Bartosz Jankowski (Łódzki Sport): Niecały rok temu mówił pan, że organizacyjnie Widzew nie jest gotowy na ekstraklasę. Co się zmieniło, że w połowie sezonu postanowiliście jednak powalczyć o bezpośredni awans?
Mateusz Dróżdż (Widzew Łódź): Przychodząc do Widzewa byłem przerażony tym, ilu jest pracowników i jak to wszystko jest poukładane. Na pewno uporządkowaliśmy w Widzewie strukturę organizacyjną i na dziś mamy taką liczbę pracowników, która pozwoli nam na to, by w ekstraklasie być. Oczywiście nie zrealizowaliśmy wszystkich pomysłów, bo wciąż próbujemy ułożyć np. dział księgowości z prawdziwego zdarzenia, ale pracujemy nad tym i już niebawem dołączy do nas kolejna osoba. Do tego wprowadziliśmy procedury, które pozwoliły na to, by Widzew stał się dużo bardziej profesjonalnym klubem. Oczywiście wiemy, ile jeszcze pracy przed nami, bo wprowadzenie tych procedur to jedno, a ich wykorzystywanie to zupełnie inna sprawa, ale nareszcie zostały one wprowadzone. W przeszłości wiele mówiło się na temat zmian, my jako zarząd chcemy działać i realizujemy wyznaczone sobie cele organizacyjne.
CZYTAJ TAKŻE >>> Jak oceniacie pracę zarządu Widzewa?
W Widzewie przez ten rok zmieniło się więc sporo. Czy pan zmienił się razem z Widzewem?
Oj tak, też bardzo wielu rzeczy się uczę. Skupię się na dwóch aspektach: mikro- i makrootoczeniu klubu, bo my tak to w zarządzie dzielimy. W mikrootoczeniu współpraca jest dobra. Jeśli natomiast chodzi o makrootoczenie to są takie sprawy, które bardzo dużo mnie nauczyły. Na przykład jeśli chodzi o relacje z Miastem, to zawsze dążyłem do normalności, ale wizyta na otwarciu stadionu ŁKS-u rzuciła mi światło na wiele spraw, których do tej pory, mimo spotkań z urzędnikami, nie widziałem. Zdałem sobie sprawę, że pewnych rzeczy w relacji z magistratem nie przeskoczymy, choć ciągle liczymy na współpracę. Natomiast jeśli chodzi o środowisko widzewskie, to chyba pierwszy raz w życiu muszę stosować taką taktykę, że nie biorę jeńców i po prostu ścinam głowę bez jakiegokolwiek wytłumaczenia w kontekście pewnych osób, chcących mieć jakiś wpływ na klub. Nigdy w życiu takich rzeczy nie robiłem, ale już wiem, że w Widzewie nie da się inaczej. Jeśli Widzew ma być w pełni profesjonalny, to z niektórymi rzeczami trzeba walczyć w taki dość brutalny sposób. Jesteśmy otwarci na krytykę i wielokrotnie potrafimy się przyznać do błędu i wyciągać z tego wnioski, ale czasami argumenty, jakie są przedstawiane wobec nas mają prosty cel – interes indywidualny a nie klubu.
Czy w tym wspomnianym widzewskim środowisku ma pan więcej przyjaciół czy wrogów?
Myślę, że wiele ludzi docenia naszą pracę, ale nie ma co ukrywać, że sporo osób neguje pewne zasady. Część osób udaje się bezpośrednio do właściciela, co potem wymaga ode mnie wielu tłumaczeń. Wiem też, że niektóre osoby będące blisko klubu, przekazują informacje do miasta przykładowo o tym, że jestem politykiem PiS-u i dlatego jestem persona non grata w magistracie. A to jest kompletna bzdura. To środowisko Widzewa jest bardzo specyficzne, szczególnie teraz jak jest końcówka sezonu to myślę, że będzie coraz więcej dyskusji, że zarząd odchodzi itd. Mamy dużo jako zarząd, nie wrogów, ale osób, które uważają, że na zarządzaniu znają się lepiej. Nie patrzę jednak na to, kto mnie negatywnie ocenia. Pracuję dla tych, którzy chcą, by Widzew był profesjonalnym klubem. Natomiast dla kibiców zawsze jesteśmy otwarci i staramy się być możliwie jak najbardziej przejrzyści, bo to widzewskie środowisko jest jednocześnie na swój sposób magiczne. Staramy się zawsze odpowiadać, chociażby na Twitterze. Dla mnie to też szkoła życia, bo ten Twitter w Widzewie powoduje czasami skutki odwrotne do zamierzonych. Jeżeli ktoś twierdzi, że nasze działania w zarządzaniu klubem na każdej płaszczyźnie są nieskuteczne, że sponsorów załatwiamy wyłącznie przez osoby trzecie, czy też, że relacje z MAKiS-em są dramatyczne, to trzeba to wpuścić jednym uchem i drugim wypuścić i nie reagować. Im mniej takich doradców wokół Widzewa tym lepiej dla klubu.
