Trudno pogodzić się z porażką i odpadnięciem z Fortuna Pucharu Polski, kiedy było tak blisko półfinału i tak blisko spełnienia marzenia o grze na Stadionie Narodowym.
Trudno zebrać myśli po takim meczu. “Ponad 120 minut bez happy endu”, “Stracone gole i marzenia w ostatnich sekundach”, “Widzew odpada z Pucharu Polski. Szalony mecz!”, “Koniec pięknej przygody Widzewa po jego najbardziej szalonym meczu w XXI wieku” – brzmią tytuły po ćwierćfinale Fortuna Pucharu Polski, w którym Wisła Kraków wyeliminowała Widzew.
CZYTAJ TEŻ: Ogromne kontrowersje w meczu Widzewa
Widzew, który na sekundy przed końcem prowadził, stracił wszystko. Najpierw przypadkowy faul nieuważnego Kamila Cybulskiego i rzut wolny, potem błędy widzewiaków i przede wszystkim sędziów – i katastrofa gotowa. W dogrywce niemal to samo. Kiedy wydawało się, że zaraz będą karne, Widzew stracił gola.
– Emocje jeszcze nie opadły i trudno coś powiedzieć o tym meczu. Nigdy wcześniej w takim spotkaniu nie grałem. Dodatkowe siedemnaście minut, a potem w ostatniej akcji meczu tracimy awans do półfinału. Oba zespoły stworzyły sobie sytuacje i mecz był wyrównany, ale to my prowadziliśmy i byliśmy bliżsi wygranej. Wiadomo, jakie były tego okoliczności, dlatego to tak dziwi – mówił po meczu Mateusz Żyro.
– Jesteśmy bardzo rozczarowani wynikiem. Mieliśmy wszystko we własnych rękach, ale pewne wydarzenia na boisku potoczyły się nie po naszej myśli, taki jest futbol. Czasami przegrywasz i musisz skupić się na kolejnym spotkaniu – to już słowa Lirimia Katratiego.
Dlaczego się nie udało? Widzew grał w Krakowie słabo, a Wisła i tak była do ogrania. Łodzianie nie umieli jednak utrzymać prowadzenia, oddali inicjatywę rywalom, cofnęli się. A trzeba było szanować piłkę, nie “wywalać” jej do przodu. Mówił zresztą o tym Rafał Gikiewicz, który nie z jednego pieca jadł chleb. – Klasowy zespół nie może dostać dwóch goli w doliczonym czasie – mówił na gorąco po meczu.
Zabrakło dojrzałości, cwaniactwa. A i tak można było wygrać. Na porażkę złożyły się też błędy sędziów, bo chyba jednak Widzew został skrzywdzony przy wyrównującym golu Wisły, ale też postawa widzewiaków. Nie chodzi tylko o grę w piłkę, która była tego wieczora słaba, ale też o zaangażowanie. Piłkarze z Serca Łodzi nie grali z taką pasją, jak ostatnio w niedzielę, a przecież ranga meczu była ogromna. Może nie mieli już tylu sił? Bo przecież o braku motywacji nie może być mowy.
Już w sobotę Widzew znów zagra na wyjeździe i to z bardzo trudnym przeciwnikiem – wiceliderem Śląskiem Wrocław. Łodzianie będą mieli w nogach 140 minut biegania w Krakowie. Na pewno potrzebne będą zmiany, odważniejsze sięgnięcie po rezerwowych. Są w kadrze piłkarze, którzy czekają na szansę.
Teraz – chociaż brzmi to fatalnie – Widzew musi skupić się na lidze. – Taki jest sport i takie są w nim emocje. Jedziemy na wyjazd, w meczu są sytuacje po obu stronach, a na koniec wygrywa skuteczniejszy zespół. Już po ostatnim gwizdku powinniśmy zostawić to spotkanie za sobą. Przegraliśmy mecz i nie ma do czego wracać. Obejrzymy analizę i omówimy nasze błędy i to, co robiliśmy dobrze. Teraz trzeba zagrać z innym rywalem – mówi kapitan Bartłomiej Pawłowski.
Ma rację, ale żal tego półfinału bardzo. Trudno się z tym pogodzić.