Piotr Grymm, ŁS: Nie mogę Pana nie zapytać o dopiero co skończony mundial w Katarze? Na etapie ćwierćfinałów narzekał Pan trochę na poziom turnieju oraz, że żadna drużyna nie pokazała do tej pory pełni swoich możliwości. Jakie jest Pana zdanie po finale?
Marek Chojnacki: Jeśli prześledzimy sobie mecze rozgrywane przez Argentynę, to zobaczymy, że taka sama historia, jak w finale, powtarzała się już wcześniej. W meczu 1/8 z Australią także Argentyńczycy prowadzili już 2:0, by później stracić bramkę i zafundować sobie bardzo nerwową końcówkę. Australijczycy mieli wtedy dwie doskonałe okazje, aby doprowadzić do remisu. Następne spotkanie (z Holandią – przyp. redakcji) było bardzo podobne i finał taką samą sytuację mieliśmy finale. Trzeba im jednak oddać, że bardzo dobrze grali w dogrywce i świetnie wykonywali rzuty karne, co na tym turnieju nie było regułą. Uważam, że Argentyna wygrała zasłużenie. Francuzi doszli do finału, ale mieli dużo słabszych momentów po drodze. W meczu z Marokiem, gdzie byli zdecydowanym faworytem strasznie się mordowali. To samo było w finale, gdzie przez 80 minut meczu po prostu się męczyli. To, że mieliśmy taki mecz w finale, to w głównie zasługa Argentyny, która narzuciła swój styl gry. Najlepiej świadczy o tym fakt, że do momentu rzutu karnego Francja nie oddała celnego strzału. Argentyńczycy sporo ryzykowali, bo taki wysoki pressing kosztował ich sporo sił, ale wszystko się dla nich szczęśliwie skończyło.
Argentyna była lepsza przez większą część meczu, ale wydawało się, że po strzeleniu gola na 2:2 Francja dokręci śrubę i to ona prędzej strzeli trzeciego gola.
Był taki moment, ale wystarczyła jedna kontra, żeby Francuzów ostudzić. Argentyna przeprowadziła bardzo dobre zmiany. Lautaro Martinez miał dwie sytuacje, w których został zablokowany, ale to sprawiło, że Francuzi zdali sobie sprawę, że nie będzie tak łatwo. Podsumowując to dobrze się stało, że wygrała Argentyna, bo patrząc na przebieg meczu Argentyna całkowicie dominowała przez 70 minut. Argentyńczycy mogą żałować tylko, że nie zagrali tak jak z Chorwacją, gdzie też prowadzili 2:0 i wcisnęli później trzeciego gola i zamknęli mecz. Podejrzewam, że gdyby wykorzystali jedną z tych kontr, które mieli przeciwko Francji, to ten mecz też skończyłby się znacznie szybciej.
Zostawiamy już mundial i przechodzimy na krajowe podwórko. 2022 rok to okres, w którym dużo się działo dla Pana i dla prowadzonego przez Pana TME SMS-u Łódź. Mistrzostwo Polski i udział w eliminacjach Ligi Mistrzyń to chyba całkiem udany czas?
Zbliża się koniec roku i to zawsze jest taki czas podsumowań tego, co za nami i analiza tego, co może nas czekać w przyszłym roku. Pierwsze półrocze tego roku było dla nas wymarzone. Byliśmy w sytuacji, gdzie musieliśmy gonić drużyny przed nami. Czekały nas trudne mecze wyjazdowe z czołówką. W rundzie wiosennej przegraliśmy tylko jedno spotkanie, ważne bo z Górnikiem Łęczna, ale wszystkie inne wygraliśmy. Chcieliśmy trochę więcej osiągnąć w Pucharze Polski, ale niestety przegraliśmy po rzutach karnych ze Śląskiem Wrocław (1/32 finału – przyp. red.). Najważniejsze jednak dla nas, że wywalczyliśmy mistrzostwo Polski (pierwsze w historii – przyp. red.). Później była Liga Mistrzów, gdzie pokazaliśmy się z dobrej strony. Szkoda, że zabrakło nam trochę siły w meczu z Anderlechtem, w którym wygrywaliśmy 2:0, a przegraliśmy 2:3. Zajęliśmy natomiast 3. miejsce i to też ważne, bo zdobyliśmy cenne punkty dla Polski w rankingu. Dobrze by było, żeby w przyszłości dwa pierwsze zespołu w naszej lidze mogły grać w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Później przyszedł nowy sezon i runda jesienna, która świetnie się dla nas zaczęła. Mieliśmy trochę gorszą końcówkę, ale to jest podobna sytuacja, jak w tamtym sezonie. Musimy teraz gonić, ale nam to lepiej wychodzi niż bronienie. Podsumowując ten rok, to na 22 spotkania tylko 3 z nich skończyły się porażkami i jedno remisem. Myślę, że to całkiem niezły bilans.
