 


Maciej Szymański postanowił zakończyć współpracę z Widzewem blisko miesiąc temu. Jak z perspektywy czasu były wiceprezes Widzewa ocenia tę decyzję? Czy zaskoczyła go informacja o zwolnieniu Patryka Czubaka? I skąd, jego zdaniem, bierze się w łódzkim klubie tak dużo poważnych zmian? Zapraszamy na wywiad z Maciejem Szymańskim.
Bartosz Jankowski: Czy udało się panu odpocząć przez te kilkanaście dni?
Maciej Szymański (były wiceprezes Widzewa): Tak, udało się odpocząć. Przede wszystkim udało się wyłączyć telefon, co ostatnimi laty było niemożliwe. Taki tygodniowy wyjazd był mi bardzo potrzebny. Czuję, że odpocząłem i teraz mam energię, by działać.
Siedem dni odpoczynku w kontekście ośmiu lat niemal nieustannej pracy to i tak niewiele.
Oczywiście po drodze zdarzały się jakieś szybkie wyjazdy, ale faktycznie ciężko było uchwycić taką liczbę dni z rzędu, nie mając cały czas telefonu pod ręką.
Zapytam teraz wprost – dlaczego pana nie ma już w Widzewie?
Myślę, że ten temat już wyjaśniliśmy. Nie chcę za bardzo do niego wracać.
Przesłuchałem ten bardzo długi wywiad na Sektorze Widzew, ale tam chyba nie padła odpowiedź wprost.
Tak jak wspominałem, nie chcę tego wałkować. Po prostu wydarzyły się w klubie takie rzeczy, które z mojej perspektywy nie mogły zostać zaakceptowane. I tak zakończyliśmy współpracę.
To była bardziej pana decyzja czy bardziej pana żony? A może wspólnie podjęliście decyzję, że trzeba tak postąpić?
Powiem tak, gdyby nie zrozumienie żony to nie przyszłoby mi tak łatwo podjęcie tej decyzji.
Czy ta decyzja nie była zbyt pochopna?
Nie. Mówię o niej, że nie była planowana, ale przemyślana. Nie żałuję tego, że podjąłem decyzję o odejściu z Widzewa.
Jak z punktu widzenia byłego pracownika Widzewa odbiera pan słowa o długofalowym pomyśle na klub, skoro w ostatnich miesiącach pojawiło się tyle zmian?
Czas pokaże. Cały projekt jest na razie za świeży, by go realnie ocenić. Musimy poczekać. Dopiero za kilka, kilkanaście miesięcy będzie można stwierdzić, czy te zmiany faktycznie były potrzebne, by wprowadzić swoje standardy w funkcjonowaniu klubu i ustabilizować jego działanie.

W ostatnich miesiącach na łamach „Łódzkiego Sportu” opublikowałem trzy komentarze, które odbiły się szerokim echem. Jeden z nich dotyczył rozstania z Tomaszem Wichniarkiem. Czy to nie był błąd, że z klubu doszło do tak nagłej wymiany dyrektorów sportowych?
Uważam, że Tomek na tamten czas powinien pozostać w klubie. Szczególnie po to, by zachować pewną ciągłość w pracy procesów skautingowych i wdrożenia nowego dyrektora sportowego w polski rynek. Chociaż uważam, że Niko i tak świetnie sobie na naszym rynku poradził.
Słyszałem, że Klukowski, Bergier i Fornalczyk byli wytypowani już wcześniej przez Tomasza Wichniarka.
Tak, to prawda, ale Niko też miał te nazwiska na swojej liście i te dwie listy się zbiegły. Uważam jednak, że integracja działań przyniosłaby większą efektywność.
Co traktuje pan jako swój największy sukces w Widzewie? Młody Widzew?
Młody Widzew to projekt, który przyniesie Widzewowi efekty w momencie, w którym klub się tego nie spodziewa i za tyle lat, że osoby, które to stworzyły, pewnie nie będą już częścią Widzewa. Druga rzecz to infrastruktura – nie tylko ośrodek treningowy, ale też boisko przy stadionie i boiska na Łodziance. Wiemy, że to była wielka bolączka Widzewa. Myślę, że przez te kilka lat udało się doprowadzić do tego, by klub wychodził pod tym względem na prostą.
Trochę szkoda, że pan odpowiadał za te tematy, ale nie doczekał ich realizacji.
To nie ma większego znaczenia. Ja będę zachwycony, jak to po prostu zostanie wszystko doprowadzone do końca. Bez względu na to, kto będzie w klubie, gdy uda się zakończyć inwestycje. Tak jest w klubach piłkarskich. To taka branża, w której rzadko zdarza się praca długoterminowa, ale działania podejmowane w klubach powinny dotyczyć dalszej przyszłości. Podejmując decyzje dotyczące Widzewa robiłem to w taki sposób, jakbym miał w Widzewie pracować przez następne 10 lat. Chociaż wiedziałem, że to prawdopodobnie nie będzie miało miejsca. No i dumny jestem też ze zmiany postrzegania Akademii. Teraz jest to już naturalna część klubu i każdy ma świadomość, że ona musi funkcjonować.
To prawda, ale z drugiej strony po co młody piłkarz ma dołączyć do rezerw Widzewa? Moim zdaniem dużo większe prawdopodobieństwo jest tego, że ktoś zejdzie z pierwszego zespołu do drugiego, niż awansuje z rezerw do ekstraklasowej drużyny. Kamil Cybulski i Antoni Klukowski to dwa najświeższe przykłady.
Na to też potrzeba czasu. Szczególnie teraz, gdy nacisk na pierwszy zespół jest ogromny. To jedno z największych wyzwań stojących przed Widzewem – połączyć walkę o najwyższe cele z rozwojem młodzieży i dawaniem szans zawodnikom w ekstraklasie. Prawdopodobnie nie będzie to jedyna ścieżka rozwoju zawodników. Może w grę będą wchodzić jakieś wypożyczenia.

