Gol Pirula w drugiej połowie dał ŁKS-owi zwycięstwo nad Arką Gdynia w pierwszej rundzie baraży o awans do ekstraklasy. W niedzielę na decydujący mecz do Łodzi przyjedzie Górnik Łęczna.
Pierwsza połowa gdyńskiego półfinału barażów rozgrywała się praktycznie na jednej połowie, skupiała pod jedną bramką. Arka rozpoczęła bowiem z ultraofensywnym nastawieniem, grając z taką intensywnością i agresją, jakby chciała zamknąć sprawę awansu w kilka minut. ŁKS dał się całkowicie zdominować i zamknąć w polu karnym. Gospodarze już pierwsze akcje kończyli bardzo groźnymi strzałami, a ełkaesiacy nie potrafili nijak na nie odpowiedzieć. Żółto-niebiescy grali ekstremalnie wysokim pressingiem, górowali nad łodzianami determinacją, walecznością, nieustępliwością. Druga linia drużyny Marcina Pogorzały praktycznie nie istniała. Piłkarze w żółtych koszulkach ostrymi wejściami momentalnie kasowali kontrataki ŁKS-u. Pod bramką Arkadiusza Malarza kilkukrotnie było bardzo gorąco i po kilkunastu minutach gdynianie mogli prowadzić już trzema czy czterema bramkami. Arce brakowało jedynie skuteczności i odpowiedniego wykończenia.
Biało-czerwono-białym udało się dłużej utrzymać przy piłce dopiero w okolicach 15. minuty, a pierwszą (i jedyną przed przerwą) groźną sytuację stworzyć w 25. minucie. Trąbka wspaniale rozegrał na jeden kontakt z Ricardinho. W efekcie Brazylijczyk znalazł się sam na sam z Kajzerem. Nie potrafił jednak wykorzystać tej wyśmienitej sytuacji.
Wydawało się, że ŁKS musi przeczekać napór gdynian i poczekać, aż gospodarze nieco opadną z sił, a ich początkowy zapał się ulotni. Mijały jednak kolejne minuty i tempo gry żółto-niebieskich wcale nie malało. Wręcz przeciwnie – piłkarze z Trójmiasta grali tak intensywnie, jakby o awansie miał decydować złoty gol, poruszali się na połowie ŁKS-u z zaskakującą i bardzo niepokojącą zarazem swobodą. Powoli można było się już pogubić w rachunkach, licząc sytuacje, w których centymetry dzieliły ich od otwarcia wyniku meczu. Do przerwy utrzymał się jednak bezbramkowy remis.
W drugiej połowie obraz gry się odmienił. Rywalizacja stała się bardziej wyrównana, gra nie była już tak płynna – przerywały ją faule i urazy. Dość nieoczekiwaną okazję miał ŁKS w 53. minucie. Rozwandowicz wykonywał rzut wolny z bardzo dużej odległości. Oddał strzał po ziemi. Nie było to najpotężniejsze uderzenie sezonu, ale Kajzer był tak zasłonięty, że miał niemałe problemy z interwencją i w ostatniej chwili zdążył sparować piłkę zmierzającą w sam róg jego bramki.
Pierwszy kwadrans drugiej połowy był dosyć wyrównany, ale w okolicach 60. minuty stało się wreszcie to, co stać się prędzej czy później musiało – Arkowcy zaczęli odczuwać trudy tempa, które narzucili w pierwszych minutach spotkania. W efekcie spuścili nieco z tonu i po raz pierwszy w tym meczu ŁKS mógł zacząć spokojnie budować atak pozycyjny. Efekty przyszły bardzo szybko – w 62. minucie kombinacyjną akcję ŁKS-u zakończył strzał Ricardinho. Raptem dwie minuty później łodzianie wykonywali rzut rożny. Wolski przeciągnął dośrodkowanie, ale w efekcie jego błędu piłka trafiła do Domingueza. Dominguez trzeźwo dostrzegł Pirulo ustawionego przed linią pola karnego. Dograł do niego piłkę, a ten tylko uniósł głowę, naładował magazynek i zrobił to, co potrafi najlepiej – przyjął piłkę, błyskawicznie złożył się do strzału z lewej nogi i z delikatną rotacją uderzył w stronę dalszego słupka bramki Arki. Kajzer nie zdążył dopaść do piłki i sektor gości eksplodował – mieliśmy 0:1!
Co istotne, w pierwszych minutach po zdobyciu bramki ŁKS nie pozwolił gospodarzom powrócić do sposobu gry, jaki narzucili w pierwszej połowie. Łodzianie nie zamknęli się we własnym polu karnym, wciąż prowadzili z gdynianami wymianę ciosów. Dopiero od 80. minuty oglądaliśmy obraz gry typowy dla końcówki meczu, o którego losach może zdecydować jedna bramka. Gra była nerwowa, rwana, lecz nieprawdopodobnie emocjonująca, trzymająca w ogromnym napięciu do samego końca.
Arka starała się zagrażać ŁKS-owi po dośrodkowaniach i stałych fragmentach gry, a ełkaesiacy starali się głównie wybijać piłkę jak najdalej od pola karnego i szukać szansy w pojedynczych kontratakach. Każda sekunda zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Rajdy Rosołka. Dalekie wrzuty z autu Żebrowskiego. Strzały z dystansu Dei. Ale, co najważniejsze po wszystkich tych sytuacjach pewne interwencje Malarza. Cisza, napięcie, wyczekiwanie wydawały się nie mieć końca. Aż wreszcie ciszę rozdarł upragniony, wyczekany przez kibiców biało-czerwono-białych gwizdek Szymona Marciniaka. ŁKS w finale barażów!
W pierwszym spotkaniu barażowym GKS Tychy zremisował na swoim stadionie z Górnikiem Łęczna 1:1, ale przegrał rywalizację w rzutach karnych. Finał rozegrany zostanie w niedzielę o godzinie 20:30 na stadionie w Łodzi. Zwycięzca awansuje do ekstraklasy.
Arka Gdynia – ŁKS 0:1 (0:0)
0:1 – Pirulo 64.
ŁKS: Malarz – Dankowski (59. Wolski), Moros, Marciniak, Klimczak (70 Dąbrowski) – Rozwandowicz (85. Koprowski), Dominguez (85. Tosik), Trąbka – Pirulo (85. Nawotka), Ricardinho, Gryszkiewicz
Arka Gdynia: Kajzer, Kasperkiewicz, Marcjanik, Danch, Letniowski, Deja, Hiszpański (89. Vinicius), Aleman, Valcarce (76. Siemaszko), Żebrowski, Rosołek