Ja bym powiedział nawet, że to bardzo dobry bilans. Zahaczył Pan już o ten sezon, w którym do pewnego momentu nie było żadnej skazy na waszej grze. Strzelaliście mnóstwo bramek, traciliście mało. W końcówce natomiast przegraliście dwa mecze z GKS-em Katowice i Górnikiem Łęczna, czyli liderem i wiceliderem po rundzie jesiennej. Kiedyś taki kryzys musiał przyjść.
To wszystko się skumulowało. Do pewnego momentu szliśmy siłą rozpędu, ale ja wiedziałem, że ta Liga Mistrzów będzie nas kosztować. Tym bardziej, że w tych meczach eliminacyjnych i później w pierwszych spotkaniach ligowych graliśmy taką gołą jedenastką. Zmiany były tylko kosmetyczne. Pierwsze bramki w lidze straciliśmy dopiero w 6. kolejce przeciwko Śląskowi Wrocław. Wtedy zaczęły pojawiać się pierwsze symptomy zmęczenia. Wiele zawodniczek jeździło na mecze reprezentacji. My mieliśmy wtedy wolne, ale one musiały często grać 3 spotkania i to bardzo ważne spotkanie o dużej intensywności. Niektóre wracały z lekkimi urazami. Gdzieś to się zaczęło odkładać. Pierwszym takim symptomem był wspomniany mecz ze Śląskiem, który zdołał strzelić nam w końcówce dwie bramki. Następnie przyszły mecze z Medykiem Konin, gdzie też straciliśmy dwa gole i UJ Kraków. Do 60. minuty jeszcze wszystko wyglądało dobrze, ale później pojawiało się zmęczenie i błędy. W przypadku tych dwóch meczów z końcówki rundy (porażki z GKS-em Katowice i Górnikiem Łęczna – przyp. red.) było podobnie. Zmęczenie dało się we znaki i zaczęliśmy popełniać proste błędy, które kończyły się golami. My z kolei nie potrafiliśmy już tak łatwo zamieniać swoich sytuacji na gole. Terminarz nam też nie sprzyjał, bo w momencie największego zmęczenia my właśnie musieliśmy rozegrać dwa spotkania z najtrudniejszymi rywalami. Doszedł do tego też Puchar Polski. Zabrakło nam trochę pola manewru na ławce, a sytuacja zdrowotna też zrobiła swoje. Latem mieliśmy krótki okres przygotowawczy, teraz mamy dwa miesiące. Najważniejsze, żeby dziewczyny dobrze przepracowały okresu przygotowawczy i zakończyły go bez kontuzji. Niedawno poznaliśmy terminarz, który jest dla nas optymistyczny. Meczów reprezentacji też jest zdecydowanie mniej.
Między Pana drużyną, a liderem, którym jest GKS Katowice są tylko 3 punkty różnicy, więc domyślam się, że cel pozostaje niezmienny, czyli mistrzostwo Polski.
Tak, oczywiście. Cel pozostaje taki sam. 3 punkty to jest jeden mecz.
Wracając jeszcze na chwilę do tematu Ligi Mistrzyń. Słyszałem, że nie spodziewaliście się teraz fenomenalnych wyników, a waszym celem było pokazanie się na arenie międzynarodowej.
