Tak najkrócej można podsumować występy ŁKS-u i Widzewa w miniony weekend. Mecze jakże różnorodne i niejednoznaczne. W piątek zaczął ŁKS, pokazując swym sympatykom futbol archaiczny, ba, wręcz staromodny, pozbawiony elementów nowoczesnej pełnej polotu, finezji i fantazji gry. Przyznam się szczerze, taki ŁKS po prostu mnie wkurza. Irytuje brak agresji, pomysłu na grę i na rywala. Tak jakby ostatnie minuty meczu we Wrocławiu i porażka ze Śląskiem zamknęła pewien rozdział w historii klubu i drużyny. Nie chcę oglądać takich zawodników, w tak fatalnej dyspozycji.
Piotr Stokowiec wiele obiecywał sobie po przepracowanej, ponoć bardzo dobrze, przerwie na reprezentację. A tymczasem biało-czerwono-biali zagrali wręcz katastrofalnie. Bez odrobiny zaciekłości, sportowego zacietrzewienia i jakiegokolwiek sposobu na Zagłębie. Symptomatyczne także było to, że łodzianie tracili gole po stałych fragmentach gry na początku meczu i na starcie w drugiej połowie. Z drżeniem kolan obserwowałem zachowanie obrońców Naszego zasłużonego klubu. Brak asekuracji, krycie „na radar”, fatalne przekazywanie zawodników i brak komunikacji.
Nie wiadomo czemu Piotr Stokowiec uparł się, by lansować tercet: Marciniak, Gullen, Leuveau. Koledzy są kompletnie bez formy i widać to zwłaszcza w trudnych momentach pod bramką Bobka. Młody golkiper znów popełnił katastrofalny błąd przepuszczając do siatki słaby, choć oddany z bliska strzał. To najlepiej świadczy o jego braku odporności na stres i o tym, jak okropnie drżą mu ręce. Dlaczego nikt mu nie pomógł? Gdzie byli obrońcy, skoro szansę na gola miało aż trzech zawodników z Lubina. Tego nie wie nikt. Apelowałem o zapewnienie Bobkowi indywidualnych treningów z doświadczonym bramkarzem. Bo to jedyna słuszna droga. Innej nie ma.
Świetny bramkarz Widzewa, potem Szombierek Bytom Wiesław Surlit opowiadał jak proste ćwiczenie zaaplikował mu trener bytomian Hubert Kostka. Pan Wiesław miał na początku kariery drobne problemy z chwytem piłki. Na każdym treningu miał wykonywać proste ćwiczenie – odbijać piłkę o mur i zaraz ja chwytać. Schematyczne, ale jakże skuteczne ćwiczenie. Niestety także bardzo nużące. Kiedy tylko Wiesław przestawał ćwiczyć słychać było tubalny głos Kostki „Wiesiek!!! Trenuj!!! I pomogło. W 1980 roku Wiesiek Surlit i jego ukochane Szombierki mieli znakomity sezon. Tytuł Mistrza Polski zdobyli zasłużenie, a rywale byli nie byle jacy. I jak to mawiał jeden z rezerwowych Włodzimierz Lenin: pomogła praca, praca i tylko praca.
CZYTAJ TEŻ: Nie tylko piłkarska drużyna ŁKS-u jest w złym stanie
I jeszcze jedna uwaga do szkoleniowców. Z reguły kapitanem wybieramy takiego człowieka, który ma szacunek zespołu, bo oprócz umiejętności przywódczych daje zespołowi jakąś wartość. Stokowiec po meczu z Zagłębiem Lubin wyróżnił Marciniaka i Gullena. Jeśli to jest dowcip to gratuluję specyficznego poczucia humoru. Dobry nastrój to podstawa, ale jeszcze przydałyby się wyniki. Nie kopmy jednak leżącego.
Teraz pora na drugi Nasz zespół. Przyznam się szczerze, jechałem do Poznania z duszą na ramieniu i to nie z tą od żelazka. Faworyt był tylko jeden… Lech Poznań. Wprawdzie znawcy bardziej cenili dawny tercet ABC – Anioła, Białas, Czapczyk, ale ten nowy : Ishak, Velde, Marchwiński także budził respekt. Widzew przecież nie wygrał jeszcze na wyjeździe, a Lech przez pół roku był u siebie niepokonany. Wczoraj jednak wszystko się zmieniło. Agresywny, podwajający na rywalu, atakujący wysoko, z pomysłem na grę widzewiacy zaskakiwali na każdym kroku.
