Ciężka jest dola właścicieli i sponsorów łódzkich klubów sportowych. Wydają swoje pieniądze, ale na wdzięczność kibiców rzadko mogą liczyć.
Łódź jest wyjątkowym miastem w sportowej Polsce, bo tylko w niej właścicielami-sponsorami dużych klubów są przedsiębiorcy z branży funeralnej. Wielokrotnie pytali mnie o to dziennikarze z innych miast, pytając, czy nie ma u nas innych firm, chcących wspierać kluby grające w najwyższych ligach. Zazwyczaj odpowiadam, że to uogólnienie, bo owszem, właściciele największych firm pogrzebowych są właścicielami ŁKS-u i Orła, ale jest wielu innych dzielących się swoim majątkiem z klubami, którym kibicują.
Pisałem już o tym w felietonach, że niestety, często zamiast wdzięczności, spotykają się z krytyką, a nawet z hejtem. Bo wielu kibiców uważa, że dają za mało. Wystarczy wejść na X (dawnego Twittera), żeby – zwłaszcza po niepowodzeniach Widzewa – poczytać o tym, że przy Tomaszu Stamirowskim klub się nie rozwija, albo rozwija za wolno, bo właściciel wydaje za mało pieniędzy na piłkarzy.
Tomasz Salski wielokrotnie czuł się jak na rollercoasterze – po awansach był wychwalany pod niebiosa, a gdy nie szło w ekstraklasie, w najłagodniejszej wersji wyganiany z klubu.
Ostatnio głośnio jest o Witoldzie Skrzydlewskim, który reaktywował i utrzymuje drużynę żużlową na drugim poziomie. Chciałby bardzo awansować do elity, lecz to kosztuje dużo więcej, a znaczącego wsparcia nie dostaje. Kibice chcieliby jednak widzieć w Łodzi najlepsze polskie drużyny, dlatego Skrzydlewskiemu co sezon mocno się obrywa.
Fani chcieliby Widzewa i ŁKS-u w ligowej czołówce, jak choćby w latach 90. ubiegłego wieku, Orła rywalizującego z zespołami z Wrocławia, Lublina, Grudziądza, Leszna, Częstochowy i Zielonej Góry. W każdym przypadku potrzeba jednak przynajmniej podwojenia budżetu.
W Łodzi to jednak – na razie – niemożliwe. Nie mamy siedziby dużej spółki skarbu państwa, ani polityków mających w nich wpływy, ani władz lokalnych wydających miliony na zawodowy sport, co akurat uważam za pozytywne zachowanie. A jak się nie ma co się lubi, to powinno się lubić, co się ma. Mamy za to w Łodzi bogatych pasjonatów, którzy dzielą się swoimi ciężko zarobionymi pieniędzmi, rzadko słysząc słowo “dziękuję”.
Roszczeniowym kibicom przypominam, że ŁKS miał bogatego właściciela, obecnie jednego z najzamożniejszych ludzi w Polsce, który rozczarowany krytyką zostawił klub, a ten wkrótce upadł. W Widzewie też był jeden z najbogatszych Polaków, obiecujący Ligę Mistrzów. A gdy znudziło mu się wydawanie pieniędzy, zespół musiał zaczynać od czwartej ligi.
Bez pasjonatów, nie byłoby sukcesów siatkarek ŁKS-u Commercecon i Grot Budowlanych. Mam nadzieję, że Witold Skrzydlewski tylko próbuje pobudzić i zachęcić kibiców żużla, strasząc zakończeniem finansowania, Jeśli spełni swoją groźbę, na stadionie trzeba będzie – cytując Andrzeja Grajewskiego – urządzić wyścigi psów. A frustraci krytykujący właściciela Orła za brak awansu, będą kibicować Włókniarzowi Częstochowa lub Stali Ostrów.
Dlatego mam apel do łódzkich kibiców, nie tylko żużla: doceńcie sponsora swego…
PS. Znam kilku kibiców wiecznie niezadowolonych z wyników ŁKS-u i Orła. Żaden nie kupił karnetu, bo – według nich – słabych nie chcą oglądać…