Wywołał pan temat Twittera. W poprzednich klubach też tak chętnie pan z niego korzystał?
Muszę przyznać, że tak. Proszę mi wierzyć, że robię w tym zakresie pewne postępy. Coraz częściej nie reaguję na pewne wpisy. Z przymrużeniem oka powiem, że staram się działać według takiej złotej metody, by reagować na wpisy tych, którzy mają ponad 1000 obserwujących. Jeśli w Widzewie się coś dzieje, to jest spory wysyp informacji. Czasami staram się ucinać pewne rzeczy. Wiem, że to rola rzecznika prasowego, ale to także nasza odpowiedzialność i niestety na takie wyjaśnienia tracimy dużo czasu. Nie będę ukrywał, że fakt, iż udało nam się nieco uszczelnić klub, sprawia, że pojawia się sporo bardzo nieprzychylnych komentarzy w naszą stronę. Chcemy być w stałym kontakcie z kibicami, ale generalnie często wychodzi tak, że musimy się wiecznie tłumaczyć z różnych rzeczy i mam wrażenie jako osoba z zewnątrz, że w Widzewie akceptowano fakt, iż trzeba się tłumaczyć i słuchać doradców nawet w biurze prezesa, niezależnie od pory dnia. Niestety skutkiem „zarządzania level hard”, jest to, że nie da się przez te trudne zmiany w Widzewie przejść suchą stopą.
Za panem już prawie rok w fotelu prezesa Widzewa. Jaki najpoważniejszy błąd popełnił pan w tym czasie?
Największy błąd to zła polityka dotycząca pionu sportowego. Potrzebna jest nam stabilizacja, a ja tego nie zapewniłem. W moim odczuciu błędem było na przykład odesłanie w grudniu zawodników do rezerw. To nie tak powinno wyglądać, ale to było skutkiem tego, że decyzyjność w pionie sportowym powinna być bardziej skoncentrowana na dyrektorze sportowym i działania powinny być bardziej strategiczne, a nie bieżące. Mój błąd polegał na tym, że pozwoliłem na działania bieżące przy braku działań strategicznych, które w Widzewie są niezbędne.
A ma pan jakiś największy sukces?
Jeszcze nie. Chciałbym, byśmy porozmawiali o sukcesie wtedy, gdy już mnie w Widzewie nie będzie. Przed nami dużo pracy, by osiągnąć jakiś sukces, którym będę mógł się pochwalić.
CZYTAJ TAKŻE >>> Widzew. Sprzedaż derbowych koszulek przerosła oczekiwania
Chciałbym jeszcze zapytać o niedoszłą lustrację stadionu z udziałem Joanny Skrzydlewskiej. Czy wiadomo, kiedy ta wizytacja się odbędzie?
Nie mam pojęcia. W ogóle jeśli chodzi o Miasto, to te relacje nieco popsuły się w styczniu. Zarzut jest taki, że próbowałem wymusić postawienie barierek i dodatkowych wejść na stadion. To się władzom Łodzi nie spodobało. Chciałem spotkać się z panią prezydent, ale mi się to nie udało. Pani prezydent spotkała się natomiast z właścicielem klubu. Jeśli chodzi o mnie, to na początku te relacje wydawały się być dobre. W piątek znowu dostaliśmy odpowiedź, że barierki i dodatkowe wejścia na Widzewie nie są wymagane i że to, co powiedzieliśmy w sprawie raportu delegata, nie jest prawdą. To są takie rzeczy, które osobiście mnie załamują i zniechęcają do współpracy. Nie chcę się porównywać do ŁKS-u, ale w tym przypadku wydaje się zasadne pytanie, dlaczego na ŁKS-ie te barierki są, a do tego jest większa liczba wejść na stadion. Tak jak już powiedziałem, byłem na otwarciu stadionu ŁKS-u i na wiele pytań dostałem jednoznaczną odpowiedź. Podkreślam jeszcze raz, jesteśmy do dyspozycji miasta.
A jak to było z zaproszeniami na kongres? Czy to miała być taka szpilka dla łódzkich urzędników, którzy się ostatecznie nie pojawili w gronie prelegentów?
Wysłaliśmy zaproszenia do UMŁ i do biura pani viceprezydent. Jeżeli ktoś z magistratu powiedziałby, że chce w tym uczestniczyć i być prelegentem, to proszę bardzo. My nie chcemy wchodzić w jakieś kwestie polityczne. Dopóki ja będę na Widzewie, polityki na Widzewie nie będzie.
Łatwiej się dogadać z MAKiS-em niż z osobami z UMŁ?
