W czym ŁKS był pierwszy w Polsce? Na jaki pomysł wpadł Ludwik Sobolewski, legendarny prezes Widzewa?
Poniższy tekst został pierwotnie opublikowany w listopadzie 2023 roku. Teraz publikujemy go ponownie, lecz jego treść jest zaktualizowana o nowe wydarzenia.
Kiedy przed rokiem ŁKS przegrywał mecz za meczem, kibice pisali w mediach społecznościowych: „Tomasza Salskiego przerosła ekstraklasa”. Gdy nie idzie Widzewowi wściekli fani komentują: „Ze Stamirowskim nie wrócimy na szczyt”. Łódź i jej kluby sportowe niestety (a może i na szczęście?) nigdy nie mogły liczyć na rządowe wsparcie.
Gdy pod koniec lat 80. łódzki przemysł włókienniczy zaczął upadać, legendarny prezes Widzewa – Ludwik Sobolewski, wiedział, że musi zacząć działać. Na czym miały polegać te działania? Na znalezieniu grupy bogatych ludzi, którzy chcieliby finansować klub. Sztuka ta mu się udała i Sobolewski zrealizował (nie pierwszy w swojej karierze) rewolucyjny pomysł. W skład majętnych biznesmenów z Łodzi i okolic wchodzili: Andrzej Pawelec, Ismat Koussan, Andrzej Salamon, Sławomir Jaruga, Michał Kropidłowski i Janusz Baranowski. Byli to ludzie z różnych kręgów, zajmujący się różnymi rzeczami. Połączyły ich wielkie pieniądze i Widzew, choć nie wszyscy byli kibicami łódzkiego klubu. Przykładowo Pawelec, właściciel słynnego Cin&Cin nie sympatyzował z RTS-em od samego początku, ale z czasem zakochał się w drużynie. „Serce Łodzi” odwiedza do dziś.
Grupa wspomnianych osób stopniowo się wykruszała. Biznesy się kończyły, a fortuny przepadały. Gdy Kropidłowski został aresztowany w Hongkongu, Sobolewski powiedział na łamach Gazety Wyborczej: „Nawet jeśli zamkną wszystkich biznesmenów, to Widzew i tak będzie istniał”. Odejścia poszczególnych osób powodowały, że ktoś musiał zająć ich miejsce. Z czasem w klubie pojawił się Andrzej Grajewski. Postać niezwykle barwna i kontrowersyjna. Według opowieści samego „Grajka” pomagał on czerwono-biało-czerwonych już pod koniec lat 80. W pewnym momencie władzę w klubie sprawowali już tylko Grajewski, Pawelec i Koussan – lekarz pochodzenia libańskiego, związany z Łodzią od lat. Wspomniana trójka była autorami wielkich sukcesów Widzewa w końcówce lat 90. Swoimi rządami sprowadzili też jednak wielkie długi i problemy na RTS.
Choć łódzki zespół odnosił wielkie sukcesy, to za jego kulisami nie zawsze było kolorowo. Grajewski z Pawelcem wielokrotnie się kłócili. Powodem jednej z takich sprzeczek była wypowiedź „Grajka” dla jednej z gazet niedługo przed meczem Legia – Widzew w 1996 roku. Grajewski powiedział wtedy, że to „Wojskowi” są dużo mocniejszym zespołem i łodzianie właściwie nie mają szans na tytuł. A jednak ograli Legię przy Łazienkowskiej 2:1 i ostatecznie świętowali trzecie mistrzostwo Polski. Później była Liga Mistrzów i obrona mistrzostwa. Sukcesy, które wydawałoby się, że powinny nakręcić klub. Tak się jednak nie stało. Dlaczego? W tamtych czasach pieniądze za udział w Champions League nie były tak duże jak dzisiaj. Sam Widzew był zadłużony, bo sprowadzał do klubu najlepszych graczy w kraju, którzy swoje kosztowali. Być może inaczej sprawa potoczyłaby się, gdyby łodzianom udało się sprzedać Marka Citkę do Blackburn. Anglicy dawali cztery miliony funtów. Nawet dziś to bardzo dużo, a wtedy była to niewyobrażalnie wielka kwota. Do transferu ostatecznie jednak nie doszło, a sam Citko niedługo potem doznał kontuzji ścięgna Achillesa, która znacząco zastopowała jego karierę.
