Słaba jesień, obiecująca wiosna – jak doszło do przemiany Leventa Gulena?
Łódzki Klub Sportowy przedłużył kontrakt ze szwajcarskim defensorem do czerwca 2026 roku, z opcją jego prolongowania o kolejne dwanaście miesięcy.
– Wiem, że w poprzednim sezonie wiele rzeczy nie poszło po naszej myśli. Chcę być częścią drużyny, która spróbuje to naprawić. Bardzo zależy mi na tym, żeby ciężką pracą udowodnić kibicom swoją wartość – powiedział piłkarz.
Jak Gulen z anonimowego i apatycznego obrońcy stał się istotnym ogniwem defensywy ŁKS-u?
30-latek do trafił do ŁKS-u pod koniec letniego okienka transferowego w 2023 roku. Początek sezonu pokazał, że jednak na półprawym stoperze nie można polegać wyłącznie na Nacho Monsalve, więc ŁKS zaczął się rozglądać za kimś do rywalizacji z Hiszpanem. Padło na Gulena, który miał już doświadczenie na poziomie ekstraklasy. Szwajcar w rozgrywkach 2022/23 reprezentował barwy Miedzi Legnica. Był podstawowym zawodnikiem – rozegrał 27 meczów (ponad 2300 minut) i o ile Miedź spadła z ligi, to sam zawodnik spisywał się całkiem nieźle. Jego transfer do ŁKS-u wydawał się więc być logicznym posunięciem łódzkich działaczy.
Początki Leventa w nowym klubie nie były jednak łatwe. Gulen zadebiutował w podstawowym składzie ŁKS-u na początku października, w spotkaniu z Radomiakiem Radom. Delikatnie rzecz ujmując, to nie były dobre zawody w jego wykonaniu. Mógł wylecieć z boiska już po pół godzinie gry i tylko interwencja wozu VAR sprawiła, że stało się inaczej. Gulen i tak jednak został zmieniony już w przerwie meczu, a Łódzki Klub Sportowy przegrał to spotkanie aż 0:3. Potem obrońca przesiedział kolejne trzy mecze na ławce rezerwowych i dopiero w listopadzie wrócił do składu. Wystąpił we wszystkich czterech ostatnich starciach łodzian w roku 2023, ale nie wyróżnił się niczym szczególnym. W pierwszych czterech meczach następnych dwunastu miesięcy zaliczył okrągłe zero minut i dopiero od marca na stałe wskoczył do pierwszej jedenastki.
Od rozgrywanego na początku tego miesiąca meczu z Puszczą Niepołomice wystąpił w kolejnych dwunastu spotkaniach od pierwszej do ostatniej minuty, tworząc z Rahilem Mammadovem żelazny duet środkowych obrońców. Gulen nie grał wybitnie, ale w porównaniu do jesieni była widoczna w jego grze zdecydowana poprawa. Stał się pewniejszy – zarówno w odbiorze, jak i mając piłkę przy nodze. Szczególnie dobrze wypadł w spotkaniu z Cracovią (2:2). W tamtej rywalizacji zaliczył sześć wybić, sześć razy zablokował strzał rywala, wygrał sześć pojedynków główkowych (100 proc. skuteczności) i trzy pojedynki na ziemi (również 100 proc. skuteczności). Wydaje się, że kluczowe w jego przemianie okazała się zaufanie, jakim obdarzył go trener Marcin Matysiak. U Kazimierza Moskala i Piotra Stokowca Gulen nie mógł liczyć na pewne miejsce w podstawowym składzie. Matysiak mu je zapewnił i – jak już wspomniałem – przyniosło to wymierne efekty.
Podsumowując, Gulen nie jest i nigdy nie będzie nowym Paolo Maldinim, ale Szwajcar jak najbardziej ma zadatki na to, żeby na poziomie pierwszej ligi stanowić o sile łódzkiej defensywy. Jeśli będzie miał na boisku obok siebie kogoś, kto go poprowadzi, to jest duża szansa na to, że tak się stanie. Według mnie – przynajmniej na papierze – prolongata umowy z Gulenem to logiczny i dobry ruch Roberta Grafa, wiceprezesa ds. sportu ŁKS-u.