Jeżeli chodzi o doświadczenie meczowe, to niektóre dziewczyny mają je dość spore. Biorąc jednak pod uwagę grę na absolutnie najwyższym poziomie, to te zawodniczki wciąż mają wiele przed sobą. Na tym wyższym poziomie to one mają okazję zagrać w reprezentacji ten jeden, dwa mecze. Jeśli chodzi o Ligę Mistrzów, to jak zobaczyliśmy z kim gramy, to pomyśleliśmy od razu, że są to zespoły, które mają bardzo duże doświadczenie. Anderlecht grał chyba teraz piąty raz rzędu, Gintra praktycznie co rok rywalizuje na tym poziomie. Podobnie sytuacja ma się z fińskim Kuopionem Palloseura. Dla naszych dziewczyn w większości było to pierwsze takie doświadczenie i widać było, że gdzieś to przeżywały. Myślę, że zawodniczki zaprezentowały się całkiem dobrze. Decydowały szczegóły. Szkoda meczu z Anderlechtem, gdzie prowadziliśmy 2:0 i mieliśmy sytuację na 3:0, a ostatecznie przegraliśmy 2:3. Obawiałem się, że po takim meczu dziewczyny mogą się trochę podłamać, ale one zebrały się i w meczu o 3. miejsce pokonaliśmy Gintrę 1:0.
Zakładając, że uda się obronić tytuł mistrza Polski i ponownie zagracie w eliminacjach Ligi Mistrzyń, to wymagania odnośnie zespołu będą już większe, niż tylko pokazać się z dobrej strony?
Naszym największym problemem dzisiaj jest duże parcie piłkarek, żeby wyjeżdżać na zachód. Jak prześledzimy to, co się działo w Górniku Łęczna, czy Sosnowcu, to mieliśmy taki exodus. My możemy mieć ten sam problem. Kilku zawodniczkom kończą się kontrakty. My chcielibyśmy, żeby zostały, ale tak jak mówię, jest duży nacisk na wyjazd i to nie tylko ze strony samych zawodniczek, ale też z góry. Pani trener reprezentacji też je naciska, żeby jechały na zachód, nabierały doświadczenia i grały w lepszych klubach. Tutaj właśnie będzie największe wyzwanie dla nas. Jeżeli nie uda nam się zatrzymać tych zawodniczek, to może być ciężko, ale jeśli by się udało, to następny nasz występ w eliminacjach Ligi Mistrzyń to kwestia losowania. Doświadczenie już mamy, więc trzeba będzie powalczyć o coś więcej niż w tym roku.
Dużo jest takich zawodniczek, którym kończą się kontrakty?
No niektórym się kończą, w tym trzem kluczowym piłkarkom dla naszej drużyny.
Czy ciężko było zastąpić takie zawodniczki jak Adrianna Achcińska, czy Katarzyna Konat?
Ich brak było u nas momentami widać. Do momentu graliśmy nieźle, ale jak przyszło grać z tymi lepszymi przeciwnikami, to potrafili wykorzystać nasze błędy. Jeśli chodzi o Katarzynę Konat to jej przypadek można porównać do naszego obrońcy z pierwszej reprezentacji męskiej. Nasza reprezentacja ma problem, żeby znaleźć na lewą stronę zawodnika lewonożnego. To jest chyba jedyny zespół z 32, które grały na mistrzostwach świata i nie miał nominalnego lewego obrońcy i z musu musiał tam grać prawy defensor (Bartosz Bereszyński – przyp. red.) i nomen omen był jednym z najlepszych. I u nas jeśli chodzi o tę klubową piłkę mamy taki sam problem. Wszystkie lewonożne zawodniczki, które były dobre, to wyjechały. Począwszy właśnie od zawodniczek TME SMS-u. Mowa tutaj o Jankowskiej i Katarzynie Konat. Jednym z powodów, dla którego Konat jeździ na reprezentację jest właśnie to, że jest lewonożna. W reprezentacji kobiet też jest ten problem, bo chcieliby mieć ze dwie trzy, a mają jedną. Katarzyna Konat miała też dobre warunki fizyczne. W przypadku Adrianny to udało nam się ją szybko zastąpić Tiną i aż tak tego nie odczuliśmy. Jeżeli chodzi o Katarzynę Konat, to jej brak już był trochę widoczny, zwłaszcza jeżeli chodzi o końcówkę. W obronie w ogóle nie mieliśmy wielkiego pola manewru, bo zostały nam 4 nominalne obrończynie i jeśli tylko któraś jest w słabszej dyspozycji to mamy problem.