ZOBACZ TAKŻE>>>ŁKS nie potrafi robić transferów zimą. Teraz będzie lepiej?
ŁKS nie poradził sobie z transformacją gospodarczą tak dobrze jak Widzew. W sezonie 1992/1993 zajął trzecie miejsce w lidze i zagrał w Pucharze Zdobywców Pucharów, ale pieniędzy brakowało na wszystko, przede wszystkim na pensje dla piłkarzy. Było tak źle, że chociaż łodzianie zagwarantowali sobie udział w europejskich pucharach, zawodnicy chcieli zbojkotować pierwsze spotkanie, w którym mierzyli się z FC Porto. Wtedy klub uratował Antoni Ptak.
Biznesmen, jak sam przyznawał w młodości, był kibicem Widzewa. Do inwestycji w ŁKS zachęcił go Janusz Michaluk, ówczesny wiceprezydent Łodzi, a później prezes klubu z al. Unii. Sam Michaluk nawet po latach nie chce zdradzić jak udało mu się przekonać biznesmena, by przejął ŁKS. „To historia, którą zabiorę do grobu” – mówi zapytany przez Łódzki Sport.
Z Ptakiem łodzianie świętowali największy sukces od 1958 roku. Sięgnęli po drugie i jak na razie ostatnie mistrzostwo Polski. Fani, którzy snuli mocarstwowe plany, szybko zostali sprowadzeni na ziemię. Sprzedano Mirosława Trzeciaka i Tomasza Kłosa.
– Jak zdobywa się mistrzostwo Polski, to budżet klubu znacznie się podnosi. Wzrastają premie za wygrane mecze, za samo mistrzostwo piłkarze żądają mnóstwo pieniędzy. Wydatki zwiększyły się automatycznie o 100 procent – tłumaczył Ptak.
Biznesmen popadł w konflikt z kibicami. Doszło do tego, że w przerwach meczów organizowano „wyganianie ptaszyska”. Jeden z fanów zakładał sztuczne skrzydła i udawał ptaka, a pozostali gonili go z kijami i pałkami.
Jednocześnie, działacze zapewniali, że w kolejce czekają już kolejni sponsorzy. Gdy Ptak odejdzie, w ŁKS miał zainwestować lokalny biznes z województwa. Kibiców, zawodników i dziennikarzy mamiono wizjami futbolowej potęgi.
ZOBACZ TAKŻE>>>Piłkarz Roku Łódzkiego Sportu 2024! Zaczynamy
Podobnie było w Widzewie. Klub stał się właściwie w całości własnością Grajewskiego i Pawelca. Był w coraz gorszej kondycji, zarówno sportowej jak i finansowej. Wydawało się, że rozwiązaniem problemów będzie wielki inwestor, który stał tuż za rogiem.
ITI, biznesowy gigant, właściciel TVN-u, sieci kin „Multikino”, a także Onet.pl miał przejąć RTS w 2002 roku. Inwestycja miała opiewać na kilkadziesiąt milionów złotych, a członkowie rady nadzorczej Widzewa, m. in. Witold Skrzydlewski, zapowiadali, że łódzki klub znów będzie wielki. Negocjacje się przedłużały, a w mediach zaczęły pojawiać się informacje o zainteresowaniu ITI Legią. I ostatecznie to w stolicy wylądowała znana firma. Z perspektywy czasu można zastanawiać się, czy nieistniejący już holding medialno-rozrywkowy rzeczywiście był zainteresowany kupnem klubu z Piłsudskiego? Może to była biznesowa zagrywka, by wymusić konkretne działania na Legii, w którą ITI w rzeczywistości chciało zainwestować?