Widziałem się z prezesem MAKiS-u, powiedziałem mu o zmianach, jakie powinny być wykonane na sektorze gości. Dobra informacja jest taka, że w tym tygodniu powinien być on już wyremontowany. Tak jak wspominałem wcześniej, spotkania z władzami MAKiS-u są merytoryczne. Gdy się w czymś nie zgadzamy to wyłącznie na stopie biznesowej. Płacimy na przykład za branding stadionu. MAKiS ma rację, że tam pojawia się logo sponsora i za to powinniśmy płacić, ale pozostaje do przemyślenia fakt, że skoro płacimy z własnych pieniędzy na branding tunelu, sali konferencyjnej i branding zewnętrzy, to czy nie można byłoby tego jakoś skompensować. Jednakże powtórzę, że moje relację z prezesem MAKiS-u są dobre.
A czy wie pan już co z boiskiem przy ul. Sępiej? Czy znacie już operatora tego boiska?
No i to kolejny przykład, przy którym można sobie zadać pytanie, czy normalne jest to, by tak długo wybierać operatora obiektu. My mamy z tym problem, bo chcemy stworzyć drużynę kobiet, do tego ekstraklasa wymaga od nas drużyny do lat 10. Wymieniliśmy mnóstwo pism, część z nich miała już naprawdę charakter emocjonalny, bo prosiliśmy, by jak najszybciej wybrać tego operatora, ponieważ chcemy spełnić warunki licencyjne. W weekend załatwialiśmy dodatkowe dokumenty w zakresie ławek, wejść na stadion czy monitoringu. To nie jest tak, że Widzew sobie pokrzyczy i próbuje wymusić jakieś decyzje. Podczas ostatniego meczu U-19 musiałem spędzić 30 minut na telefonie tłumacząc różne kwestie komisji licencyjnej. Z Sępią jest też kilka problemów. Według mojej wiedzy tam nie ma jeszcze prądu, a do tego ławki rezerwowych są przy samej linii, co, moim zdaniem, może stwarzać pewne niebezpieczeństwo. To wszystko zabiera mnóstwo czasu, który moglibyśmy spożytkować dużo efektywniej, ale teraz już przynajmniej wiemy, że to MAKiS będzie zarządzał tym obiektem.
Czy to dobry wybór?
Żeby była jasność, relacje z MOSiR-em też są dobre, ale pojawiają się pewne trudności np. związane z ośrodkiem, które są niezależne ani od nas ani MOSIR-u. Przykładowo wjazd na Łodziankę jest w tragicznym stanie. Ostatnio w autobusie, który wyjeżdżał z ośrodka, pękła szyba, bo wjechał w dziurę i tak mocno go odbiło. Od dwóch miesięcy próbujemy coś z tym zrobić. Zadeklarowałem nawet, że jako klub , dorzucimy się do tej drogi, by ją poprawić. Żadnej odpowiedzi przez prawie okres dwóch miesięcy nie było. Rozumiem, że tą drogą zarządza Zarząd Zieleni Miejskiej i to może rodzić pewne trudności, ale mi czasami jest po prostu wstyd, jak tam przyjeżdżają drużyny na mecze z naszymi rezerwami albo z Centralnej Ligi Juniorów. Swoje zdanie musi wyrazić także Konserwator Zabytków. Ta cała decyzyjność powoduje, że problemy wydawałoby się proste do rozwiązania, stają się niezwykle czasochłonne i czasami niemożliwe do zrealizowania.
CZYTAJ TAKŻE >>> Janusz Niedźwiedź jak Franciszek Smuda [FELIETON]
Czy w związku z tymi wszystkimi problemami dotyczącymi infrastruktury licencja dla Widzewa jest zagrożona?
Nie, ale prawdopodobnie będzie ona przyznana z nadzorem infrastrukturalnym.
A jak wygląda sprawa zmiany siedziby? Czy MAKiS zrozumiał, że ceny za wynajem powierzchni na stadionie powinny być niższe od tych z biur w centrum Łodzi?
Tutaj chcę zaznaczyć, że to dla mnie trudna sytuacja, bo miejsce Widzewa jest na stadionie. Jeśli jednak popatrzymy na biznes, to my musimy dążyć do redukcji kosztów, bo około 21 milionów kosztów Widzewa to jest kwota zdecydowanie za duża. Po drugie, pierwszy raz jestem w klubie, w którym mam pięć pokoi porozrzucanych po trzech piętrach. To po prostu utrudnia pracę. Kończy nam się umowa na wynajem stadionu i rozpoczęliśmy z MAKiS-em rozmowy. Mam nadzieję, że skończą się one pozytywnie. Liczę na to, że przy okazji wszystko uporządkujemy, bo my z MAKiS-em mamy, co też jest dziwne, ponad trzydzieści umów, zamiast maksymalnie trzech – czterech.
Druga część wywiadu z Mateuszem Dróżdżem, prezesem Widzewa Łódź, zostanie opublikowana w piątek, 13 maja.