CZYTAJ TAKŻE>>>Krótka Piłka #3 – Yurina Enjo, piłkarka TME SMS Łódź
Czy w zimowej przerwiem macie w planach rozejrzeć się za nową zawodniczką, czy raczej na pierwszy plan wysuwają się kontrakty, które trzeba przedłużyć?
Jeśli chodzi o kontrakty to czekamy na decyzje. Mieliśmy zebranie odnośnie kobiecej piłki i tam padła sugestia, że w związku z wyjazdem dużej ilości zawodniczek, znieść to ograniczenie piłkarek spoza Unii Europejskiej. Na dzień dzisiejszy mogą być tylko dwie i my już mamy Japonkę i Ghankę (Yurina Enjo i Ernstina Abambila – przyp. red.). Wszystkie kluby przystały na taki pomysł jednomyślnie i czekamy teraz na decyzję. Na razie nie wiemy jaką decyzję podejmie zarząd PZPN, czy będą to cały czas dwie, może trzy zawodniczki spoza UE, a może nie będzie wcale ograniczeń. Zobaczymy co postanowi zarząd, ale prawdopodobnie ewentualnie nowe przepisy obowiązywać będą już od stycznia. Nie ukrywam, że w Unii jest ciężko znaleźć zawodniczkę, a jest sporo dobrych piłkarek czy to w Białorusi, czy w Ukrainie. Nie ukrywam też, że jakby się trafiła jakaś okazja, to jesteśmy otwarci na nowe twarze w zespole.
Dla Pana jako legendy ŁKS-u w przyszłym roku szykują się być może dwie okazje do celebracji. Pierwsza to ewentualna obrona tytułu mistrzowskiego z TME SMS-em, a drugą może być awans Łódzkiego Klubu Sportowego do PKO Ekstraklasy.
Myślałem, że już w tamtym roku będę cieszył się z awansu, bo ŁKS był blisko awansu po barażach, ale nie udało się. Początek tej rundy nie wyglądał dobrze, ale w końcówce rywale pogubili punkty i ŁKS jest w dobrej sytuacji przed rundą wiosenną. Jeżeli nic się nie przytrafi, to nie będą musieli oglądać się nawet na baraże i znajdą się w pierwszej dwójce zespołów, które awansują bezpośrednio. Sytuacja wyjściowa na pewno jest świetna i teraz zależy to wszystko od klubu, jak to sobie poukłada. Począwszy od prezesa, trenerów i oczywiście zawodników.
Widzi Pan teraz jakieś słabe punkty w ŁKS-ie, którym powinno się przyjrzeć w przerwie zimowej?
ŁKS w zeszłym sezonie miał z tym duży problem. Chodzi mi o kontuzje i słabszą dyspozycję kluczowych zawodników. Teraz sobie to poukładali, ale wcześniej to powodowało, że tracili punkty z rywalami, z którymi tych punktów tracić nie powinni. W tej rundzie oczywiście też zdarzały się kontuzje, jak np. Kowalczyka, czy Pirulo. Ci najlepsi zawodnicy też nie zawsze byli w swojej najlepszej formie, ale drużynie udawało się nie przegrywać spotkań, a jak nadarzała się okazja to wygrywali. Mogą w ŁKS-ie tylko żałować, że ta runda nie trwała dłużej, bo po takiej przerwie nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć.
W ostatnim czasie głośno było o Danim Ramirezie, który łączony był z przejściem do Widzewa Łódź. Korzystając, że mam okazję porozmawiać z byłym piłkarzem, który grał w jednej drużynie chociażby z Markiem Dziubą, a jak wiemy Pan Marek grał zarówno w ŁKS-ie, jak i w Widzewie, spytam jak piłkarze podchodzą do kwestii takich transferów?
