Postawiono na Bobka, który miejsca w bramce już nie oddał.
Grał świetnie i był jednym z filarów ŁKS-u w sezonie, w którym drużyna prowadzona przez Kazimierza Moskala wywalczyła awans do polskiej elity. Podobnie jak Kowalczyk, miał wtedy 19 lat. Na stadionie Króla pojawiali się skauci dużych europejskich klubów. Między innymi Juventusu, ale były też oferty z Francji i krajów Beneluksu.
– Udało się wypromować naszych młodych zawodników. Grali Mateusz Kowalczyk i Aleksander Bobek urodzeni w 2004 roku. Nagle na ŁKS zaczęły przyjeżdżać skauci wielkich, europejskich klubów. Zdradzę, że regularnie pojawiali się przedstawiciele m.in Feyenoordu, FC Kopenhaga – zdradza Dziedzic.
Bobek odmawiał, bo marzył o tym, żeby w ukochanym klubie rozegrać sezon w ekstraklasie. Chociaż nie był głównym winowajcą, to ełkaesiacy spadli. Nadal pozostawał gorącym nazwiskiem na rynku transferowym. Najbardziej zdeterminowane było KRC Genk. To klub, który słynie ze szkolenia bramkarzy. W ostatniej dekadzie z Genku aż sześciu graczy trafiło do pięciu najmocniejszych lig w Europie.
Transfer upadł, chociaż jak słyszymy, Genk dokładnie prześwietliło Bobka. Belgowie chcieli zapłacić za potencjał, który oszlifować miał Guy Martens, człowiek, który wychował Thibo Courtouisa.
Dosyć nieoczekiwanie ŁKS sprzedał innego wychowanka. Zanim Jana Łabędzkiego włączono do pierwszej drużyny ŁKS-u, za sobą miał debiut w młodzieżowej reprezentacji Polski. W ekstraklasie dostał szansę już w listopadzie 2023 roku, ale chwilę później był bohaterem afery i stracił kilka miesięcy. Grał w trzeciej drużynie ŁKS-u i rezerwach. Zanim na dobre wrócił do seniorów, wypatrzyli go skauci Bolonii. To klub, w którym rozwija się Kacper Urbański, 20-letni reprezentant Polski, o którym mówi się, że będzie następcą Piotra Zielińskiego.
– Janek był jednym z kilku młodych zawodników naszej akademii, w którym widzieliśmy potencjał na tyle duży, że wiedzieliśmy, że może w niedalekiej przyszłości zaistnieć w pierwszym zespole. Podobną drogą przeszedł wcześniej Mateusz Kowalczyk i Aleksander Bobek. Życie pokazuje, że to była dobra decyzja – tłumaczy były dyrektor sportowy ŁKS-u.
Marco Di Vaio, ,dyrektor sportowy Bolonii, o Łabędzkim wiedział wszystko – miał nagrane jego występy z ostatnich dwóch lat. Wychowanek ŁKS-u zagrał kilka meczów w drużynach młodzieżowych, ale już podczas przerwy na reprezentację włączono go do seniorów. Debiut w Serie A zbliża się wielkimi krokami.
ŁKS cały czas liczy, że uda się sprzedać Bobka za duże pieniądze. Wychowanek jest najlepszym bramkarzem zaplecza ekstraklasy, praktycznie w każdym meczu wyróżnia się, pokazując interwencję, która później trafia do telewizyjnych powtórek najlepszych akcji kolejki. Nie jest jedyny, bo coraz głośniej robi się o Antonim Młynarczyku.
Urodzony w Łasku skrzydłowy grał dla ŁKS-u już w rundzie rewanżowej ekstraklasy. Strzelił gola w meczu z Pogonią Szczecin, wyróżniał się nawet na tle doświadczonych kolegów. To jeden z najszybszych skrzydłowych w lidze. A przy tym dysponuje świetną techniką.
Dowiedzieliśmy się, że Młynarczykiem zainteresowały się już znane zachodnie kluby. Na meczu z GKS-em Tychy pojawili się przedstawiciele z ligi portugalskiej. To kolejny zawodnik, który prędzej czy później wyfrunie z ŁKS-u w świat. Jego wartość tylko wzrasta, bo w ubiegłym tygodniu strzelił gola w meczu młodzieżowych reprezentacji Polski i Niemiec.
Wszyscy wychowankowie, którzy już odeszli z ŁKS-u, albo jest o nich głośno, pracowali z Marcinem Matysiakiem. Trener, który obecnie wspiera departament szkolenia klubu z al. Unii, potrafił oszlifować młode diamenty, tak by błyszczały w rozgrywkach krajowych. Kolejnym krokiem jest wyjazd do Europy. Niedługo znowu może być głośno o łódzkiej akademii, która wypuszcza w świat świetnych piłkarzy. A to duży krok do tego, żeby ŁKS wrócił do ekstraklasy i walczył w niej o coś więcej niż utrzymanie.