Gwiazdą meczu nie byli Sanchez, Hanousek czy Ravas, a niespodziewanie grający poprzednio w Odrze Opole prawie 21-letni Antoni Klimek. Chłopak ten dawał sygnał w poprzednich meczach, że stać go na wiele. To jednak jak zaprezentował się w niedzielnym spotkaniu wręcz zauroczyło obserwatorów. Od poniedziałku najwięcej chorych na anginę będzie w Poznaniu. Większość znawców kopanej wychodziła bowiem ze stadionu przy ulicy Bułgarskiej z otwartymi ustami. Zapalenie gardeł i krtani murowane. Antoni (to moje trzecie: Dariusz, Marcin, Antoni a mojego syna Marcina drugie) imię na pamiątkę po dziadku – triumfował w każdym calu.
NIE PRZEGAP: Antoni Klimek z tytułem i pochwałami od reprezentanta Polski
Lech był zagubiony, grał wolno, mało dynamicznie i sprawiał wrażenie, jakby z „poznańskiej lokomotywy” zmienił się w napędzaną siłą mięśni drezynę. Lecha nie było. Może poznaniacy stanęli gdzieś na bocznicy. Klimek szalał, kręcił rywalami i był prawie w każdej akcji „czerwonych”. Asystował, strzelał, walczył, faulował i był faulowany. To był jego mecz. W trzeciej minucie doliczonego czasu gry znakomicie wyczuł, że błąd popełni Milić i wyszedł świetnie w tempo na czystą pozycję. Dodajmy jeszcze precyzyjny strzał obok Mrozka i Lech padł na kolana. Było 2:1 dla Widzewa. Wcześnie bowiem, bo w 88. minucie do bramki pilnowanej przez Ravasa trafili gospodarze.
Nietaktem jednak byłoby rozpoczynanie opisu meczu od doliczonego czasu gry. Łódzki Widzew już w 4. minucie powinien objąć prowadzenie. Po faulu na Nunesie karnego „spartolił” Jordi Sanchez. Małe, niewinne pytanie kieruję do sztabu szkoleniowego: czy Sanchez był wyznaczony do wykonania 11-tki? Jeśli nie, to mielibyśmy do czynienia z klasyczną samowolką. Tym bardziej, że do wykonania karnego szykował się już Marek Hanousek. 13 minut później Francisco Alvarez na powitanie żony Marty, która przyleciała do Poznania z Albacete, zdobył fantastycznego gola. Ku wielkiej radości swojej i małżonki złożył potem dłonie i utworzył literkę „ M”. Piłkarze to mają dobrze. Ja to mogę tylko złożyć się w pół, a i tak potem będzie problem z wyprostem.
W 6 minucie doliczonego czasu gry pokazał się Bartek Pawłowski, ale w akcji swoje „trzy grosze” dołożyli jeszcze Rondić i Klimek. Łodzianie nieprzypadkowo przebiegli aż 12 kilometrów więcej od faworyzowanych poznaniaków. Oglądaliśmy zatem najlepszy mecz Widzewa w tym sezonie, a wysokie noty powinni także otrzymać: Ravas, Hanousek, Kun i Nunes. Wliczając jeszcze strzelców goli w 11-tce kolejki powinno się aż roić od widzewiaków.
Nie zazdroszczę teraz trenerowi Myśliwcowi. Po takim sukcesie poprzeczka powędrowała wysoko i każdy mecz będzie porównywany z poznańskim sukcesem. Za oknami coraz chłodniej, a z Widzewa bucha radość i ogromne ciepło. Na mecz z Radomiakiem będzie bardzo trudno o bilety. Za sukces trzeba będzie płacić, i to słono. Ten tydzień będzie należał do widzewiaków.
Teraz pora także na ŁKS. Bo przecież ile można przegrywać? Stara prawda mówi: silny ŁKS jest potrzebny Widzewowi i silny Widzew także ŁKS-owi. Takie tam łódzkie naczynia połączone…
Dariusz Postolski, dziennikarz, komentator sportowy, ekspert Radia Łódź
Dariusz PostolskiŁKS ŁódźPKO EkstraklasapublicystykaWidzew Łódź