Ptak odszedł z ŁKS-u w 2000 roku. Klub, po 29 latach w krajowej elicie spadł na zaplecze. Właściciel zrezygnował, bo jak twierdził, miasto nie chciało pomagać drużynie z al. Unii. Wraz z Ptakiem odejść musiał Michaluk.
– Musiał odejść, bo był zbyt mocno powiązany z Ptakiem. Przenieśli piłkarzy drugiej drużyny do Piotrcovii. Wydoili wszystkie pieniądze z klubu. Od tego czasu zaczął się kolejny kryzys w ŁKS – grzmiał Stefan Miłosz, zasłużony piłkarz i hokeista łodzian oraz rektor Wyższej Szkoły Marketingu i Biznesu w Łodzi.
Jego słowa okazały się prorocze. Przez dwa kolejne sezony ełkaesiacy drżeli o utrzymanie na zapleczu krajowej elity. Wokół klubu kręcił się Waldemar Pruski. Zamożny przedsiębiorca przez kilka miesięcy opowiadał, że uratuje klub.
– Piłce nożnej ŁKS upadłość nie grozi. Jest grupa osób, która wspomaga naszą działalność. Dzięki nim, za co serdecznie dziękuję, mogliśmy wypłacić część zaległych apanaży naszym zawodnikom – cieszył się Roman Stępień, ówczesny prezes.
Pruski chciał, by zamiast Stowarzyszenia ŁKS, zrzeszającego wszystkie sekcje, utworzona została Spółka Akcyjna, która będzie finansowała wyłącznie drużynę piłkarską. Ze swojego pomysłu wycofał się po kilku miesiącach. W ŁKS-ie było coraz gorzej…
Wtedy pojawił się Marek Mrugasiewicz. Biznesmen powiązany z branżą kolejową przejął klub, działał w nim kilka miesięcy. Z nowymi zawodnikami podpisywał bardzo wysokie kontrakty, których nie był w stanie wypłacić ani on, ani jego następcy. Większość umów zawartych przez Mrugasiewicza została później zerwana.
Najbardziej bolesny dla fanów był sezon 2001/2002. Utrzymanie na drugim szczeblu rozgrywkowym łodzianie zapewnili sobie w ostatniej kolejce. I znowu ŁKS zerwał się ze stryczka. Pod koniec sezonu klub przejął Daniel Goszczyński. Pochodzący ze Strykowa biznesmen zarobił ogromne pieniądze dzięki produkcji alkoholi. Mimo tego, na awans do elity łodzianie czekali cztery lata. Promocja kosztowała Goszczyńskiego duże pieniądze. Sprowadził do ŁKS-u Michała Łabędzkiego, Łukasza Madeja i Igora Sypniewskiego, zawodników w przeszłości związanych z dwukrotnymi mistrzami Polski. Na pytanie dlaczego pomaga ŁKS-owi odpowiedział: “Jak zarabiam 20 złotych, 10 odłożę, pięć wydam, pięć mi zostaje, dlaczego mam się nie podzielić z klubem?”
Ale już wtedy przyznawał, że bez wsparcia kolejnych inwestorów nie będzie w stanie finansować drużyny. W drugim sezonie w ekstraklasie, Goszczyński do piłkarskiej spółki zaprosił Algimantasa Breikstasa. To dzięki Litwinowi w ŁKS-ie pojawił się Paulinho. Współpraca trwała pół roku. Biznesmeni popadli w konflikt. W czerwcu 2008 Breikstas wycofał się z ŁKS-u. Za jego udziały Goszczyński musiał zapłacić cztery miliony złotych. Chociaż łodzianie zajęli siódme miejsce w lidze, zespół został zdegradowany o klasę rozgrywkową. ŁKS jako pierwszy w historii nie otrzymał licencji.
