Ensar Arifović przyleciał z Serbii na mecz ŁKS-u. Jeżeli chciał zarazić syna ełkaesiackim bakcylem, nie wybrał dobrego spotkania.
ŁKS przegrał z Ruchem Chorzów 0:2. W grze łodzian, w przeciwieństwie do meczu z Legią, nie było wielu przebłysków. Oprócz Daniego Ramireza, który nadal jest genialny i Aleksandra Bobka, przed którym wielka kariera stoi otworem wszyscy zagrali słabo, a niektórzy tragicznie słabo (spoglądamy ukradkiem na Nacho Monsalve). Spotkanie oglądał Ensar Arifović. To były napastnik ŁKS-u, który w Łodzi wspominany jest z dużym sentymentem. Obecnie mieszka w Serbii, prowadzi biznesy związane z gastronomią i agencję piłkarską.
– Mam wolny weekend obiecałem synowi, że zabiorę go do Polski na mecz ŁKS-u – powiedział Arfivoić w przerwie spotkania.
Czytaj także: ŁKS wciąż bez wygranej.
Nie popisali się Bartosz Szeliga, Maciej Śliwa i Piotr Janczukowicz. Chociaż ŁKS oddał więcej strzałów niż gospodarze, większość była niecelna. Nie pomógł uraz ramienia Kaya Tejana. Holenderski napastnik opuścił boisko w pierwszej połowie. Rażąca nieskuteczność ŁKS-u sprawiła, że po dwóch kolejkach, beniaminek ma pięć goli straconych i ani jednego strzelonego.
– Po takim meczu, można powiedzieć, że byliśmy gorsi we wszystkim. Zabrakło skuteczności, mieliśmy swoje szanse, ale ich nie wykorzystaliśmy. Trener ostrzegał nas przed tym po pierwszym spotkaniu. Musimy więcej pracować nad tym elementem – ocenił Śliwa, który na boisku zastąpił Tejana, ale zamienił się pozycjami z Janczukowiczem.
Czytaj także: Człowiek-strata i człowiek faul.