W ubiegłym tygodniu na łamach „Gazety Wyborczej” ukazał się wywiad z Wojciechem Rosickim, sekretarzem Miasta, który w pełni dotyczył konfliktu UMŁ z Widzewem. Więcej o tym pisaliśmy TUTAJ. Odpowiedzieć na jego słowa postanowił właściciel Widzewa. „Nie za bardzo widzę realną chęć dobrego zdiagnozowania problemów i ich rozwiązywania” – mówi Tomasz Stamirowski.
Czy dostał pan zaproszenie na spotkanie z prezydent Hanną Zdanowską?
Tak, w zeszłą środę wieczorem otrzymałem wiadomość z prośbą, by podać jego termin. W sobotę, tuż przed meczem z Wisłą Płock, wróciłem z urlopu. Tak jak już wspominałem wielokrotnie, jestem zwolennikiem dialogu, ale po lekturze wywiadu z zeszłego tygodnia ze sekretarzem Miasta, panem Rosickim, nie za bardzo widzę realną chęć dobrego zdiagnozowania problemów i ich rozwiązywania. Odbieram tę wypowiedź jako dalszą próbę dyskredytowania zarządu prywatnego podmiotu, który ma reprezentować interesy klubu. A to przecież nie zawsze musi byś spójne z interesem Miasta. Jeśli to odzwierciedla stanowisko władz Miasta i został przyjęty taki sposób komunikacji – to nie jest to najlepsza droga do szukania porozumienia.
Co dla pana było kontrowersyjnego w tym wywiadzie?
Wiele rzeczy. Jest on w serwisie płatnym – więc najpierw skrócę całość, bo zostało w nim poruszonych kilka wątków. Przede wszystkim, zdaniem sekretarza Miasta, zarząd, więc już nie tylko prezes Widzewa, od początku działania szuka konfliktu z Miastem, a problemy klubu są sztuczne i wydumane. Natomiast wysyłanie przez spółkę miejską do dziennikarzy zmanipulowanych filmów szkalujących prezesa i klub to drobny błąd i nie ma sensu się nim przejmować.
Dowiedzieliśmy się także, że pani prezydent chce rozmawiać z przedstawicielami grup kibicowskich o przyszłości klubu. Miasto ma ofertę dla klubu dotyczącą budowy ośrodka treningowego na Starcie czy przejęcia stadionu przy Piłsudskiego, ale nie będzie o tym rozmawiać z prezesem klubu. Przeczytałem tam również, że nie wiadomo, po której jestem stronie – zarządu Widzewa czy władz Łodzi.
Ale to nie wszystko, bo pojawił się też wątek promocji miasta i zdaniem władz Łodzi Widzewem nie ma co się chwalić, a przebija nas nawet ulica Włókiennicza. Na koniec wyszło na to, że zarząd ŁKS-u jest bardziej przedsiębiorczy od Widzewa, bo wynajął od MAKiS-u stadion za 180 tys. zł za 3 mecze, wystawił rachunek na rzecz Dynama na ponad 2,1 mln złotych plus część wpływów z dnia meczowego. Dodam tylko, że z naszych wyliczeń wynika, iż całkowity koszt meczów Dynama na Widzewie wyniósłby około 450 tys. złotych, a nasza dotacja z Miasta na półrocze to 420 tys zł.
Zacznijmy więc od początku, posiłkując się pytaniem z wywiadu z sekretarzem Rosickim. Za kim pan jest – za zarządem czy władzami miasta?
Jestem właścicielem Widzewa, jego wieloletnim kibicem. Jest jasne, że kieruję się interesem Widzewa. To samo ma robić zarząd klubu.
Podczas konferencji prasowej poświęconej publikacji filmu sprzed meczu z Legią mówił pan, że domaga się wyciągnięcia konsekwencji i pociągnięcia do odpowiedzialności osób, które przesłały do mediów nagranie.