– Zarząd Klubu jest szczerze zaskoczony decyzją PZPN o nieprzyznaniu ŁKS S.S.A. licencji na grę w ekstraklasie w sezonie 2009/2010.Decyzję tę uznajemy za błędną i krzywdzącą. Komisja licencyjna nie podała szczegółów uzasadnienia swojej decyzji, prócz zdawkowego stwierdzenia, że jej powodem jest “sytuacja finansowa Klubu”. Jest to niezrozumiałe tym bardziej, że po raz pierwszy od dawna sytuacja finansowa ŁKS S.S.A. wyraźnie się poprawiła – informował Roman Gałuszka, ówczesny prezes.
ŁKS próbował się ratować. Doszło do kuriozalnej sytuacji. We wniosek licencyjny wpisano sprzedaż napojów energetycznych sygnowanych nazwą klubu. Eksperci policzyli, że każdy Polak musiałby codziennie pić przynajmniej jedną puszkę energetyka, żeby klub mógł utrzymać się ze sprzedaży.
Według Goszczyńskiego w roku 2009 został zmuszony do odejścia z ŁKS-u. Klub przejęło miasto, które przez pół roku starało się utrzymywać piłkarską drużynę.
– Dyrektor MOSiR-u i prezes miejskiej spółki Arena twierdził, że blokuje wejście sponsorów. Mówiono wręcz, że gdy nie będzie już w łódzkim klubie Goszczyńskiego, to pieniądze popłyną strumieniem. Teraz zastawiam się, gdzie jest ta fala kasy, która miała zalać ŁKS – mówił w 2013 roku, gdy nie był już związany z ŁKS-em.
W kwietniu 2010 roku ŁKS sprzedano firmie Tilla. To przedsiębiorstwo Filipa Keniga i Jakuba Urbanowicza, byłych koszykarzy ŁKS-u. Do współpracy zaproszono Tomasza Wieszczyckiego, wychowanka łodzian. Pierwszoligowiec nie zdołał awansować do ekstraklasy. Promocję wywalczył w następnym sezonie. I to był początek końca ŁKS-u.
W 2004 Pawelec sprzedał swoje udziały w klubie i Widzew stał się własnością Grajewskiego. RTS był w tak opłakanym stanie, że pomóc musiał Zbigniew Boniek, legenda klubu. Jego wsparcie okazało się bezcenne, bo łodzianie z czasem stanęli na nogi. Przyzwoicie było także pod względem sportowym, bo widzewiacy w ciągu dwóch sezonów awansowali do Ekstraklasy. W niej potrzebne były jednak już większe pieniądze. Wiedział o tym sam Boniek, który zapowiadał, że gdy tylko pojawi się zdecydowany inwestor, odejdzie z klubu.
I faktycznie, wymarzony „dobrodziej” z czasem się pojawił. Była nim postać, którą wszyscy fani RTS-u chcieliby wymazać z pamięci i historii ukochanego klubu. Sylwester Cacek – człowiek niezwykle majętny, sprawiający wrażenie osoby konkretnej i roztropnej, a także mającej smykałkę do interesów. Niedługo przed przejęciem klubu sprzedał bank Dominet za gigantyczną sumę 500 milionów złotych. Miał wielkie cele i marzenia związane z Widzewem. Gdy przejął klub w 2007 roku, zorganizował prezentację w Teatrze Nowym. Jej rozmach robił wrażenie. Gości witał wielki baner “Budujemy Wielki Widzew”. Plany nowego właściciela mogły pobudzić wyobraźnie, bo według nich to Boniek miał odpowiadać za kwestie sportowe. Szybko jednak wycofano się z tego pomysłu i legendarny “Zibi” został zastąpiony przez ludzi Cacka. Podczas jego rządów w klubie były jednak momenty pozytywne. Jak wtedy, gdy drużyna po spadku z Ekstraklasy, rozniosła I ligę w pył. Mało tego! Dokonała tego dwa razy z rzędu, bo łodzianie, prawdopodobnie jako jedyny zespół na świecie obronił tytuł najlepszej drużyny zaplecza najwyższej klasy rozgrywkowej. Dlaczego? Wszystko przez decyzje PZPN o karnym cofnięciu RTS-u ponownie do I ligi po tym jak drużyna wywalczyła awans do elity w 2009 roku.
