Kiedy mówisz: „muszę się na to przygotować”, „przygotuj się na najgorsze”, „muszę być na to gotowy”, nie zdajesz sobie sprawy, co ciebie czeka. Wszystko w życiu a i w sporcie także jest jedną, ogromną niespodzianką. Ponoć, kiedy zaczynasz coś planować, w tle słychać złośliwy chichot Boga. Bo często ma wobec Ciebie zupełnie inne plany. Zatem przygotuj się na wszystko… na dobre i złe. Ba, ale jak przygotować się na niespodziewane, nieznane? Od tego są Mądre Głowy, ale i one bywają bezradne.
W sporcie ograniczamy ryzyko do minimum, staramy się przewidzieć sukces i porażkę. A i tak bywamy zaskakiwani. Pamiętam, jak sukcesy Adama Małysza próbował wyjaśnić jego ówczesny trener Apoloniusz Tajner. Mętnie tłumaczył, czemu jest tak dobrze, jak było. Trochę wyjaśnił sam Adam, zajadając bułkę z bananem, ale to niewinny żart, a nie sensowne wytłumaczenie gwałtownego wzrostu formy. Równocześnie nijak Tajner Senior nie potrafił pokierować karierą swojego ukochanego syna. A przecież wiadomo: dla dziecka zrobimy wszystko. Bezapelacyjnie. A jednak Tomisław, mając zaplecze w postaci Ojca nic wielkiego nie osiągnął.
CZYTAJ TEŻ: Widzew zmienia boisko treningowe
Do sukcesów ojca możemy jeszcze zaliczyć ślub z młodziutką (chyba ponad 30 lat różnicy) panienką, dla której Apoloniusz był chyba kaprysem i trudnym sprawdzianem witalności dla „miłości”. Mimo całej sympatii dla A.T. i jego pożal się Boże trafionej strzałą Amora narzeczonej, taki naiwny to raczej nie jestem. Chyba, że Amorowi wysypał się cały kołczan a nie pojedyncza strzała. Właściwie do tej „dzierlatki” wielkiej pretensji nie mam, choć przypominam, że żeby był ślub, musiał być wcześniej rozwód. Wiem, o czym pomyślisz Drogi Czytelniku, wyjdę Ci zatem naprzeciw. Tak, masz rację, zżera mnie zawiść! Niezależnie od intencji, pokażcie mi choć jednego, który nie wolałby mieć obok siebie w łóżku młodej, ślicznej, pączkującej „laseczki”, a nie tak dobrze znanej połowicy. Czasy pochrapujących w poduszkę żonek, z głowami pełnymi papilotów bezpowrotnie minęły. Jednak nikt mnie nie przekona, że A.T. jest kochany „za wzięcie” czy też „za żarcie”.
I tak odbiegłem czy odgalopowałem od tego, o czym miałem pisać – o Niewiadomej. I to nie świetnej zawodniczki Kasi, lecz od tego, co spotyka Nas za zakrętem. Recepty na doskonałe przygotowania do sezonu nie ma i nie będzie. Czasem triumfuje wariant „turecki”, a czasem biedniejszy klub przygotowujący się w Polsce na własnym obiekcie nagle okazuje się odkryciem wiosny. Pamiętam taką zimę (nie jest tak źle z głową), kiedy Górnik Zabrze gromił w sparringach wszystkie zespoły, a potem z hukiem spadł z Ekstraklasy. Dlaczego z hukiem nie wiem, ale tak się wtedy mówiło i pisało.
Po co zatem jest ten okres przygotowawczy? Ameryki nie odkrywam, ale przed wszystkim chodzi o scementowanie zespołu, o to żeby chłopcy lepiej się poznali i nauczyli kilku tak potrzebnych do dalszego pobytu słów. Nie tylko tych powszechnie uważanych za obraźliwe. Kiedyś przebił ich Radosław Majdan, który po ligowym meczu przed kamerami Canal+, nie wiedząc, że rozmowa jest „na żywo” sypał nieustannie bluzgami. Gdyby wtedy, ktoś wyciął mu każde słowo na K i CH okazałoby się, że Majdan to wyjątkowo milczący zawodnik. Ratujący sytuację reporter próbował zatrzymać potok bluzgów, ale niespeszony zawodnik posumował wpadkę: „To jest na żywo? No to przepraszam”. Uwierzcie mi Państwo, że było za co…
NIE PRZEGAP: Widzew i jego pragnienie lepszej wiosny
Teraz już zespoły mają nieco inną świadomość (tak mi się wydaje) i o ekscesy trudniej, ale kiedy o tamtych czasach opowiadają dawne gwiazdy, pozostaje słuchającym tylko kręcić głową z niedowierzaniem. Wtedy się piło, bawiło i także grało. I to na dobrym poziomie. Reasumując, okres przygotowawczy jest także po to, by przekonać trenera do swojej klasy i rosnącej formy. Resztę dołożą menadżerowie i dyrektorzy sportowi.
Podsumowaniem tych trudnych chwil dla wielu Asów będzie, ku przestrodze młodych talentów, historia jednej ze spadających gwiazd. Chłopak tak balował przed ważnym meczem, że przyszedł do szatni mocno znieświeżony i zawalił drużynie całe spotkanie. Jeden z byłych fantastycznych zawodników z tamtych lat bił się w piersi, że gdyby ich podpora była przez kilka dni bez butelki, bez problemów ograliby rywali, bo i tak ze „zmęczonym” bramkarzem zdobyli aż trzy gole. Niestety rywal strzelił ich więcej. Dlatego napoje wyskokowe wypite w okresie przygotowawczym odbijają się niektórym ludziom do końca rundy. Żyje się tylko raz, ale nazajutrz mniej boli głowa i łatwiej się żyje. Do siego roku.
Dariusz Postolski, dziennikarz, komentator sportowy, ekspert Radia Łódź
Dariusz PostolskiŁKS ŁódźPKO EkstraklasapublicystykaWidzew Łódź