W najważniejszym meczu sezonu trener Janusz Niedźwiedź zaskoczył składem. Nie licząc bramkarza Henricha Ravasa i Marka Hanouska, bez którego trudno wyobrazić sobie pierwszą jedenastkę, nie było w nim żadnego z obcokrajowców, czyli m.in. Martina Kreuzrieglera, Fabio Nunesa i Kristoffera Normanna Hansena, którzy dotychczas grali od początku zajmując na boisko miejsca po lewej stronie. Portugalczyka w ogóle nie było w kadrze, ale to była zmiana wymuszona.
Miedź świętowała już awans do PKO Ekstraklasy, a Widzew wciąż o to walczył. Dawało mu go zwycięstwo w Legnicy. Presja była więc ogromna i było to niestety widać od pierwszej minuty. Zaraz po pierwszym gwizdku sam na sam z bramkarzem znalazł się Kamil Zapolnik. Na szczęście Ravas wygrał ten pojedynek. Niedługo potem po nieporozumieniu między Krystianem Nowakiem, a Markiem Hakouskiem, dobrą okazję miał Maciej Śliwa, ale strzelił nad bramką.
I właściwie tak wyglądała cała pierwsza połowa. Gospodarze mieli zdecydowaną przewagę, to oni prowadzili grę i raz po raz zagrażali bramce Widzewa, w której świetnie spisywał się Ravas. Słowak kilak razy ratował drużynę. Tak było m.in. w 40. minucie, kiedy Zapolnik strzelał z bliska głową i już w doliczonym czasie gry, kiedy Ravas zatrzymał Chucę. Piłkarze Miedzi aż 11 razy strzelali na bramkę łódzkiej drużyny. Z kolei goście tylko raz i to niecelnie. Nie jest to statystyka godna wicelidera i przede wszystkim nie jest to dobre osiągnięcie dla zespołu, który walczy o awans i właśnie w tym meczu może go wywalczyć. Nie widać było po widzewiakach determinacji. Z grą w piłkę też było źle, bo nie potrafili wymienić trzech podań, szybko tracili piłkę. Chyba że pomysł był taki, by uśpić czujność przeciwnika i zaatakował w drugiej połowie. To była jedna nadzieja na to, że po przerwie będzie lepiej. Musiało być zdecydowanie lepiej w każdym elemencie. W pierwszej połowie nie działało właściwie nic w ofensywie.
Niestety po przerwie nic właściwie się nie zmieniło, może widzewiacy grali odrobinę odważniej. Oddawali nawet jakieś strzały na bramkę Miedzi, ale słabe. To wciąż nie była walka i gra o PKO Ekstraklasę.
Po godzinie gry trener Janusz Niedźwiedź zrobił pierwszą zmianę. Na boisko wszedł Juliusz Letniowski. Dziwne, że już w przerwie nie było żadnych roszad, a potem długo czekaliśmy na kolejne. To był przecież mecz o ogromną stawkę, a nie było tego widać ani po piłkarzach Widzewa, ani po trenerach na ławce.
Na dobrą okazję doczekaliśmy się dopiero w 72. minucie, kiedy groźnie strzelał Bartłomiej Pawłowski. To wciąż było jednak za mało. Przełom przyszedł w 77. minucie, kiedy w polu karnym Ruben Hoogenhout skrobnął w polu karnym Dominika Kuna i sędzia podyktował rzut karny. Podszedł do niego Letniowski, strzelił… i Mateusz Abramowicz znakomicie obronił. To był strzał na wagę ekstraklasy. Nawet to Widzew popsuł.
Dopiero karnym łodzianie ruszyli do ataku i za chwilę dobrą okazję miał Kun. Znów jednak górą był bramkarz Miedzi. Niestety w 81. minucie Miedź wyprowadziła kontrę, Chuca wyszedł sam nas sam z Ravasem i pewnym strzałem go pokonał.
Już się Widzew nie podniósł i przegrał. To oznacza, że o awans walczyć musi w ostatniej kolejce w meczu z Podbeskidziem Bielsko-Biała. Arka Gdynia traci do niego jeden punkt. Zespół z Pomorza zmierzy się z Sandecją Nowy Sącz.
Trudno być optymistą, bo piłkarze Widzewa chyba jednak nie wiedzą, o co grają.
Miedź Legnica – Widzew Łódź 1:0 (0:0)
1:0 – Chuca 81.
Miedź: Abramowicz – Martinez, Mijusković, Aurtenetxe, Azikiewicz (23. Hoogenhout) – Śliwa, Dominguez (83. Drzazga), Matuszek (30. Bahaid), Chuca (83. Lehaire), Zapolnik (83. Garcia) – Makuch.
Widzew: Ravas – Nowak, Hanousek, Stępiński – Zieliński (82. Normann Hansen), Kun, Lipski (86. Kita), Gołębiowski (61. Letniowski) – Terpiłowski (86. Guzdek), Pawłowski – Danielak.
Żółte kartki: Stępiński, Lipski