W Widzewie grał 4,5 roku, przechodząc długą drogę od zespołu juniorów starszych do pierwszej drużyny, w której rozegrał 40 meczów ligowych. Teraz jest mocnym punktem Puszczy Niepołomice, z którą awansował właśnie do PKO Ekstraklasy. Pierwszy mecz w elicie beniaminek zagra przy Piłsudskiego 138 w Łodzi…
Łódzki Sport: Jakie to uczucie awansować do PKO Ekstraklasy? Co czułeś po końcowym gwizdku finału baraży?
Marcel Pięczek: Pierwsze, co pojawiło się w głowie, to niedowierzanie. Już w końcowych minutach meczu czułem ścisk w brzuchu, zwłaszcza że zszedłem z boiska w drugiej połowie dogrywki, więc nie miałem już wpływu na to, co działo się na boisku.
Nogi w dogrywce były dużo cięższe?
– Nie, wręcz przeciwnie. Nie myślałem wtedy o tym. Jak zdobyliśmy bramkę to w każdego z nas wstąpiły nowe siły. Ale w samej końcówce, jak już czekaliśmy na ostatni gwizdek, a w międzyczasie mieliśmy chociażby jeszcze sytuację sam na sam, te emocje były niesamowite. Niektórzy zawodnicy poszli nawet do szatni, bo nie mogli patrzeć na to, co działo się na boisku. To były olbrzymie emocje zakończone eksplozją niesamowitej euforii, której nikt się nie spodziewał.
Czy awans do ekstraklasy był na liście twoich sportowych marzeń?
– Z tymi marzeniami to jest tak, że staram się myśleć w kategorii marzenia/cele. Marzę o tym, co mogę osiągnąć i potem robię wszystko, by tak się faktycznie stało. Myślę, że większość młodych piłkarzy chce zagrać kiedyś w ekstraklasie, a przynajmniej do niej awansować. Jeśli jest taka możliwość to chcesz to zrobić. W Niepołomicach udało nam się wspólnie osiągnąć coś wielkiego i to w sytuacji, gdy przed sezonem wiele osób skazywało nas na spadek z ligi. Miałem nawet taki krótki moment podczas niedawnego urlopu, kiedy w trakcie odpoczynku dotarło do mnie to, co się stało i aż sam się siebie zapytałem: co my odwaliliśmy? Potrzebowałem chwili, żeby to przyswoić.
CZYTAJ TEŻ: Prezes Widzewa: „Jesteśmy gotowi na transfer gotówkowy”
Jak to się stało, że w barażach zostałeś królem asyst?
– Nie wiem, kto wymyśla takie pseudonimy [śmiech], ale to bardzo miłe. W czasie gry człowiek się jednak nie zastanawia nad tym, czy w czymś jest wyćwiczony, czy nie. Za mną po prostu dobry sezon, w którym zanotowałem kilka asyst (6 w 29 występach sezonu zasadniczego – przyp. red.). Tu, podobnie jak w przypadku bramek, w pewnym momencie pojawia się głód kolejnych. Jak idzie to jesteś pewniejszy siebie i zaczynasz szukać, kombinować. Dzięki temu w dwóch meczach barażowych udało mi się wypracować kolegom gole aż trzykrotnie. Najważniejsze, że daje to efekt drużynie.
Nie byliście faworytem baraży, ale z przebiegu meczów i ich wyników w pełni na ten awans zasłużyliście.
– Przed meczami barażowymi najczęściej zakłada się minimalne wyniki, typu 1:0. A tu 4:1 z Wisłą w Krakowie, potem 3:2 z Bruk-Bet Termaliką w Niecieczy po dogrywce. Znajomi śmiali się, że komentatorzy mówili w telewizji w trakcie tego ostatniego spotkania, że oglądają mecz lepszy niż finał Ligi Mistrzów, gdzie działo się niewiele i skończyło się właśnie skromnym 1:0. W takim stylu ten awans smakuje jeszcze lepiej.
Który z meczów barażowych był trudniejszy?
