Miało być przełamanie i wypunktowanie słabości jednego z najsłabszych zespołów w lidze. Piątkowy mecz udowodnił jednak, że jeden z najsłabszych zespołów w lidze jest od ŁKS-u o klasę lepszy. Z pomyłek, błędów i niedokładnych zagrań łodzian można by skleić kilkuminutową kompilację w konwencji skeczów Benny’ego Hilla. Gdyby nie Aleksander Bobek w bramce i fura szczęścia ŁKS przegrałby dwa razy wyżej.
Początek meczu był bardzo spokojny – gra toczyła się głównie w środkowej strefie boiska, obie strony miały problem ze zbliżeniem się pod bramkę rywali. Już pierwsza groźniejsza akcja przyniosła jednak otwarcie wyniku. Po rzucie wolnym wykonywanym przez gości ełkaesiacy próbowali wybijać piłkę tak niefortunnie, że ta trafiła pod nogi jednego z rywali. W stronę Aleksandra Bobka szybko pofrunął kąśliwy strzał zza pola karnego. Jego kierunek zmienił ustawiony w „szesnastce” Kopacz, a to zmyliło Aleksandra Bobka, który po chwili musiał wyciągać piłkę z siatki.
Po sytuacji bramkowej mecz nieco się otworzył. Poprawiła się także gra ŁKS-u, który przesunął się wyżej i wreszcie zaczął oddawać celne strzały na bramkę rywala – w 15. minucie szczęścia z rzutu wolnego szukał Ramirez, kilkadziesiąt sekund później mocno uderzał z okolic linii szesnastego metra Janczukowicz.
Po kilkuminutowym okresie szybszej gry łodzian rywalizacja znów się jednak wyrównała. W grze obu drużyn brakowało przyspieszenia akcji, gry na jeden-dwa kontakty. Gorąco zrobiło się dopiero w 25. minucie, gdy niewiele brakowało, by stały fragment gry ponownie przyniósł gościom gola. Tym razem ełkaesiacy wyszli jednak z zamieszania w polu karnym obronną ręką.
Przez kolejnych kilkanaście minut działo się niewiele. Gra ponownie toczyła się przede wszystkim w środkowej strefie boiska, ze wskazaniem na Zagłębie. Ełkaesiacy próbowali przechwytywać piłkę i wyprowadzać kontrataki, ale ich akcje zazwyczaj szybko przerywały niedokładne zagrania (których było w grze drużyny Piotra Stokowca zdecydowanie za dużo) lub gwizdek Sebastiana Krasnego (który był w swoich decyzjach wyjątkowo skrupulatny). Do końca pierwszej połowy wynik nie uległ już zmianie.
Po przerwie scenariusz był taki sam, jak w pierwszej połowie: szybki stały fragment gry, zamieszanie w polu karnym i gol dla gości – Aleksander Bobek obronił strzał z niewielkiej odległości po rzucie wolnym lecz po chwili wybił piłkę wprost pod nogi Ławniczaka, który bez problemu wpakował ją do bramki.
Niestety po łodzianach nie było widać pozytywnej reakcji na taki przebieg wydarzeń. Wręcz przeciwnie – w kolejnych minutach to Zagłębie było bliższe zdobycia trzeciej bramki niż ŁKS wyrównania. Na grę łodzian w kolejnych minutach najlepiej spuścić zasłonę milczenia. Dość powiedzieć, że niemal cudem uniknęli straty trzech kolejnych goli. W ofensywie nadzieję mogły dawać im głównie pojedyncze zrywy Kaya Tejana i zalążki kontr, przerywanych zanim komentatorzy zdążyliby choćby podnieść głos. Może jeszcze rzut wolny z 81. minuty, po którym strzał Engjella Hotiego przefrunął nad poprzeczką. I naprawdę nic więcej. ŁKS kończy mecz bez punktów i z wielką gorzką pigułą do przełknięcia. Z taką grą ełkaesiacy mieliby problemy pewnie i w Fortuna 1 Lidze.
ŁKS – Zagłębie Lubin 0:2
9 Kopacz
49 Ławniczak
ŁKS: Bobek – Szeliga, Gulen, Marciniak, Tutyskinas (45. Dankowski) – Janczukowicz (83. Głowacki), Louveau, Mokzycki (77. Lorenc), Ramirez (62. Śliwa) – Tejan, Jurić (62. Hoti)
Zagłębie: Weirauch – Kłudka, Kopacz, Ławniczak, Mata, Wdowiak (76. Chodyna), Makowski (76. Poletnaović), Dąbrowski, Bułeca, Pieńko, Kurminowski