Rok później promocji łodzianom już nikt nie odebrał, a kadra zespołu dawała nadzieję na to, że przygoda widzewiaków z ekstraklasą potrwa dłużej niż jeden sezon. I tak było. Nie da się jednak nie zauważyć, że był to moment, w którym Cacka wyraźnie zmęczyło prowadzenie klubu sportowego. Odpowiadał w końcu za grzechy poprzedników, a nie swoje. Czerwono-biało-czerwoni występowali na najwyższym ligowym szczeblu przez cztery lata. Faktem jest jednak, że każdy kolejny sezon był coraz słabszy. Skończyło się spadkiem do I ligi, a w niej była już tylko masa kompromitacji takich jak: wysokie porażki np. 1:6 z Miedzią w Legnicy, oddanie meczu z Zagłębiem walkowerem, bo klub nie miał pieniędzy na transport drużyny, czy słynne zawirowania ze stadionem zastępczym, które ostatecznie zakończyły się tym, że łodzianie występowali w Byczynie pod Poddębicami. Spadek z I ligi był symbolem upadku Cacka. Klub był pogrążony w takich długach, że nie było mowy o wystartowaniu na trzecim szczeblu rozgrywkowym. Wtedy nastąpił koniec i jednocześnie nowy początek.
ZOBACZ TAKŻE>>>Widzew chce milion euro za piłkarza
Kenig i Urbanowicz mieli finansować ŁKS do momentu, aż nie znajdą bogatszego od nich inwestora.
– ŁKS nie upadnie. Chciałbym raz na zawsze wyjaśnić, że naszym celem nie jest jak najszybsze pozbycie się udziałów i wycofanie się. Potrzebujemy tylko kogoś, kto odciąży nas w finansowaniu klubu. Oczywiście jeśli pojawi się kontrahent i zaproponuje dobrą cenę oraz zapewni rozwój klubu, to siądziemy do negocjacji. Na razie mamy pomysł, by poprawić sytuację ekonomiczną ŁKS-u. Wierzę, że się uda – przekonywał koszykarz ŁKS-u.
A klubowa kasa świeciła pustkami. Było tak źle, że zawodnicy nie mieli nawet zagwarantowanych posiłków. Teraz nie do pomyślenia na jakimkolwiek szczeblu rozgrywek, wtedy to była smutna rzeczywistość zespołu z ekstraklasy. Na początku 2012 roku prezesem ŁKS-u został Andrzej Vogit. Ekscentryczny przedsiębiorca miał różne pomysły na finansowanie klubu. Przed derbami Łodzi chciał, by na stadionie odbył się koncert jego żony – Anny. Fani mogliby też kupić płytę piosenkarki. Nic dziwnego, że ełkaesiacy spadli z krajowej elity.
I to był koniec ŁKS-u. Drużyna nie dokończyła sezonu 2012/2013. Już do rundy rewanżowej przystąpiła w składzie prawie w całości złożonym z juniorów wypożyczonych z SMS-u Łódź. Na początku kwietnia 2013 roku zespół został wycofany z rozgrywek. Nie mógł korzystać z nazwy i herbu.
Do czwartej ligi przystąpił jako Akademia Piłkarska ŁKS. Misji ratowania podjęli się lokalni biznesmeni. Na początku futbolową spółkę na nogi stawiali Tomasz Szulc i Jacek Bielawski. Później dołączył do nich Tomasz Salski, obecny współwłaściciel ŁKS-u.
