Sancheza po meczu z Cracovią polubili chyba wszyscy, a niektórzy wręcz pokochali. Pewien kibic z wieloletnim stażem opowiadał mi po meczu, że… „Widzew ma nowego Smolarka”. Ja zalecam wprawdzie lekkie stonowanie emocji, zachowanie odpowiednich proporcji, ale sam fakt, że komuś, kto na Widzew chodzi i patrzy od lat przyszło w ogóle do głowy takie porównanie, sporo mówi tak o Sanchezie, jak i o nastrojach przy al. Piłsudskiego. A te są bardzo dobre, bo przecież Widzew nie tylko efektownie pokonał Cracovię, ale przez większość meczu był zespołem lepszym, a przede wszystkim takim, który stworzył sobie dużo więcej sytuacji.
„Sytuacje” i „skuteczność” to słowa klucze przy opisywaniu drużyny Janusza Niedźwiedzia grającej na własnym boisku, a także przy opisywaniu Sancheza. W piątek oddał 6 strzałów – 4 z nich były celne, jeden w poprzeczkę, jeden dość groźny, bo kończący akcję po zejściu z lewego skrzydła. W jego grze zgadzało się niemal wszystko – dał zespołowi bardzo dużo zarówno w ofensywie, jak i defensywie, bo przecież często inicjował pressing, był też we własnym polu karnym przy stałych fragmentach gry. Nawet w samej końcówce, gdy grał już z rozciętą skórą w okolicach łuku brwiowego, nie odpuszczał ani na moment i gdyby mecz potrwał jeszcze kilka minut, wyglądałby pewnie jak słynny Anglik Terry Butcher, kończący mecz ze Szwecją w zakrwawionej koszulce i z czerwonym bandażem na głowie. Ale tu w te wszystkie pochwały wpleść trzeba słowo „skuteczność”, a raczej jej brak. Mam przekonanie graniczące z pewnością, że gdyby Widzew tego meczu nie wygrał, gdyby skończyło się, jak z Lechią, Sanchez chwalony by nie był, bo do dobrego wyniku zabrakłoby właśnie jego bramki.
Mam wrażenie, że Widzew w ostatnich tygodniach ma twarz Jordiego Sancheza i Dominika Kuna. To zespół walczący i świetnie biegający – w meczach z Legią i Wisłą Płock łodzianie przebiegli powyżej 120 km (123,11 z Legią to drugi najlepszy wynik w sezonie) i oba te wyniki są w dziesiątce najlepszych wyników Ekstraklasy w tym sezonie. A rozegrano przecież już 78 meczów, co sprawia, że pod uwagę bierzemy 156 wyników!
CZYTAJ TAKŻE >>> A może jednak zrobić krok w tył? [FELIETON]
Tylko 9 piłkarzy biegło w tym sezonie szybciej niż Jordi Sanchez (34,65 km/h) w meczu z Lechem Poznań. Wyniki indywidualne Dominika Kuna jeśli chodzi o przebiegnięte kilometry? Dwa najlepsze w siódemce najlepszych wyników Ekstraklasy, powyżej 12,5 km. A obaj do szybkości, wytrzymałości i zaciętości dorzucają przecież niezłe umiejętności piłkarskie. Może nie najwyższe, ale wystarczające, by dużo dać drużynie. Gdyby były wyższe – zapewnie obu piłkarzy nie byłoby w zespole beniaminka. Ze swoim budżetem Widzew szukać musi nowych piłkarzy nie wśród gwiazd, a w gronie graczy, którym albo czegoś brakuje, albo w których piłkarskich przygodach coś poszło nie tak. Nie ma w tym nic złego, po prostu selekcja jest trudna i obarczona dużym ryzykiem. Skuteczność przy Piłsudskiego i tak jest dobra, ale o tych ograniczeniach trzeba pamiętać, patrząc na takich graczy jak Sanchez, Kun, czy potwornie (i niemal bezkarnie!) skasowany przez Rakoczego Fabio Nunes. Gdyby Hiszpan i Portugalczyk ograniczeń nie mieli – graliby w swoich krajach. U nas się wyróżniają, u siebie mieli naprawdę potężną konkurencję i selekcję. Iberyjski kierunek nie od dziś wydaje się jednak idealny dla polskich skautów.
Graczy z cienia z Hiszpanii i Portugalii przyciąga do Polski fakt, że tu mogą się poczuć jak piłkarze. Tacy prawdziwi piłkarze, a nie goście z cienia. Sanchez przyznaje to w każdej rozmowie – gra na pięknych stadionach, jest rozpoznawany na ulicach i w restauracjach, kibice skandują jego imię, zdjęcia pojawiają się w gazetach, a mecze można oglądać w telewizji. Na Półwyspie Iberyjskim takie szczęście ma tylko kilkuset graczy z kilkuset tysięcy, którzy o takich karierach marzą.
Sanchez to klasyczny przykład Hiszpana trafiającego do naszej ligi (pomijając fakt, że gra bardziej fizycznie niż technicznie, ale to akurat inna sprawa). Od 2014 grał w aż 10 klubach, ma za sobą wiele spotkań na boisku z piłkarzami, których nazwiska coś znaczą dla kibica (Jordi najlepszych spotkał w rezerwach Valencii, trenując też z prowadzoną przez Marcelino pierwszą drużyną. Chwali się grą z Ferranem Torresem i Rafą Mirem). Ale wszędzie czegoś brakowało. Teraz liczy, że w Łodzi znajdzie swoją Ziemię Obiecaną i ma na to naprawdę duże szanse.
W temacie zaś szans. Kilka tygodni temu pokazałem w swoim felietonie tweeta Piotra Klimka, szacującego szanse drużyn na poszczególne miejsca. Widzew wydawał się pewnym kandydatem do spadku. Po ostatnich wynikach szanse na utrzymanie łodzian, obliczone na podstawie oczekiwanych zdobytych punktów przez wszystkie zespoły, wzrosły do 33 procent, co oznacza, że trzy drużyny wydają się być w gorszej sytuacji.
Zacząłem od Smolarka i Cracovii, tym samym zakończę. Dariusz Kuczmera przypomniał na łamach „Dziennika Łódzkiego” mecz Widzewa z Cracovią z 1983 roku, gdy łodzianie rozjechali Pasy aż 7:0. Wspomniał też, że mecz ten okupiony został kontuzją Włodzimierza Smolarka, która utrudniła walkę o mistrza Polski z Lechem Poznań. Wtedy aż tak bardzo wprawdzie nie utrudniła, bo Widzew mistrzostwo przegrał kolejkę wcześniej, a dwa ostatnie mecze i tak wygrał, ale takie rzeczy zostają w pamięci, podobnie jak piątkowy uraz Fabio Nunesa. Portugalczyk, podobnie jak Smolarek straci wiele miesięcy i też będzie go piekielnie brakować w walce o utrzymanie. Trzymamy kciuki za powrót do zdrowia.
CZYTAJ TAKŻE >>> Bilet na Widzew to towar luksusowy [FELIETON]
Żelisław Żyżyński, Canal+Sport