Działam w branży Private Equity, która ma wyśrubowane standardy ESG. Przyznam, że gdyby to prezes Widzewa rozesłał do dziennikarzy zmanipulowany, szkalujący prezydent Łodzi film, to natychmiast pożegnałby się z klubem. Żeby było jasne, dymisja nie jest celem samym w sobie, ale też nie mogę zaakceptować kompletnej bierności i ignorowania wezwań do polubownego załatwienia sprawy. Rozwiązywanie bieżących spraw operacyjnych między zarządem Widzew Łódź S.A, a zarządem MAKiS będzie trudne szczególnie wtedy, gdy osoby zaangażowane będą się spotykać również na sali sądowej jako strony. To naprawdę poważna sprawa, ponieważ ponieśliśmy jako klub duże straty wizerunkowe. Pan Rosicki bagatelizuje sprawę, porównuje ją do wypowiedzi na Twitterze. Można to traktować jako swoistą zachętę na przyszłość do nieetycznych działań spółek miejskich wymierzonych w klub i jego władze. Skoro brak jest jakiejkolwiek reakcji, jakichkolwiek przeprosin, będziemy zmuszeni reagować, by sprawę dokładnie wyjaśnić.
Czy zatrudniając Mateusza Dróżdża na stanowisku prezesa Widzewa słyszał pan o tym, o czym słyszeli łódzcy urzędnicy? Mam na myśli to, że Mateusz Dróżdż buduje swoją pozycję na konflikcie.
Uważam, że władze Łodzi nie powinny się skupiać na tak subiektywnym kryterium jak wspomniana „kłótliwość”, bo to często może być po prostu bronieniem racji drugiej strony. W wywiadzie jest przytaczany przykład sprzed meczu z Legią: „Prezes Widzewa przestawiał słupki i stał przy wejściu, by nie wpuszczać gości. A wśród tych gości był m.in. Zbigniew Boniek, legenda Widzewa. To się w głowie nie mieści. Klub, który ma aspiracje bycia klubem o międzynarodowej renomie, ma prezesa, który nie wpuszcza Zbigniewa Bońka czy obecnego prezesa PZPN do loży, do której zaprosiło ich miasto… Trzeba było prosić policję, by goście mogli wejść na stadion, bo prezes blokował lożę.”
Naprawdę bym się mocno tym przejął, gdyby nie fakt, że przed meczem byłem na stadionie i przy jego okazji spędziłem sporo czasu zarówno ze Zbigniewem Bońkiem, jak i Cezarym Kuleszą. Nie wiem, kto preparuje na użytek władz miasta nieprawdziwe informacje, że klub nie chciał ich wpuszczać do loży. Sprowadzenie publicznie dyskusji o istotnych problemach klubu do kłótliwości zarządu, czy rozważań jak często zarząd klubu powinien medialnie chwalić miasto, to tak naprawdę wygodne alibi aby nic nie robić i móc obarczać winą klub.
To co pana zdaniem jest przyczyną problemów w relacjach?
Od strony strukturalnej wymieniłbym cztery kwestie. Po pierwsze, brak efektywnego rozwiązywania bieżących problemów operacyjnych, głównie na szczeblu spółek miejskich i jednostek organizacyjnych miejskich. Po drugie, istotne problemy infrastrukturalne klubu, co uwypukliła dodatkowo ekstraklasa – zbyt mały stadion w relacji do potrzeb, niewykończona i bez szans na rozbudowę w obecnym miejscu baza treningowa, dzielona dodatkowo z innymi podmiotami. Po trzecie, podejście do sportu profesjonalnego jako całości i jego wagi w promocji Miasta. I po czwarte, brak przejrzystości we wspieraniu klubów przez spółki miejskie i brak równości we wspieraniu klubów piłkarskich.
Czy część tych problemów rozwiązałoby przejęcie w stadionu i możliwość zarządzania nim przez Widzew?