– Jadąc na Wisłę rozmawialiśmy między sobą o tym, że nie mamy nic do stracenia. Co ma być, to będzie. Najważniejsze, żeby wyjść na luzie i dać z siebie wszystko. Mecz ułożył się po naszej myśli. 1:0, 2:0 i przerwa, w dodatku rywal praktycznie nam nie zagroził. Dobrze broniliśmy. Po przerwie działo się już dużo więcej. Długo cierpieliśmy na boisku. Z Bruk-Bet Termaliką było zupełnie inaczej. Czuliśmy z tyłu głowy, że możemy osiągnąć coś dużego. Pierwsza połowa to był faktycznie taki typowy finał baraży. 0:0, „wąchanie” przeciwnika, ograniczenie do minimum błędów, żeby tylko nic głupio nie stracić. W drugiej połowie sytuacja się zmieniła. Posypały się bramki, najpierw goniliśmy wynik, potem go broniliśmy. W dogrywce rywal jeszcze bardziej się otworzył, ale to my mieliśmy więcej sytuacji.
Co czuliście przy 0:1 w Niecieczy? Potrzebowaliście dodatkowej motywacji, żeby podnieść się po takim ciosie?
– Nie, nic takiego nie było potrzebne. Pojawiły się myśli, że będzie ciężko, ale nie mogliśmy złożyć broni. Zareagowaliśmy błyskawicznie, a z dołka podnieśliśmy się w najlepszy możliwy sposób, szybko strzelając dwie bramki i odwracając losy spotkania.
Dla ciebie sam awans to wielka nagroda za udane sezony w Puszczy, ale kolejny prezent to chyba terminarz. Cieszysz się, że sezon w elicie zaczniecie właśnie od meczu z Widzewem i to w twoim mieście, w Łodzi?
– Tak, bardzo się cieszę. To pierwsza, historyczna kolejka dla klubu, premierowy mecz w ekstraklasie. Dla mnie powinien to być miły, sympatyczny powrót, ale nie czas i nie miejsce, żeby się tym „podpalać”, choć na pewno nie mogę się tego dnia doczekać.
Pamiętasz, jak gra się w Sercu Łodzi dla kilkunastu tysięcy rozentuzjazmowanych kibiców?
– Jak mógłbym nie pamiętać? Fajnie będzie wrócić, spotkać się na najwyższym szczeblu. Byłem tu już przecież z Puszczą w pierwszej lidze, ale teraz oba kluby są w zupełnie innym miejscu.
Śledzisz Widzew w PKO Ekstraklasie?
– Oczywiście, chociaż ja ogólnie interesuję się piłką nożną i lubię być na bieżąco. Dlatego wiem dobrze, jak radzi sobie zespół trenera Niedźwiedzia.
NIE PRZEGAP: Właściciel Widzewa zapowiada kolejne transfery
Dużo zmieniło się w klubie i drużynie od czasu, kiedy byłeś w Widzewie. Znasz osobiście któregoś z piłkarzy występujących aktualnie w czerwono-biało-czerwonych barwach?
– W pierwszej lidze miałem w szatni Widzewa jeszcze wielu kolegów. Awans wywalczyli Mati Michalski, Daniel Tanżyna, Krystian Nowak. Teraz został już chyba tylko Patryk Stępiński, z którym jednak już się raczej mijaliśmy. Jak wracał do klubu to dla mnie była to akurat końcówka.
Nie masz trochę żalu do Widzewa, że w pewnym momencie cię skreślił?
– Nie myślę o tym. Moja kariera potoczyła się tak, że dotarłem do ekstraklasy rok po Widzewie i mam szansę się tu z nim spotkać. Taki los piłkarza. Grasz tam, gdzie cię chcą i potrzebują, a wychowankom w dużych klubach, a takim jest przecież bezwzględnie Widzew, zawsze jest trudniej. Cieszę się, że mogłem w tym klubie być i grać. Z sentymentem wspominam czas, gdy do pierwszej drużyny wprowadzał mnie trener Mroczkowski, który też wymyślił dla mnie grę na boku obrony. Wszystkie moje dotychczasowe doświadczenia złożyły się na to, że osiągnąłem historyczny wynik, ale nie z Widzewem, tylko już z Puszczą. Piszemy tu piękną historię i mam nadzieję, że jeszcze sporo przed nami.
Rozmawiał Marcin Olczyk