
“Po strzelonej pierwszej bramce, od razu chcę strzelić następną” – mówił przed meczem z Lechią Gdańsk trener Igor Jovicievič. Niestety, postawa piłkarzy Widzewa kolejny raz pokazała co innego. Gdyby nie końcówki meczów, Widzew byłby dziś w innym miejscu.
Widzew do Gdańska pojechał z jedną wyjazdową wygraną na koncie. Łodzianie ograli w tym sezonie poza swoim domem jedynie Termalicę Bruk-Bet. Przed meczem z Lechią można było być optymistą, bo to zespół ze strefy spadkowej, mający spore problemy w defensywie. Widzewiacy nieźle zaczęli. Już po kilku minutach dobrą akcję łodzian finalizował Julian Shehu, ale przestrzelił. Kapitalną sytuację miał też Angel Baena, którego pudło aż ciężko wytłumaczyć. Hiszpan minął bramkarza, poradził sobie też z obrońcą Lechii, ale gdy miał przed sobą pustą bramkę (miał do niej jakiś metr) nieczysto trafił w piłce i ta nie doturlała się lini bramkowej. Brak słów. Widzew przeważał, ale nic z tego nie wynikało.
Po przerwie, bardzo szybko gola zdobył Sebastian Bergier, który po raz kolejny pokazał, że jest naprawdę dobrym napastnikiem. To było jego siódme trafienie w tym sezonie. Chwilę później mógł powiększyć swój dorobek, ale strzelił minimalnie obok słupka. To było to słynne “momentum”, o którym mówił na piątkowej konferencji Igor Jovicievič. Widzew ponownie go nie wykorzystał, a powinien.
“Gdy strzelę pierwszego gola, od razu chce strzelić następnego” – powiedział szkoleniowiec czerwono-biało-czerwonych przed meczem. No niestety, nie było tego widać. Owszem, blisko był Bergier, ale poza tą akcją Widzew nie zrobił właściwie nic, by podwyższyć prowadzenie. Zamiast strzelić na 2:0 i mieć spokój, do wyrównania doprowadziła Lechia, a konkretniej Bobcek. I wtedy łodzianie dosłownie przestali grać. Mieli problem z wymianą kilku podań i wyjściem z własnej połowy.
Bramka w doliczonym czasie gry dla gdańszczan to podsumowanie tego jak zazwyczaj wygląda Widzew po objęciu prowadzenia. Łodzianie grają do strzelonej bramki. Później wszystko siada. Wygląda to bardzo źle i niewiadomo zbytnio gdzie szukać pozytywów. RTS miał się rozwijać, zaliczać stały progres, a wygląda na to, że z każdym meczem jest gorzej. Postawa w końcówkach spotkań, pokazuje brak charakteru tej drużyny. Stracone bramki w końcówkach meczów z Jagiellonią, Górnikiem, Rakowem, Legią, a teraz z Lechią, jasno to pokazują. Łódzki zespół nie robi tego, z czego słynął przez lata, czyli nie gra do końca. Mało tego, widzewiakom po objęciu prowadzenia często po prostu odcina prąd. To kwestia przygotowania motorycznego? Możliwe, ale przy Piłsudskiego kuleje też mental. Gdyby RTS nie stracił bramek w końcowych w wymienionych spotkaniach, miałby na koncie…osiem punktów więcej. To dawałoby mu trzecie miejsce w tabeli!
Wyraźnie widać, że postawa widzewiaków słono ich kosztuje. Co dalej? Wydaje się, że nie jest to problem, który da się rozwiązać w tydzień czy dwa. Podczas zimowej przerwy zespół czeka bardzo dużo pracy nad poprawą tej sytuacji. Pytanie tylko, ile punktów łodzianie stracą do tego czasu…