Doświadczony bramkarz nie pogodził się z rolą rezerwowego i zapowiada możliwe odejście.
37-latek zagrał w dwóch pierwszych meczach nowego sezonu i usiadł na ławce. Nie dlatego, że chciał odpocząć, ale dlatego, że to trenerzy chcieli, by odpoczął. Gikiewicz popełniał bowiem błędy, a zaczęło się to jeszcze wiosną.
Miejsce Gikiewicza zajął Maciej Kikolski, który stanął między słupkami w czterech ostatnich spotkaniach. Nie zapowiada się, by to się zmieniło.
CZYTAJ TEŻ: Starsi z Widzewa patrzą z ławki, jak młodsi przegrywają
Giki ciężko przyjął decyzji trenerów i ciężką znosi bycie rezerwowym. Od początku było wiadomo, że może chcieć odejść, co pewnie byłoby na rękę szefom Widzewa. 37-latek ma wysoki kontrakt, a poza tym, kto by chciał w drużynie obrażonego gościa, który w dodatku nie gryzie się w język.
Gikiewicz ma kontrakt do końca sezonu, ale zapewne klub rozwiązałby go za porozumieniem stron, gdyby ktoś chciał go sprowadzić. Ale chętnych nie widać, chociaż sam piłkarz twierdzi, że jest temat klubu z 2. Bundesligi. W Niemczech grał już w przeszłości. – Jest temat powrotu, ale nie wiem, czy w tym okienku się uda, bo jest bardzo mało czasu – powiedział na antenie Eleven Sport.
I dodał: – Niestety, zostałem postawiony pod ścianą, bo tego czasu nie mam zbyt wiele. Ale zawsze spadam na cztery łapy i na pewno sobie poradzę.
Nie wiadomo, co miał na myśli, mówiąc o tym, że został postawiony pod ścianą. Najwyraźniej Gikiewicz myślał, że ma pewne miejsce w składzie, a rywalizacja jego nie obowiązuje.
Relacje bramkarza z szefami Widzewa chyba nie są najlepsze, bo Giki stwierdził ponadto, że jest do wzięcia, choć oficjalnie nikt z klubu tego nie powie. – Oni o tym wiedzą, choć mówią to tylko między wierszami – powiedział.
W Niemczech okno zamyka się 31 sierpnia, w Polsce potrwa do 8 września.