Fatalne wyniki Widzewa na początku 2025 roku sprawiły, że kibice mogli na chwilę zatęsknić za dwoma napastnikami, których Widzew niedawno pożegnał. Jordi Sanchez i Imad Rondić przy Piłsudskiego błyszczeli, ale w nowych klubach, delikatnie mówiąc, nie mogą się odnaleźć.
Jordi Sanchez reprezentował barwy Widzewa przez dwa lata, zdobywając 19 bramek i notując 10 asyst w 65 spotkaniach na poziomie PKO Bank Polski Ekstraklasy oraz Pucharu Polski. Latem 2024 roku Jordi Sanchez przeszedł z Widzewa do Hokkaido Consadole Sapporo, występującego w japońskiej ekstraklasie. To dla niego awans nie tyle sportowy, co na pewno finansowy. Mówiło się, że Sanchez mógł tam liczyć na kilkukrotnie większe zarobki niż w Widzewie.
W Japonii Sanchez miał jednak problemy, by wywalczyć miejsce w składzie. Przez pół roku zagrał w siedmiu ligowych meczach. Zero goli, zero asyst i spadek z ligi – taki bilans nie może zadowalać nikogo, a już w szczególności ambitnego Hiszpana.
– Wiedziałem, że drużyna znajduje się w strefie spadkowej, ale mimo to przyjechałem tutaj z wielkimi oczekiwaniami. Walczyliśmy w każdym meczu, ale okazało się, że utrzymanie w lidze było poza naszym zasięgiem. Takie jest życie. Osobiście też nie był to dla mnie udany czas. Liczyłem na dużo więcej, ale trener podejmował takie, a nie inne decyzje – mówił w grudniowej rozmowie z „Łódzkim Sportem” Jordi Sanchez [WIĘCEJ TUTAJ].
Spodziewam się sporo zmian w drużynie, bo przecież spadliśmy do niższej ligi, ale chciałbym sprawdzić się w lidze japońskiej. Do tej pory nie miałem za dużo okazji, by pokazać na co mnie stać. Mam nadzieję, że w nowym roku ta sytuacja ulegnie zmianie i wreszcie pokażę, dlaczego Sapporo postanowiło mnie wykupić z Widzewa – dodał.
Ale i po zmianach w klubie, na zapleczu japońskiej ekstraklasy, Jordi ma ogromne problemy z regularną grą. Za jego zespołem już cztery mecze, wszystkie przegrane. Sanchez rozegrał w nich łącznie 83 minuty i, co gorsza, wciąż czeka na pierwszego gola w lidze.
Początek nowej, powidzewskiej przygody nie jest udany także dla Imada Rondicia, który zimą odszedł do FC Koeln za około 1,5 miliona euro. Jego nowy zespół ma walczyć o awans do Bundesligi, ale Rondić za bardzo w tym na razie nie pomaga. W 2. Bundeslidze wystąpił w czterech spotkaniach, ale w jego przypadku także brakuje liczb. Zero goli i zero asyst. Ostatnio nie znalazł się w kadrze meczowej na spotkanie z SSV Ulm.
„Imad Rondic na razie nie jest wartością dodaną dla Kolonii. Nie strzela goli, daje się łatwo mijać w pressingu, sprawia wrażenie zaginionego na boisku” – informował niespełna dwa tygodnie temu, po meczu z Karlsruher S.C. wnikliwie śledzący niemieckie rozgrywki Tomasz Urban z Eleven Sports.
„Po meczu Christian Keller (dyrektor sportowy Kolonii) powiedział, że ściągnęli go nie po to, by od razu od pomógł, a po to, by był dodatkową opcją. Przedziwne słowa, biorąc pod uwagę, że grają o awans i potrzebują kogoś, ktoś da jakość w ofensywie. Po powrocie do zdrowia Tima Lemperle, Rondic może mieć spory problem z grą, jeśli w najbliższym czasie nie zrobi postępów.”
Tupta i Hamulić czy Sanchez i Rondić? Który duet jest lepszy? Patrząc na potencjał, stawiam na ten pierwszy, ale biorąc pod uwagę zasługi dla Widzewa, korzystniej wypada ten drugi. Dajmy jednak czas Tupcie i Hamuliciowi, bo w spotkaniach z Radomiakiem i Jagiellonią pokazali, że pod bramką rywala są groźni. Logika i wiara podpowiadają, że mogą jeszcze dać zespołowi sporo pożytku.
Widzew zaś może być naprawdę zadowolony, bo zarobił dobre kilka milionów złotych na zawodnikach, których piłkarska wartość została dość szybko i brutalnie zweryfikowana. Teraz nie pozostaje nic, tylko czekać na bramki pary Tupta – Hamulić. Być może i oni najpierw dadzą kibicom przy Piłsudskiego sporo radości, a następnie spróbuję sił w innej lidze? Ciekawe, z jakim skutkiem.