Takich przypadków było sporo. W latach 70-tych zaczynało się od tego, że ci piłkarze, którzy się nie łapali do ŁKS-u, poszli do Widzewa i tam zrobili awans do najwyższej klasy rozgrywkowej. Później był Marek Dziuba, Andrzej Woźniak, Darek Podolski, Jacek Gierek. Myślę, że dzisiaj to już jest norma. Zawsze było tak, że ci najzagorzalsi mieli problem, żeby coś takiego wybaczyć, a innym to nie przeszkadzało.
Kibice mają problem, żeby wybaczyć zawodnikowi, którego kiedyś podziwiali, reprezentowanie barw lokalnego rywala. Jak to wygląda z piłkarzami? Czy zawodnicy kierują się sympatią kibiców?
Taki zawodnik patrzy przy transferze jak klub jest zbudowany organizacyjnie, bo to jest chyba podstawowa rzecz przy zmianie dla piłkarza. Drugi aspekt to jest po prostu granie. Pamiętam, że Marek odchodził tylko dlatego, że chciał coś osiągnąć. Mówili, że żeby się pokazać to musi grać w europejskich pucharach, no to Marek poszedł grać w europejskich pucharach, żeby się dobrze zaprezentować i mieć większe szanse na wyjechanie na zachód i zrobił to. Zapracował na kontrakt zagraniczny. Przy transferach bezpośrednich piłkarze też patrzą, że nie muszą się przeprowadzać, więc jeśli nie mają szans na grę w jednym klubie, to szukają szczęścia w tym samym mieście u rywala zza miedzy.
Jakiś czas temu powiedział Pan, że wyklucza możliwość trenowania klubu pokroju ŁKS-u. Bliżej jest dzisiaj już Panu do emerytury?
Zgadza się. Wiele przeżyłem, wiele widziałem. To, co mogłem z punktu widzenia szkoleniowego, to osiągnąłem. Wiem ile mam lat i jestem na etapie, w którym odcinam kupon. Zostały mi 23 miesiące do emerytury. To będzie dzień, kiedy poświęcę się już tylko swojemu życiu, żeby przynajmniej mieć wolne soboty i niedziele i spędzić ten czas z małżonką. Większość sobie coś planuje, a ja na to nie mam nigdy czasu. Ja jestem już na tyle spełniony, że bieda mnie nie dopadnie. Najważniejsze, żeby było zdrowie. Kiedy 6 grudnia skończę 65 lat, pójdę na emeryturę i nie będę zabierał innym miejsca.
Mówił Pan, że dzięki piłce udało się zwiedzić Panu praktycznie cały świat.
Tego się nie da przeliczyć na żadne pieniądze. Jak człowiek sobie czasami wspomina, to myśli, że mógłby w jakimś momencie zatrzymać się czas. Jestem spełniony, bo wiem, jak do tego wszystkiego doszedłem. Trochę talentem, pracą i zaangażowaniem.
Jak już Pan przejdzie na tę zasłużoną emeryturę, to osiedli się Pan w Gdyni, Jeleniej Górze, czy tylko Łódź?
Tylko Łódź. A z Łodzi będę sobie jeździł i odwiedzał wszystkie miejsca, w których byłem. Pojadę sobie do Grecji, miałem teraz jechać do Gdyni, ale oczywiście nie mogłem. Wybiorę się do Szwecji, do Olsztyna. Wszędzie, gdzie mnie dobrze wspominają to pytają kiedy przyjadę, ale mówię zawsze, że muszą jeszcze trochę poczekać.
Zapytałem o Jelenią Górę, bo kiedyś Pan bardzo sobie chwalił czas tam spędzony.
Tak, w Jeleniej Górze spędziłem piękny czas. Jak tam poszedłem, to zrobiliśmy awans do ówczesnej 1. ligi i do tej pory to wspominam. Pamiętam, jak przyjechał do nas tam kiedyś ówczesny mistrz Polski, Wisłą Kraków z Frankiem Smudą. Było to wielkie wydarzenie wtedy.
CZYTAJ TAKŻE>>>Wybierzecie z nami piłkarskie Wydarzenie Roku w Łodzi
ŁKS ŁódźMarek ChojnackiRozmowa Tygodnia ŁSTME SMS Łódźwywiad