Od razu muszę zaznaczyć, że nie był to postulat zgłaszany przez klub. Słyszałem, że bardziej w tym zakresie zainteresowany był ŁKS, gdyż stadion przy al. Unii był projektowany z mocno rozbudowaną, o wysokim standardzie częścią komercyjną, która miała utrzymywać klub. To, plus lokalizacja obok Atlas Areny, dworca i parkingów Orientarium stwarza zupełnie inne możliwości komercyjne i sens przejmowania infrastruktury. Ze strony Widzewa zgłaszane było oczekiwanie wyrównania nakładów na infrastrukturę klubową w relacji do nakładów na budowę obu stadionów (czyli 124 mln w relacji do ponad 240 mln). W przeważającej większości infrastruktura sportowa jest elementem działalności miasta, podobnie jak utrzymanie infrastruktury drogowej i kulturalnej. Nie bez powodu około 90% klubów w Europie działa w oparciu o model wynajętej infrastruktury. Ale pochylimy się nad tym tematem, jak dostaniemy projekt zasad i poznamy dokładnie koszty utrzymania. Wymagałoby to też pewnie dokładnej analizy jakości budowlanej obiektu i szacunku nakładów po wygaśnięciu gwarancji. Jak więc widać, do porozumienia w tej kwestii jeszcze bardzo daleka droga.
Czy oczekiwanie wyrównania nakładów jest zasadne? Zdaniem władz Łodzi, to kwestia wzrostu kosztów materiałów budowlanych?
Tak, znam tę narrację, ale nie zgadzam się z nią. Wystarczy spojrzeć na daty kiedy podpisane były umowy na budowy obu stadionów. Przecież już sama jedna trybuna na al. Unii, budowana znacznie wcześniej, kosztowała prawie tyle, co nasz stadion. Stadion Widzewa budowany był w trybie ekonomicznym – co rzutuje na standard i wyposażenie, musieliśmy też grać poza Piłsudskiego na czas budowy. I żeby było jasne – nie oczekujemy tego od razu, rozumiemy sytuację budżetową – ważna byłaby natomiast jasna i czytelna deklaracja, że kolejne nakłady na infrastrukturę będą kierowane na Widzew i inne kluby.
A co pan sądzi o ofercie Miasta w sprawie Startu?
Póki co, nie znamy żadnych jej założeń. Na razie funkcjonuje w przestrzeni ogólne hasło, że Miasto przekaże Widzewowi tereny na Starcie. Pamiętajmy przecież, że jest to teren na którym działa Stowarzyszenie Startu i trzeba mocno popracować nad sytuacją prawną tego miejsca. Ale dobrze, że taka opcja może być na stole, ponieważ na chwilę obecną innej lokalizacji w Łodzi nie bierzemy pod uwagę, bo upadł temat terenów przy Olechowskiej po zgłoszeniu przez nas uwag do Departamentu Mienia. Czyli znowu czekamy na dane z Miasta i więcej szczegółów.
Wygląda więc na to, że dialog z Miastem, mimo wszystko, jest i będzie niezbędny. Muszę więc na koniec zapytać wprost – czy będzie pan rozmawiał z władzami Łodzi bez udziału prezesa Dróżdża?
Często oczekiwana jest rozmowa na szczeblu właścicielskim, traktując, że właściciel jest trwalszym elementem klubu niż prezes. To rozumiem. Ale nie do zaakceptowania jest strukturalna deklaracja braku komunikacji z zarządem ze strony urzędu. Nie podoba mi się gra na rozbicie jedności klubu. Nie będziemy też handlować naszymi zasadami dla korzyści materialnych. Uważam, że zdrowe dla wzajemnych relacji byłoby wspólne spotkanie z udziałem zarządu klubu oraz zarządu Miejskiej Areny Kultury i Sportu oraz udrożnienie wzajemnej komunikacji. I takie właśnie spotkanie zaproponowałem pani prezydent w wiadomości przesłanej we wtorkowe popołudnie. Przekonamy się, czy intencją stron jest szukanie realnego porozumienia. Jeśli do tego spotkania nie dojdzie, to poproszę o informację, jak urząd wyobraża sobie bieżącą współpracę bez spotkań z zarządem. Wtedy podejmiemy w klubie wspólną decyzję na temat dalszych działań na tej płaszczyźnie.