Przed sezonem ŁKS zrobił ponad dziesięć transferów, lecz na razie tylko o jednym można powiedzieć, że był udany. Nic dziwnego, że łódzki beniaminek zamyka ligową tabelę, a szefowie szukając ratunku zmienili trenera.
Przed rozpoczęciem sezonu miałem nadzieję, że Kazimierz Moskal wyciągnie wnioski z poprzedniego pobytu ŁKS-u w ekstraklasie. Przypomnę, że drużyna zaczęła wówczas sezon bardzo efektownie, choć niezbyt skutecznie. Irytujące było to, że postawiono na wrażenie artystyczne zamiast pragmatyzmu. Beniaminek starał się grać efektownie, jednak szybko został rozpracowany przez rywali i spadł z hukiem. Już bez Moskala, skonfliktowanego z byłym już dyrektorem sportowym.
Po dwóch latach Moskal wrócił i znów wprowadził ŁKS do ekstraklasy. Zrobił to jeszcze efektowniej niż poprzednio, lecz pracę stracił dużo szybciej. Dlaczego tak się stało? W sezonie 2019/2020 zespół grał naiwnie, teraz zaś bardzo słabo. Uważam jednak, że wtedy trener miał do dyspozycji znacznie lepszych piłkarzy. Oczywiście, nie na tyle dobrych, żeby prezentować radosny futbol, ale przy ostrożniejszej taktyce, drużyna była w stanie osiągnąć lepsze wyniki.
Dziś trudno zarzucić Moskalowi popełnienie wielkich błędów w ustawieniu zespołu czy uparte forsowanie ofensywy. Po prostu trener miał znacznie mniejsze możliwości, gdyż nie pomogli mu szefowie klubu. Po awansie drużyna nie została wzmocniona na miarę ekstraklasy, ani nawet solidnie uzupełniona. Obserwując transfery beniaminka można było odnieść wrażenie, że postawiono na ilość, licząc, że grając na chybił-trafił, ktoś wartościowy się znajdzie, nawet przypadkiem.
Prześledźmy transfery. Wrócił Dani Ramirez, patrząc na CV, idealny kandydat na lidera, tyle tylko, że o trzy lata starszy i słabszy. Okazuje się, że nieprzypadkowo sporadycznie pojawiał się na boisku w składzie bardzo przeciętnego Zulte Waregem, które już zimą chciało go pożegnać.
Jedynym nowym ełkaesiakiem, o którym można napisać, że nie zawodzi, jest Kaj Tejan. Czy można go jednak uznać za wzmocnienie? 26-letni już napastnik przeciętnie spisywał się w drugiej lidze holenderskiej, a w Sheriffie Tiraspol zaliczał epizody, mimo że zdobył mistrzostwo Mołdawii. Gwiazdą naszej ekstraklasy raczej nie zostanie i sam meczu nie wygra, tym bardziej, że brakuje my stabilizacji.
Engjell Hoti zdobył pięknego gola w wygranym 1:0 spotkaniu z Pogonią Szczecin i na tym skończył swoje popisy, przynajmniej na razie. Obrońca Marcin Flis nie wyróżniał się w broniącej się przed spadkiem Stali Mielec, więc dlaczego w Łodzi miałoby być inaczej? Piotr Głowacki do ekstraklasy trafił dopiero w wieku 32 lat, a Levent Gulen spadł z niej z Miedzią Legnica. Gdyby Holender Anton Fase był koszykarzem i przychodził z Żalgirisu Kowno, można by oczekiwać, że pomoże ŁKS-owi. Ale litewska ekstraklasa jest o kilka poziomów niżej od polskiej.
Przypuszczam, że powodem akurat takich transferów są pustki w kasie. Dobrzy zawodnicy są drodzy – trzeba im płacić ponad 50 tys. zł miesięcznie, a tym najlepszym ponad dwa razy więcej. Beniaminek takich pieniędzy nie ma, więc prawdopodobnie liczono, że może uda się trafić na kogoś taniego i wartościowego. Na razie nic na to nie wskazuje, a kolejne porażki sprawiły, że nawet wyróżniający się zawodnicy w pierwszej lidze, spisują się poniżej możliwości. Brakuje kogoś, kto wziąłby na siebie rolę lidera/liderów na boisku i w szatni.
Przykładem jest Pirulo, dla którego przeskok o jeden szczebel rozgrywkowy okazuje się wyzwaniem ponad siły. Nie on jeden zresztą gra poniżej możliwości, a patrząc na niego widać frustrację.
Najlepszym zawodnikiem ŁKS-u jest dotąd Aleksander Bobek, co potwierdza tezę o słabości drużyny.
Każdy kibic wie, że łatwiej zmienić trenera niż piłkarzy, dlatego padło na Moskala, który musiał pożegnać się posadą. Czy Piotr Stokowiec odmieni ŁKS? Trzeba wierzyć, że uda mu się, tak jak przed laty Michałowi Probierzowi. Oby, ale czeka go wyjątkowo trudna misja, bo na wzmocnienia może liczyć dopiero zimą, a z pustego Stokowcowi ciężko będzie nalać. Chyba że jest cudotwórcą…
Reklama