Było pytanie o największy sukces, to teraz czas na największą porażkę Macieja Szymańskiego w Widzewie.
Jedna rzecz to brak awansu do trzeciej ligi w sezonie, kiedy awansował GKS Bełchatów. Żałuję, że nie dowieźliśmy tego do końca i zostaliśmy w czwartej lidze. W kontekście pierwszej drużyny żałuję tego, że nie wypełniliśmy kontraktu Daniela Myśliwca. Tak naprawdę nie byliśmy w żadnym momencie zamieszani w walkę o utrzymanie, ale zaczęliśmy mieć poczucie, że to wszystko nie zmierza w dobrym kierunku co wymagało reakcji. Pomimo to żałuję, że nie wytrzymaliśmy wspólnie do końca rozgrywek, bo zmiana trenera to nigdy nie jest pożądana rzecz.  
Z kim pod koniec przygody trenerów współpracowało się trudniej? Z Danielem Myśliwcem czy z Żeljko Sopiciem?
Zupełnie inny kontekst i moment współpracy. Z Danielem ta współpraca trwała już mniej więcej półtora roku, a z trenerem Sopiciem raptem około pół roku. To dwie zupełnie różne sytuacje, których nie da się porównać.
To zapytam inaczej – dlaczego Żeljko Sopić stracił pracę?
Dlatego, że nie było wiary w klubie w to, że robimy postęp. Jednocześnie niezadowalający był wynik sportowy, choć trzeba jasno powiedzieć, że okoliczności związane z kontrowersyjnymi decyzjami sędziowskimi nie pomogły trenerowi w osiąganiu korzystnych rezultatów. Muszę przyznać, że trener miał trochę pecha. Decydująca była jednak długofalowa perspektywa, która nie przedstawiała się optymistycznie.
Później  pojawił się Patryk Czubak, dla którego miała to być życiowa szansa, która skończyła się po dwóch miesiącach. Zaskoczyło pana zwolnienie trenera Czubaka?
W pewnym sensie rozumiem tę decyzję. Osoby, które się pojawiły w klubie chcą pracować na swój rachunek, chcą pracować z ludźmi, którym ufają i wierzą, że osiągną z nimi sukcesy.
A pan wierzył w to, że Patryk Czubak, czyli zupełnie niedoświadczony trener, zapanuje nad tą nową widzewską szatnią?
Zarządzenie tą szatnią będzie wyzwaniem dla każdego trenera. Myślę, że czasem przeceniamy doświadczenie trenerów w pracy. Rozumiem, że to jest pewnego rodzaju zwiększenie prawdopodobieństwa sukcesu, ale nie jest jego gwarancją. Myślę, że zachowania zawodników po zakończeniu współpracy z trenerem Czubakiem są dowodem na to, że oceniają tę współpracę pozytywnie. Najlepszym przykładem jest wypowiedź Marcela Krajewskiego na jednej z konferencji prasowych. Nie uważam, że Patryk Czubak sobie nie poradził z zarządzaniem tą szatnią i że zdestabilizował zespół. A pracował w naprawdę trudnych warunkach. W klubie dochodziło do kolejnych dużych zmian, a do tego poza klubem nie miał wielu zwolenników. Uważam, że wyniki za jego pracy nie były tragiczne. Oczywiście każdy chciał, żeby było lepiej. Ale poradził sobie stosunkowo nieźle.   

To kto szybciej znajdzie nową pracę – pan czy Patryk Czubak?
W przypadku Patryka Czubaka dużo będzie zależało od tego, czy będzie chciał być pierwszym trenerem, czy raczej widzi siebie jeszcze w czyimś sztabie. Jestem przekonany, że przy jego kompetencjach propozycji będzie miał sporo. Zresztą nawet w trakcie pracy jako asystent trenera w Widzewie te propozycje dla niego się pojawiały i to z klubów, które w ostatnich latach osiągały większe sukcesy niż Widzew.
Ale do Białegostoku jest dość daleko.
Były inne opcje, które są bliżej (śmiech). Jeśli natomiast chodzi o mnie, to wiem, że chciałbym zostać w piłce. Ten rynek jest jednak dość trudny i trzeba mieć sporo pokory. Czas pokaże, gdzie i z kim będzie mi dane współpracować.