2 lipca 2015 roku. To data szczególna dla kibiców czerwono-biało-czerwonych. To wtedy wskrzeszono upadły RTS. Zrobiła to grupa biznesmenów-kibiców, a twór, który miał być kontynuatorem historii Widzewa nazwano Stowarzyszeniem Reaktywacji Tradycji Sportowych. Początki były piekielnie trudne, a wiele rzeczy załatwiano na tzw. wariackich papierach. Udało się jednak wystartować od IV Ligi i awansować z niej już w pierwszym sezonie. Kamieniem milowym dla łodzian było otwarcie nowego stadionu. Pod wieloma względami klub się sprofesjonalizował. Nie oznacza to jednak, że w Łodzi nie popełniano błędów.
W 2017 roku przy Piłsudskiego pojawił się potężny inwestor. Murapol to gigant w branży deweloperskiej, który miał (jak wiele innych podmiotów w przeszłości) przywrócić blask dawnej legendzie. Dobre wrażenie na kibicach robił ekscentryczny Michał Sapota, prezes firmy, który był inicjatorem całej inwestycji. Rządy Murapolu przy Piłsudskiego nie trwały jednak zbyt długo. Zaledwie po roku czasu władze giganta zdecydowały się nie przejmować pakietu kontrolnego w klubie i zostali „jedynie” sponsorem Widzewa.
To oznaczało, że władza pozostaje w rękach Stowarzyszenia, co nie do końca podobało się niektórym kibicom. Przez kilka kolejnych lat pojawiały się różne plotki na temat rzekomego zainteresowania Widzewem przez dużych inwestorów. Był m. in Andrea Radrizziani – właściciel Leeds United, firma Prymat czy Moises Izrael Garzon – właściciel Numancii C.D. Do przejęcia klubu przez którykolwiek z wymienionych podmiotów nie doszło. Jednak nikt nie ukrywał tego, że RTS musi zostać sprzedany w ręce inwestora, który zapewni klubowi finansowanie na wyższym poziomie. I w końcu pojawił się on. Tomasz Stamirowski, wieloletni członek Stowarzyszenia Reaktywacji Tradycji Sportowych, a w 2018 nawet jego prezes. Większościowym udziałowcem Widzewa został w czerwcu 2021 roku. Jak sam mówił wielokrotnie, w czerwono-biało-czerwonych zainwestuje połowę swojego majątku. Pod jego rządami łódzki klub powrócił do ekstraklasy po ośmiu latach przerwy i występuje w niej do dziś.
W ostatnich latach, kilkukrotnie mówiło się, że koniec Tomasza Salskiego w ŁKS-ie jest blisko. W 2022 roku wydawało się, że przejęcie klubu przez Philipa Platka to tylko formalność. Ostatecznie, w grudniu zeszłego roku, rozmowy z gigantem z USA definitywnie zakończyły się fiaskiem. Dość nieoczekiwanie łodzianie pozyskali innego inwestora. Może nie tak dużego, ale mającego za to szczere chęci, by naprawić ŁKS. To Dariusz Melon, właściciel firmy Kramel. Najpierw w marcu 2024 roku został współwłaścicielem biało-czerwono-białych. Kolejne duże zmiany w łódzkim klubie miały miejsce 9 grudnia. W trakcie Walnego Zgromadzenia Akcjonariuszy dokonano zmian w radzie nadzorczej spółki. Powołano do niej Dariusza Melona i Tomasza Salskiego. Skład rady nadzorczej uzupełnili Dariusz Łyżwa i Arkadiusz Gerwel. Przewodniczącym rady nadzorczej został Melon, odtąd większościowy udziałowiec ŁKS Łódź S.A. Posiada on obecnie 53,69% akcji ŁKS-u. Czy uda mu się uzdrowić ukochany klub?
Dariusz MelonŁKS Łódźtomasz salskiTomasz StamirowskiWidzew Łódź