Zespół ŁKS nie poszedł za ciosem. Wygrana nad Zagłębiem Lubin nic nie zmieniła w grze łódzkiej drużyny. Zespół z al. Unii w Kielcach zagrał bardzo słabo. Przegrał 0:1. Nie ma co się oszukiwać. Strata jedenastu punktów do miejsca gwarantującego utrzymanie, na tym etapie rozgrywek, jest praktycznie nie do odrobienia!
Nie pojedziemy do Kielc, żeby się bronić, lecz walczyć o pełną pulę. Nie panikujemy przed koronawirusem, ani przed Koroną – mówił przed poniedziałkowym starciem trener ŁKS Kazimierz Moskal. Po pierwszej połowie trudno było jednak odgadnąć, o co walczą łodzianie. Bo na pewno nie o utrzymanie. Prezentowali się dość niemrawo. Zresztą obie drużyny nie pokazały do przerwy większej determinacji. Spotkanie nie wyglądało jak starcie zespołów, które walczą o życie.
Mecz lepiej rozpoczęli gospodarze, ale jedynie pod tym względem, że nie notowali tak prostych strat jak zawodnicy ŁKS. Łodzianie nie potrafili wymienić między sobą kilku celnych podań. Wyglądali tak, jakby stawka meczu ich sparaliżowała. Goście, przez długie minuty pierwszej połowy, mieli ogromne problemy z przedostaniem się w okolice szesnastki Korony. Dopiero pod koniec pierwszych 45. minut coś w grze ŁKS drgnęło. Łodzianie mieli kilka stałych fragmentów gry przed polem karnym gości, ale po żadnym z nich nie stworzyli zagrożenia. Dopiero w 40. minucie Antonio Dominguez oddał pierwszy celny strzał na bramkę Korony. Marek Kozioł nie miał jednak żadnych problemów ze złapaniem piłki. Do przerwy w Kielcach działo się niewiele.
Druga połowa rozpoczęła się dla ŁKS fatalnie. W 51. minucie arbiter Daniel Stefański uznał, po analizie VAR, że Carlos Moros w polu karnym faulował Mateusza Spychałę. Adnan Kovacević pewnym strzałem z jedenastu metrów pokonał Arkadiusza Malarza. Gospodarze chcieli pójść za ciosem. Chwilę po strzelonej bramce uderzał Petteri Forsell Malarz nie dał się zaskoczyć.
W 61. minucie Moskal dokonał dwóch zmian w ofensywie. Postawił na Pirulo i Łukasza Sekulskiego. To był już chyba akt desperacji szkoleniowca. Z Hiszpana skorzystał w tym roku w meczu z Legią – 3 minuty i Wisłą Płock – 60. Sekulski na murawie nie pojawił się do meczu z Koroną ani razu. Gra ŁKS jednak się nie poprawiła. W 69. minucie Malarz dwukrotnie dobrze interweniował. Obronił strzał Forsella z rzutu wolnego, a następnie dobitkę Milana Radina. Minutę później bramkarz ŁKS obronił strzał Kovacevicia.
Łodzianie dopiero w 72. minucie stworzyli coś sensownego w ofensywie. Guima nieźle uderzył z dystansu, ale nie trafił w światło bramki. Minutę później indywidualną akcją popisał się Adam Ratajczyk. Piłka o centymetry chybiła celu.
Na jedenaście minut przed zakończeniem regulaminowego czasu gry na boisku zameldował się kolejny napastnik – Samuel Corral. To jednak Korona wciąż stwarzała lepsze okazje. Na szczęście dla ŁKS była nieskuteczna.
W ŁKS postawiono na bezproduktywne klepanie piłki, całkowicie zapomniano o stałych fragmentach gry. To, co jest silną bronią drugiego beniaminka – Rakowa, w łódzkim zespole nie istnieje. Goście mieli kilka rzutów wolnych, rożnych, ale równie dobrze mogli z nich zrezygnować.
Nie wydarzył się podobny cud jak w meczach z Pogonią – zmarnowany przez Portowców rzut karny w doliczonym czasie spotkania oraz z Arką – gol Guimy w doliczonym czasie gry. W Kielcach nie tylko nie było punktów, ale przede wszystkim walki ze strony zawodników ŁKS.
Korona Kielce – ŁKS Łódź 1:0 (0:0)
Bramka: Adnan Kovacević (53.-karny)
ŁKS: Malarz – Bogusz, Moros, Dąbrowski, Vidmajer – Trąbka (79. Corral), Dominguez (61. Pirulo), Srnić, Guima, Ratajczyk – Wróbel (61. Sekulski).
Fot. Marian Zubrzycki